Jak ogromna większość podróżnych na Islandię przybyliśmy samolotem, lądując na lotnisku w Keflaviku. Ta położona na półwyspie Reykjanes miejscowość znajduje się ok. 50 km od Rejkiawiku, więc stwierdziliśmy, że nie ma co od razu jechać do stolicy - skoro już wylądowaliśmy na tym półwyspie, to można go od razu zobaczyć :). Zaczęłam szukać w internecie atrakcji w tej okolicy i wyszło na to, że robiąc dodatkowe 60-kilometrowe kółko, objedziemy najważniejsze miejsca na Reykjanes. I nie powinno to zająć wiele czasu, co też musieliśmy wziąć pod uwagę, lądując o 10, musząc jeszcze ogarnąć bagaż i auto z wypożyczalni. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem, samolot wylądował w Keflaviku nawet przed czasem, bez problemu odebraliśmy samochód i mogliśmy wyruszyć w drogę na odkrywanie Islandii :).
![]() |
[ Źródło: scribblemaps / Google Maps ] |
Przystanek pierwszy: most między kontynentami. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to atrakcja, która wywołuje uczucie wow, bo to w sumie tylko 15-metrowa kładka nad niewielką szczeliną, bez problemu można zejść też ścieżką na dół. No ale jak to fajnie brzmi: byłam na moście między kontynentami! ;) A dokładniej to pomiędzy dwoma płytami tektonicznymi: euroazjatycką a północnoamerykańską. Tuż obok znajduje się (darmowy) parking, z którego drewnianą ścieżką szybko dojdziemy do mostu. Wszystko jest oznaczone - od zjazdu na parking po sam most, gdzie znajdziemy tablice informacyjne po islandzku i angielsku, no i oczywiście mapki pokazujące, gdzie jesteśmy i jak układają się płyty tektoniczne na świecie. Ciekawostka, fajnie się tu na chwilę zatrzymać, ale więcej niż kilka minut w tym miejscu raczej nie spędzimy - a potem można ruszać w dalszą drogę :).
Przystanek drugi: Gunnuhver. To obszar geotermalny z podobno największymi basenami błotnymi na wyspie - widoczny z daleka dzięki kłębom unoszącej się nad nim pary. Po jego obu stronach znajdują się darmowe parkingi, my pojechaliśmy za strzałkami na ten większy, ale później czekał nas trochę dłuższy spacer do latarni. Generalnie jednak wszystko jest tutaj w zasięgu spaceru ;). Wśród gorących źródeł i basenów błotnych poprowadzono drewniane kładki i podesty - spacerując po Gunnuhver, trzeba się ich trzymać, bo temperatura wody sięga 100 stopni i raczej nie chcemy podejść za blisko ;). Obszar geotermalny nie jest duży, całość obejdziemy w kilka/kilkanaście minut. Drugie tyle można poświęcić na czytanie informacji o Gunnuhver i legendy o duchu Gunny, od której imienia wzięła się nazwa obszaru.
Jakieś 10-15 minut spacerem od Gunnuhver, na niewielkim wzgórzu stoi zbudowana w XX wieku (na miejscu poprzedniej, zniszczonej w wyniku trzęsień ziemi) latarnia morska. Można tu podejść, na co my się zdecydowaliśmy, można podjechać drogą szutrową na kolejny parking tuż u stóp wzgórza. Latarnia morska ma 26 m wysokości (albo 31, jeśli wierzyć Wikipedii) i, co ciekawe, wciąż funkcjonuje. Ze wzgórza rozciąga się widok na pole geotermalne oraz wybrzeże z klifami, trzeba tylko pogodzić się z tym, że strasznie tu wieje ;). Obok latarni są też darmowe i utrzymane w czystości toalety.
A skoro już tu doszliśmy, to podeszliśmy też do klifów Valahnúkamöl. Zdobią one sam południowo-wschodni kraniec półwyspu Reykjanes i można nawet wejść na górę, jeśli ktoś nie ma lęku wysokości ;). Na mnie wrażenie też wywarło... słońce, bo byliśmy tu jakoś koło 12-13 i spójrzcie tylko, jak nisko już było. Chyba dopiero wtedy do mnie dotarło, jak krótki dzień będziemy mieć na Islandii ;). Ciekawostką przy Valahnúkamöl jest też brązowa rzeźba alki olbrzymiej, bo na wysepce Eldey - tuż naprzeciwko klifów - w połowie XIX wieku zabito ostatnie osobniki tego gatunku...
I można było ruszyć w dalszą drogę - przystanek trzeci: Brimketill. To było takie miejsce dodane na listę ze znakiem zapytania, bo Brimketill opisano na Google Maps jako rock lava pool, czyli taki naturalnie utworzony wśród skał lawowych basen. Tego dnia fale były jednak na tyle duże, że nie spodziewaliśmy się raczej samego basenu zobaczyć, ale kiedy okazało się, że parking znajduje się tuż przy głównej drodze, to zatrzymaliśmy się i tak. Stanęliśmy na drewnianej platformie widokowej, okrągły kształt basenu czasem się pojawiał, ale największą atrakcją były same fale, bo tutaj to dopiero były one potężne! Co zresztą M. odczuł na własnej skórze, zbyt skupiony na nagrywaniu, by zrobić na czas kilka kroków w tył... ;)
Przystanek czwarty: Grindavik. Niewielkie rybackie miasteczko na południowym brzegu półwyspu... a przynajmniej tym kiedyś było. Popularna miejscówka do uprawiania sportów, położona tuż obok słynnej Błękitnej Laguny i Saltfish Museum... Atrakcje poza samym Grindavikiem są dalej otwarte, ale w 2023 roku miasteczko ewakuowano ze względu na aktywność wulkaniczną. Ludziom potem pozwolono wrócić, by po chwili zarządzić kolejną ewakuację. Kiedy przyjechaliśmy tu w listopadzie, miasto było otwarte zaledwie od miesiąca, wcześniej miały tu wstęp tylko służby ratownicze, wciąż jednak przyjazd tutaj odbywa się na własne ryzyko. Spacer po Grindaviku to niewątpliwie niezapomniane przeżycie, bo jest to po prostu miasto-widomo. Opuszczone domy (państwo podobno zaoferowało się odkupić je od mieszkańców), wyraźnie oznaczone trasy ewakuacyjne, liczne ślady pęknięć na budynkach powstałe w wyniku spowodowanych erupcją trzęsień ziemi...
Zatrzymaliśmy się na dość sporym, choć kompletnie opustoszałym parkingu. Urządzono na nim wystawę zdjęć z ostatnich erupcji oraz akcji ratowniczych - wyglądało to niesamowicie. Nie zaprzeczę, że przylatując na Islandię, sami po cichu liczyliśmy na to, że zobaczymy jakiś wulkan. No ale życie bywa przewrotne, wróciliśmy do Austrii 18 listopada, a 20 nastąpiła erupcja ;). Lawa podeszła aż pod parking przy Blue Lagoon, które otworzyło się ponownie dopiero w grudniu. Choć nie dane nam było zobaczyć aktywnego wulkanu, to wyjeżdżając z Grindaviku, mijaliśmy pola zastygłej lawy.
Wspomnianej już Błękitnej Laguny - Blue Lagoon - nie odwiedziliśmy, choć przejeżdżaliśmy obok i kłęby unoszącej się nad nią pary widzieliśmy już z daleka. Jeśli chodzi o gorące źródła, postawiliśmy na Sky Lagoon w Rejkiawiku. Słynną Błękitną Lagunę miałam okazję odwiedzić kilka lat wcześniej, podczas mojej pierwszej wizyty na Islandii. Nie zaprzeczę, podobało mi się, zwłaszcza że trafiliśmy wtedy na bardzo fajną pogodę :). Jak z ciekawości spojrzałam, to na początku 2025 roku najtańszy pakiet Comfort (wstęp, ręcznik, maseczka z błota i napój) kosztuje od 80 do 100+ €, w zależności od dnia, więc nie jest to najtańsza przyjemność. Fajnie tu raz w życiu zajrzeć, ale wracać nie musieliśmy, mieliśmy lepsze pomysły na wydawanie pieniędzy ;).
Naszą objazdówkę po Reykjanes zakończyliśmy przy piątym punkcie, czyli kościele Kálfatjarnarkirkja w północnej części półwyspu. Lokalna strona internetowa informuje, że kościółek zbudowano jeszcze w XIX wieku - wtedy był to największy wiejski kościół na Islandii, dwupoziomowy, mogący pomieścić wszystkich 150 parafian. No, moloch ;). Ładnie położony niedaleko wybrzeża budynek był niestety zamknięty, więc zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, a następnie ruszyliśmy w dalszą drogę do Rejkiawiku. Na taką objazdówkę po półwyspie potrzebowaliśmy ledwie kilku godzin i myślę, że najlepiej taką trasę połączyć właśnie z przylotem/wylotem, jeśli dysponujemy odrobiną czasu. Nie znajdziemy tu może najpiękniejszych miejsc na wyspie, ale parę ciekawostek na pewno wpadnie nam w oko :).
0 Komentarze