Advertisement

Main Ad

Kutná Hora - kości, kościoły i srebro

Zwiedzanie Kutnej Hory było pomysłem dość spontanicznym - M. rzucił, że jedzie z kumplem w góry na weekend, a ja zaczęłam się rozglądać za jakimś ciekawym kierunkiem, bo nie będę przecież siedziała w taki piękny, letni weekend sama w domu ;). A że z niewielkim wyprzedzeniem rozglądanie się za lotami nie miało finansowego sensu, pozostała więc alternatywa kolejowo-autokarowa. Wybór padł na Pragę, choć od początku wiedziałam, że czeska stolica będzie dla mnie bazą wypadową na coś w okolicy, bo w samej Pradze byłam już ładnych parę razy. Nie musiałam się długo rozglądać za ostatecznym kierunkiem, bo położona niecałe 80 km od stolicy Kutná Hora - zabytkowe miasteczko wpisane na listę UNESCO - kusiła, i to bardzo. Do tego był to świetny pomysł na solo wypad, bo miało być tu dużo zwiedzania w stylu, który czasem troszkę nudzi M. ;) České dráhy, czyli czeskie koleje państwowe kursują pomiędzy głównym dworcem w Pradze a Kutną Horą co godzinę-dwie, bilet kosztuje 162 korony (28,10 zł), a przejazd trwa ok. 50 minut... teoretycznie, bo w praktyce nie przypominam sobie jakiejkolwiek podróży czeskimi kolejami bez opóźnień ;). Na dworcu w Kutnej Horze znajduje się informacja turystyczna, gdzie można zaopatrzyć się w mapkę miasteczka i usłyszeć, że dworzec znajduje się na uboczu, a do centrum najłatwiej dostać się kursującym tam regularnie autobusem.
Ja na autobus się nie skusiłam, nie tylko dlatego, że miałam czas i lubię spacery ;). Kilkanaście minut od dworca, idąc w kierunku centrum, znajduje się dzielnica Sedlec, a w niej atrakcje, których nie mogłam sobie odpuścić. Pośrodku zabytkowego cmentarza wznosi się gotycka kaplica Wszystkich Świętych z końca XIV wieku - z prostym wnętrzem i darmowym wstępem. Co jednak szczególnie przyciąga uwagę w tym miejscu - i za co już trzeba zapłacić - to znajdujące się pod kaplicą ossuarium. Bilet wstępu kosztuje 220 koron (38,21 zł) i obejmuje zarówno kaplicę czaszek oraz pobliską katedrę. Oczywiście nie jest to atrakcja dla każdego, ale jeśli widok ludzkich kości - oraz zrobionych z nich dekoracji - was nie odstrasza, to naprawdę warto zajrzeć do środka. Pomieszczenie nie jest duże, w środku nie spędzi się więcej niż kilka minut, ale całość robi spore wrażenie. Co ciekawe, do dziś nie wiadomo, kto, kiedy dokładnie i w jakim celu zaczął układać dekoracje z kości - wiadomo jedynie, że są tu szczątki kilkudziesięciu tysięcy osób, głównie ofiar XIV-wiecznej epidemii i późniejszych wojen husyckich (początkowo spoczywających na cmentarzu, później zebranych w jedno miejsce). Obecnie trwa renowacja ossuarium, piramidy z czaszek zostały rozebrane, by od nowa stworzyć trwalsze konstrukcje z drewna - na miejscu odtwarzane są filmiki przybliżające odwiedzającym te prace. Ale choć główna piramida została rozebrana, w kaplicy czaszek wciąż można znaleźć fascynujące obiekty: herb rodu Schwarzenberg, ogromny żyrandol, krucyfiksy, kielichy, litery IHS i inne najróżniejsze dekoracje... wszystko z ludzkich kości.
Zaledwie 300 metrów od ossuarium znajduje się kutnohorska katedra Wniebowzięcia NMP i Jana Chrzciciela. Co dość zabawne, jeśli będziecie szukać w internecie informacji o katedrze w Kutnej Horze i nie dodacie nazwy dzielnicy Sedlec, to najprawdopodobniej traficie głównie na artykuły o kościele św. Barbary w centrum miasta. Górnikom udało się osiągnąć zamierzony cel - świątynia p.w. ich patronki stała się najważniejszym kościołem Kutnej Hory, najważniejszym i najpiękniejszym. Nie znaczy to jednak, że do katedry na Sedlcu nie warto zajrzeć - wręcz przeciwnie, w końcu to też zabytkowa świątynia, do tego znajdująca się na liście UNESCO (jak i większość Kutnej Hory ;) ), chociaż tak naprawdę nie jest to siedziba biskupa i nazywanie jej katedrą też jest trochę na wyrost...
Osobiście uważam, że katedra robi większe wrażenie od zewnątrz niż w środku, bo ze względu na jej burzliwą historię odnowione wnętrze nie wygląda szczególnie widowiskowo. Kościół zbudowali na przełomie XIII i XIV wieku cystersi, którzy w Siedlcu mieli swój klasztor od 1142 roku i potrzebowali przy nim świątyni - większej niż ta romańska, która stała wcześniej w tym miejscu. Niestety, gotycka katedra doczekała się ledwo stulecia świetności, a zniszczona - wraz z klasztorem - podczas wojen husyckich pozostała ruiną aż do początku XVIII wieku. Kościół i klasztor odbudowano... i znów nie miały wiele szczęścia, bo tereny te należały do Habsburgów, a cesarz Józef II w latach osiemdziesiątych XVIII wieku nakazał pozamykać klasztory. I tak odbudowane budynki zostały zajęte przez fabrykę tytoniu... Kościół wrócił w końcu do pełnienia swojej pierwotnej funkcji, znów go odrestaurowano, no ale cóż, nie ma co oczekiwać zabytkowego wnętrza po takiej przeszłości. Dlatego owszem, warto tu zajrzeć, jeśli chce się zwiedzić i ossuarium (a, jak wspomniałam, oba zabytki obejmuje jeden bilet). Ale jeśli kaplicę czaszek wolicie sobie odpuścić, to radziłabym też odpuścić i katedrę, a jechać bezpośrednio do centrum.
Katedrę w Sedlcu dzielą od zabytkowego centrum Kutnej Hory jakieś 2 kilometry, które można pokonać tym samym autobusem, co startuje przy dworcu kolejowym, albo ok. półgodzinnym spacerem. Miałam trochę czasu, lubię spacery, więc wybrałam tę drugą opcję, choć muszę zaznaczyć, że idzie się tu głównie przez dzielnice mieszkalne i nie ma co liczyć na zabytki po drodze. Dotarłam w końcu do centrum i usiadłam na ławeczce na Palackého náměstí, by z mapką zdobytą w informacji turystycznej rozplanować sobie zwiedzanie starego miasta. Kutná Hora to w końcu miasteczko pełne zabytków - rozwijało się już od średniowiecza dzięki wydobywanemu tu srebru, tutaj funkcjonowała mennica królewska (w końcu z Pragi jest rzut beretem), więc czego jak czego, ale bogactwa nie brakowało :).
Zatem mapka trafiła z powrotem do plecaka, a ja podeszłam kilka kroków dalej i wyrosła przede mną zabytkowa kolumna morowa. Słup NMP postawiono tutaj na początku XVIII wieku, jak to zwykle bywa wkrótce po pustoszącej miasto epidemii dżumy. Tuż obok kolumny znajduje się XVI-wieczny renesansowy dom Jana Šultysa (zdjęcie powyżej), dawnego burmistrza Kutnej Hory - widoczne na nim malowidła to już jednak XX-wieczny dodatek. Wyjątkowym zabytkiem na mapie miasta jest też tzw. Kamienny Dom (Kamenný dům) - bogato zdobiona kamienica mieszczańska zbudowana w latach 1485-99 i zaskakująco dobrze zachowana (choć, naturalnie, wymagająca z czasem renowacji). W środku znajduje się pododdział Muzeum Srebra, więc zwiedzanie odpuściłam, skupiłam się tylko na podziwianiu fasady. Następnie skierowałam się do kamiennej studni zbudowanej w mniej więcej tym samym czasie co wspomniana kamienica i przez kolejne 400 lat stanowiącej źródło wody dla mieszkańców Kutnej Hory. Ta gotycka konstrukcja do dziś robi wrażenie, szczególnie swoim rozmiarem - zresztą wystarczy spojrzeć na zdjęcie, by zobaczyć jak wygląda obok budynków i sylwetek ludzkich ;).
Muzeum w Kamiennym Domu sobie odpuściłam, bo miałam w planach główny oddział Muzeum Srebra, który znajduje się w miejscowym zamku (Hrádek). To późnośredniowieczna budowla, rozbudowywana i przebudowywana w późniejszych wiekach, pełniąca na przestrzeni lat różne funkcje. Zwiedzanie muzeum (trasa Miasto srebra) kosztuje 90 koron (15,65 zł), większość tablic informacyjnych jest jedynie w języku czeskim, ale na życzenie można dostać folder informacyjny w kilku różnych językach, w tym też po polsku. Na zwiedzanie Muzeum Srebra trzeba poświęcić kilkadziesiąt minut - zależy, na ile szczegółowo chce się wszystko czytać i oglądać. Ja miałam na zwiedzanie niecałe 50 minut, bo potem miałam bilet do kopalni, ale ten czas wystarczył mi w zupełności. Szczerze powiedziawszy, muzeum nie wywarło na mnie szczególnego wrażenia, ale trochę się tam dowiedziałam o historii samej Kutnej Hory.
Zatem na równą godzinę miałam zarezerwowaną trasę Droga srebra, poświęconą średniowiecznej kopalni. Bilet na taką półtoragodzinną wycieczkę - dostępne są w języku czeskim i angielskim - kosztuje 200 koron (34,75 zł), ale jeśli od razu zdecydujemy się na bilet łączony kopalnia+muzeum, zapłacimy tylko 230 koron (39,95 zł) i ja dokładnie na taką opcję się zdecydowałam. Wspomniane 1,5 godziny nie jest jednak czasem, jaki spędzimy pod ziemią, ale łączną długością trasy, obejmującą:
- piwnicę, w której pokazane są figury dawnych robotników i zaprezentowano styl ich pracy,
- wystawę z dawnym sprzętem górniczym, obok której wiszą białe płaszcze i hełmy - przebieramy się w ten strój (w takim białym płaszczu pracowali średniowieczni wydobywcy srebra) przed zejściem do kopalni,
- krótki odcinek w samej kopalni - zaledwie pół godziny,
- piwnicę, w której w miniaturze pokazano pracę mennicy.
W mojej głowie jakoś zwiedzanie kopalni skupiało się na samej kopalni, więc fakt, że zeszliśmy pod ziemię na pół godziny, by przejść tam zaledwie 250-metrowy odcinek, był sporym rozczarowaniem. Dotąd wszystkie moje trasy po kopalniach, to zawsze było minimum z godzina, półtorej pod ziemią i zdecydowanie większe fragmenty były udostępniane, ale cóż... Kopalnia w Kutnej Horze nie działa od dawna i niewiele tu udostępniono odwiedzającym. Najniższy odcinek pod ziemią ma ledwo 120 cm wysokości, najwęższy - 40 cm szerokości, więc większym osobom radzę zostawić plecaki w schowku muzealnym, bo może być niewygodnie się przeciskać. Ale generalnie... jeśli zwiedzaliście już inne, większe kopalnie, ta w Kutnej Horze może się okazać pewnym rozczarowaniem, choć to zawsze jakaś okazja, by dowiedzieć się czegoś więcej o historii tego miejsca.
Po wyjściu z kopalni skierowałam się do widocznego już wcześniej z okien muzeum kościoła św. Barbary. A żeby tam dojść, trzeba minąć okazały budynek dawnego Kolegium Jezuickiego, zbudowany na przełomie XVII i XVIII wieku. W latach 1709-16 powstał szeroki taras z balustradą zdobioną rzeźbami - dziś jest to główna trasa łącząca dawny zamek z kościołem, a ze względu na postacie świętych wielu osobom taras przypomina praski most Karola. Obecnie w dawnym kolegium mieści się tzw. GASK - Galeria Regionu Środkowoczeskiego, wstęp na wystawy stałe kosztuje 120 koron (20,85 zł), a na wystawy tymczasowe - 240 koron (41,70 zł).
Jak łatwo się domyślić, galeria mnie nie interesowała i od razu weszłam do kościoła św. Barbary. To jeden z najważniejszych zabytków Kutnej Hory, a przy moim zainteresowaniu architekturą sakralną - punkt obowiązkowy w mieście. Za wstęp zapłaciłam 180 koron (31,25 zł), co jak co, ale na darmowe zwiedzanie najważniejszych kościołów nie ma tu co liczyć ;). Ale być w Kutnej Horze i nie zajrzeć do tej świątyni... to się mijałoby z celem ;). Budowę tej późnogotyckiej perełki rozpoczęto jeszcze w XIV wieku i uważa się, że miejscowi górnicy chcieli zbudować sobie świątynię, która biłaby na głowę katedrę w Sedlcu - srebra nie brakowało, więc budowę rozpoczęto z rozmachem. Niesamowita konstrukcja zachwyca już z zewnątrz, ale do środka też koniecznie trzeba wejść.
Kościół św. Barbary często nazywa się też katedrą (i dlatego pod tym hasłem znajdziecie go bez problemu i w internecie) ze względu na jego potężne rozmiary oraz znaczenie dla samego miasta. A pomyśleć, że pierwotnie świątynia miała być jeszcze większa, tyle że jej budowa ciągnęła się przez całe wieki ze względu na różne historyczne zawirowania, no i w międzyczasie po prostu zabrakło srebra. Jedną z większych atrakcji podczas zwiedzania kościoła jest możliwość wejścia na wyższy poziom, spojrzenia z tarasu widokowego na dziedziniec przed świątynią, obejrzenie od tyłu organów (które z tej strony wcale nie są tak ładnie udekorowane ;) )... Lubię takie możliwości.
Na co jeszcze warto zwrócić uwagę w tym kościele, poza samą architekturą? Na pewno wszystkie górnicze ślady, w tym drewniana figurka górnika z początku XVIII wieku oraz freski (najstarsze sięgają połowy XV wieku!) - w kościele św. Barbary malowidła naścienne przedstawiają nie tylko sceny religijne, ale też obrazy kutnohorskich górników i warto im się dokładniej przyjrzeć. Ołtarz również przyciąga wzrok, choć to niestety tylko neogotycka kopia wcześniejszego ołtarza. Ja osobiście zawsze lubię się przyglądać ambonom i ta w Kutnej Horze mnie nie zawiodła - kamienna konstrukcja z połowy XVI wieku została dodatkowo udekorowana charakterystycznymi wzorami w niecałe sto lat później. Tak, za wstęp do kościoła św. Barbary trzeba trochę zapłacić, ale też i w środku spędzi się jakiś czas, podziwiając różne detale :).
Tuż obok kościoła wznosi się zabytkowa kaplica Bożego Ciała - łatwo przegapić niepozorne wejście. Choć wnętrza są puste, to warto zajrzeć tu na chwilkę, zwłaszcza że wstęp jest darmowy. Z założenia była to cmentarna kaplica, zbudowana przez Bractwo Bożego Ciała, a potem używana przez zajmujących pobliskie budynki jezuitów, ale przestała pełnić swoją funkcję po rozwiązaniu zakonu w XVIII wieku. Podobnie jak to było z katedrą zbudowaną przez cystersów, tak i kaplica pełniła potem różne funkcje, chociażby magazynu. Dlatego zachowała się tylko konstrukcja, obecnie wpisana na listę zabytków, więc jest szansa, że przetrwa dłużej :).
Ostatnim zabytkiem, który miałam na swojej liście must-see Kutnej Hory był słynny Włoski Dwór (Vlašský dvůr), czyli dawna mennica. Jak idzie się domyślić, budynek zbudowano z rozmachem, zwłaszcza że służył też jako rezydencja królewska podczas wizyt władcy w miasteczku. Włoski Dwór swoją historią sięga XIII wieku, choć rozbudowę na bogato przeprowadzono dopiero pod koniec wieku XIV. Podczas zwiedzania budynku mamy do wyboru trzy trasy:
- Tajemnica utraconego srebra, czyli piwnice dworu - za 50 koron (8,70 zł)
- Mennica królewska - za 120 koron (20,85 zł)
- Pałac królewski, czyli wszystkie najważniejsze pomieszczenia jak kaplica czy główna hala - to jedyna trasa, którą odbywa się tylko z przewodnikiem - za 190 koron (33 zł).
Chętni na cały pakiet muszą zapłacić zaledwie 260 koron (45,15 zł), więc zdecydowanie się opłaca. 
Włoski Dwór to jedyne miejsce, gdzie nie poszczęściło mi się ze zwiedzaniem. Teoretycznie zamykany o 18, ale jak byłam na miejscu jakoś między 16 i 17, mogłam zajrzeć już tylko do mennicy królewskiej. Ani tras z przewodnikiem już nie było, ani nie wpuszczali do piwnic, choć te niby też się zwiedza na własną rękę i wydawać by się mogło, że ponad godzina w zupełności wystarczy... Trochę szkoda, że się nie udało zobaczyć wnętrz, bo to właśnie we Włoskim Dworze wybrano na króla Czech Władysława Jagiellończyka i w środku znajdziemy obraz przedstawiający młodego władcę. Zwiedziłam mennicę, tę jedyną dostępną o tej porze część, ale nie wywarła na mnie szczególnego wrażenia - ot, trochę historii, trochę zabytkowych monet, w środku spędziłam może ze 20 minut.
Tuż obok Włoskiego Dworu wznosi się jeszcze jedna zabytkowa świątynia, do której warto przy okazji zajrzeć - kościół św. Jakuba. Nie taka znana atrakcja jak dwie wcześniejsze katedry, więc przynajmniej wstęp jest darmowy ;). Kościół powstał w XIV i XV wieku i pracował w nim słynny niemiecki rzeźbiarz Peter Parler, którego dzieła można oglądać też w kościele św. Barbary czy praskiej katedrze św. Wita. Choć burzliwe dzieje Kutnej Hory nie ominęły też i tej świątyni, była ona wielokrotnie odnawiana i przebudowywana, dzięki czemu w bardzo dobrym stanie przetrwała do dnia dzisiejszego. Tyle że wystrój wnętrza zrobił się z czasem bardziej barokowy niż gotycki, o czym świadczyć może bogato zdobiona ambona czy XVII-wieczny ołtarz z obrazem przedstawiającym Św. Trójcę.
Jako że do odjazdu pociągu zostało mi więcej czasu, niż planowałam - w końcu odpadła mi zakładana trasa z przewodnikiem po Włoskim Dworze - wróciłam na dworzec kolejowy piechotą. Wyszedł mi całkiem intensywny dzień, 19 km w nogach, odwiedzone 3 kościoły (plus kapliczki), ossuarium, Muzeum Srebra ze średniowieczną kopalnią, niewielkie muzeum w mennicy... no i same spacery po centrum Kutnej Hory! :) Fajne to miasteczko, niewątpliwie ma swój urok i jest co tu robić przez cały dzień, choć jak człowiek już trochę widział, to niektóre atrakcje mogą go nieco rozczarować. Ale mimo to, jeśli będziecie mieli kiedyś okazję odwiedzić - bardzo polecam :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze