Advertisement

Main Ad

Dzień słonia, czyli safari w Tsavo East

No i nadszedł czas na ostatni wpis z kenijskiej wyprawy i ostatnie safari: w parku narodowym Tsavo East. O historii i podziale parku Tsavo pisałam trochę w poście o części zachodniej, powtarzać się więc nie będę :). Dodam tylko, że Tsavo East jest zdecydowanie większym obszarem niż West, liczy sobie 13 747 km², no i jest to teren mniej górzysty. Wstęp (na 24 godz.) do każdej z części kosztuje tyle samo - dla nierezydentów jest to 52$ za osobę dorosłą i 35$ za dziecko. Jak już zdarzało mi się wspominać w kenijskich wpisach, bilety wstępu do parków narodowych stanowią często największy koszt na safari. My do Tsavo East przyjechaliśmy z parku Amboseli, dojeżdżając na miejsce wczesnym popołudniem. Wszyscy byliśmy już zmęczeni, a najbardziej kierowca-przewodnik, bo przecież trzeba było wstać skoro świt, wybrać się na poranne safari, a potem przejechać ładny kawałek do kolejnego parku narodowego.
Przekroczyliśmy bramę parku i skierowaliśmy się do lodży - mieliśmy nocować w Voi Safari Lodge na terenie parku, ale najpierw był czas na zostawienie bagaży, odświeżenie się, lunch, no i standardowo o 16 wyjazd na popołudniowe safari. Tymczasem już po drodze do lodży mijaliśmy zaskakująco dużo słoni, które co i rusz przyciągały naszą uwagę. Evans (kierowca) nie chciał się już co chwilę zatrzymywać: guys, widzieliście już słonie, te też nie uciekną, zobaczycie je na safari potem, a teraz jedźmy zjeść, odpocząć! Z pewnym żalem, ale też nie mogąc się z nim nie zgodzić, akceptowaliśmy dalszą jazdę - facetowi w końcu naprawdę należał się odpoczynek. Ale kiedy mijaliśmy jeziorko, w którym kąpało się całe ogromne stado słoni, po prostu nie dało się nie zatrzymać. Nawet Evans musiał się z nami zgodzić, że kąpiące się słonie stanowią niemałą atrakcję ;).
W lodży odświeżyliśmy się, zjedliśmy obiad, a ja natychmiast wpadłam w zachwyt nad ośrodkiem. Nie tylko ze względu na jego położenie, ale też przez wszędobylskie jaszczurki. Trochę ich już w Kenii widziałam, ale jeszcze nie tyle, co na terenie Tsavo East! Wiecie, ja uwielbiam jaszczurki, uważam je za przepiękne stworzenia :). Najbardziej zachwycała mnie ta z charakterystyczną, czerwoną główką i intensywnie niebieską resztą ciała - próbowałam googlać i zawsze podpowiadało mi tu agamy, zazwyczaj czerwonogłową, ale też tzw. Mwanza płaskogłową... Nie będę więc tu zgadywać, bo oba gatunki wyglądają pięknie według internetu. Samice agamy są bardziej stonowane, wyglądają niemal na inny gatunek.
Voi Safari Lodge to też jedna z tych miejscówek, które umożliwiają podglądanie zwierząt z bardzo bliska. Na wysokości znajdującej się w dole sadzawki urządzono specjalne pomieszczenie, z którego mamy świetny widok na wodę i podchodzące do niej zwierzęta - tak, by im nie przeszkadzać. Widząc zbliżającą się do sadzawki grupę słoni, natychmiast zeszłam na dół i już po chwili mogłam oglądać zwierzaki radośnie pluskające się w wodzie :). I zapewne mogłabym spędzić tam dużo więcej czasu, gdyby nie to, że zbliżała się pora wyjazdu na popołudniowe safari.
Popołudniowe safari w Tsavo East okazało się najbardziej rozczarowującym podczas całego wyjazdu - i wiem, że podobne odczucia mieli także inni uczestnicy wycieczki. Poza stadem słoni kąpiącym się w tym samym jeziorze, które widzieliśmy w drodze do lodży, na safari natrafialiśmy właściwie tylko na ptaki. I żeby było jeszcze jak najmniej egzotycznie, najwięcej widzieliśmy... bocianów, może nawet i polskich, bo to właśnie z naszej części Europy zlatują tu one na zimę. Jak można sobie wyobrazić, bociany raczej naszej ekscytacji nie wywołały. Słonie już bardziej, ale widzieliśmy ich już tyle tego dnia, że liczyliśmy na zobaczenie innych zwierzaków... Przewodnik stwierdził, że mieliśmy jednak dzień słonia, bo nawet jemu rzadko się zdarzało widzieć ich aż tyle naraz co tego dnia.
Dobrze, że o poranku jest dużo większa szansa na zobaczenie różnych zwierząt, mieliśmy więc jeszcze trochę nadziei na ostatnie safari. Jak zwykle ruszyliśmy z lodży zaraz po 6, by już w drodze oglądać wschód słońca. Nie odjechaliśmy daleko, gdy pierwsza żyrafa przecięła nam drogę, a sporo kolejnych pojawiło się wśród drzew w oddali. Evans zatrzymywał się również, gdy wypatrzył jakieś gazele czy antylopy, a także na naszą prośbę, żebyśmy mogli porobić zdjęcia wschodu słońca - wciąż uważam, że wschody słońca nad sawanną należą do najpiękniejszych na świecie :).
Znów parę minut jazdy i tuż przy drodze natrafiliśmy na kolejną żyrafę, spokojnie jedzącą śniadanie - po raz pierwszy mogliśmy się jej przyjrzeć z bliska dłużej niż podczas krótkiego przejścia przez drogę. Kawałek dalej Evans wypatrzył grupę impali zwyczajnych, dwóch samców nawet przez chwilę się z sobą starło - potem okazało się, że nasze poranne safari obfitowało w różne zwierzęce pojedynki i tylko grupa z naszego auta miała tyle szczęścia, by je oglądać. Reszta wycieczki stwierdziła, że owszem, było trochę więcej zwierząt niż poprzedniego popołudnia, ale zdecydowanie nie wyglądało to tak jak u nas, Evans był najlepszy w wypatrywaniu zwierząt ;).
A choć dzień słonia był poprzedniego dnia, to przecież nie mogło być tak, że tego poranka ich nie widzieliśmy, prawda? ;) Kierowca zatrzymał się przy jeziorku, z którego pił słoń i nie musieliśmy długo czekać, by przez krzaki zaczęły się przedzierać kolejne. Już po chwili obserwowaliśmy całe stado słoni, zarówno dużych, jak i małych, spokojnie pijących wodę. Popatrzyliśmy chwilę, porobiliśmy zdjęcia, po czym poprosiliśmy Evansa, by ruszył na poszukiwanie innych zwierząt ;).
Mówisz - masz, rano naprawdę nie było trudno natrafić na zwierzęta :). Po krótkiej jeździe tuż przy drodze zobaczyliśmy zebry, znów bardzo blisko. Tym razem na grzbietach wielu z nich mogliśmy wypatrzeć charakterystyczne czerwone ptaki z niebieskimi głowami i dupkami. Google podpowiada tu żołny karminowe i faktycznie zdjęcia w internecie są bardzo podobne do oglądanych przez nas ptaków. Często też widzieliśmy całe krzaki, które żołny obsiadały, w spokoju przyglądając się otoczeniu.
Zresztą ptaków na żadnym safari nam nie brakowało, a tym razem nawet zdarzało nam się prosić kierowcę, by się specjalnie zatrzymał, jak jakieś siedziały blisko drogi i rzucały się w oczy. Tak chociażby jedna pani wypatrzyła siedzącego na kopcu termitów brodala czerwonouchego, kolorowego ptaszka w charakterystyczne kropki. Evans z kolei zatrzymał się sam, gdy zobaczył spacerującego wśród traw sekretarza z długimi piórami sterczącymi z głowy. No i regularnie widywaliśmy całe stada ptaków wirujące nad sawanną - za daleko, by dało się rozpoznać gatunek, ale ich chmury i tak robiły ogromne wrażenie.
Z dużo bliższej odległości dane nam za to było oglądać chmury... motyli. To była dla mnie jedna z największych i najpiękniejszych niespodzianek w Tsavo East, bo motyle uwielbiam prawie tak samo jak jaszczurki ;). Całe ich stada (Google podpowiada belenois aurota) obsiadały krzaki przy drodze, a gdy samochód podjeżdżał, podrywały się całą chmarą i wirowały dookoła nas. A że jechaliśmy otwartym minibusem, to wiele wlatywało do środka i zabierało się z nami w dłuższą drogę, niektóre siadały na ludziach i nie uciekały mimo ruchu... Dla mnie to było piękne :).
Niestety, nadchodził czas, by kierować się do bram parku i kończyć safari, ale Evans jeszcze swoim zwyczajem wybierał najbardziej okrężne drogi, licząc na zobaczenie kolejnych zwierząt. W efekcie inne grupy musiały na nas czekać chwilę przy bramie, ale co zobaczyliśmy, to nasze ;). A najpierw było stado bawołów, które blokowały drogę i otaczały ją z obu stron, z ciekawością przyglądając się busowi. Tuż przy drodze dwa bawoły toczyły walkę, co nie za dobrze udało mi się uchwycić na jednym z poniższych zdjęć - szybko przestały, gdy samochód podjechał, pozostałe zwierzęta też powoli usunęły się z drogi.
Dzień (czy też może i dwa dni) słonia nie mógł się jednak zakończyć bez ostatniego spotkania z tymi olbrzymami. Na zakończenie safari mogliśmy więc obejrzeć krótką walkę dwóch słoni, którą po mniej więcej minutowej wymianie ciosów poddał kolega po prawej, odchodząc na bok. Energia tych zwierząt była porażająca, nie chciałabym trafić na rozwścieczonego słonia na drodze, bo nagle taki minibus nie wydawał się wcale wystarczającą osłoną... Z Tsavo East wyjeżdżaliśmy zachwyceni, jak i z każdego poprzedniego parku narodowego, choć popołudniowe safari z poprzedniego dnia wcale tego nie zapowiadało :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze