Kiedy zaczęłam planować długi grudniowy weekend w Tyrolu (w Austrii 8 grudnia jest dniem wolnym od pracy, a w tym roku akurat wypadało to w poniedziałek), wiedziałam, że chcę zobaczyć Krampusy. Fakt, że ruszaliśmy z Wiednia dopiero 6 grudnia, a Krampustag przypada dzień wcześniej, ale nie od dziś wiadomo, że mnóstwo parad odbywa się w weekend poprzedzający i następujący po tym dniu. Rozglądając się za różnymi krampusowymi wydarzeniami, wypatrzyłam podobno jedną z największych takich parad w Austrii - przynajmniej tak się sami chwalą ;). W miasteczku Seefeld in Tirol położonym trochę ponad 20 km od Innsbrucka, bliżej granicy z Niemcami. Samo miasteczko miałam już kiedyś okazję odwiedzić latem i wtedy powstał wpis pt. Seefeld in Tirol - krótki wypad z Innsbrucka, więc dziś nie będę się już powtarzać z informacjami o zabytkach czy historii. Skupię się za to na dekoracjach świątecznych, jarmarku i Krampusach ;).
Różnych światełkowych dekoracji w Seefeld nie brakuje, jednak ich największe skupiska znajdziemy w dwóch miejscach. Całość tworzy tzw. 100.000 Lichterweg i żeby obejść wszystkie punkty, trzeba zrobić niespełna 2-kilometrowe kółko. Na pierwsze dekoracje natknęliśmy się niemal od razu, bo przyjeżdżając w krampusową sobotę na miejsca parkingowe na ulicy nie mieliśmy nawet co liczyć i zostawiliśmy samochód w garażu koło dworca i parku zdrojowego (osobiście nie polecam, bo drogo - za ok. 4 godzin zapłaciliśmy tu 15 €). I właśnie w Kurpark Seefeld znajdziemy pierwsze dekoracje: mnóstwo światełkowych zwierzątek. Do tego wszystko wyglądało jeszcze ładniej, bo na ziemi była cienka warstwa śniegu, a dla mnie to pierwszy śnieg w tym sezonie, więc musiałam się choć trochę poekscytować ;).
Drugą miejscówką dla fanów zimowych i światełkowych klimatów w tym okresie są okolice Olympiabad, aż do położonego niżej i uwielbianego przez fotografów kościółka Seekirche. Pomiędzy basenem a kościołem w okresie zimowym działa też lodowisko. Poza tym znajdziecie tu trochę różnych świetlnych figur (mój numer 1 to czerwony jeleń!), dużą choinkę, podświetlone huśtawki, cieszące się niemałą popularnością wśród dzieciaków, a nawet światełkowy tunel. My tutaj zawróciliśmy z powrotem do centrum Seefeld, bo chciałam jeszcze nacieszyć się jarmarkiem przed rozpoczęciem parady Krampusów, ale można też pójść dalej i zatoczyć kółko.
Jarmark świąteczny w Seefeld in Tirol urządzono na Dorfplatz, czyli głównym placu przed kościołem św. Oswalda. W tym sezonie można tu zajrzeć codziennie od 21 listopada do 6 stycznia w godzinach 14:00-21:00. Zakładam, że na co dzień - a już zwłaszcza na tygodniu - nie jest tu tak tłoczno, ale nie zdziwiło mnie, że w wieczór krampusowy zgromadziły się tu prawdziwe tłumy. Grzane wino czy poncz dało się jeszcze kupić bez dłuższego czekania, ale gdy M. zobaczył kolejkę do jedzenia, to stwierdził, że jednak nie jest głodny ;). Za Glühwein w Seefeld trzeba w tym roku zapłacić 4,50 €, a kaucja za kubeczek wynosiła - o ile dobrze pamiętam - zaledwie 2 €. Jak popatrzycie na te kubeczki, to niska cena raczej nie zdziwi, nie zachwycały swoim wyglądem na tyle, by chcieć je zabrać na pamiątkę ;).
Przygotowania do biegu Krampusów (bo właściwa nazwa takiej parady to właśnie Krampuslauf), który miał rozpocząć się o godzinie 19, rozpoczęto tak na 1,5 godziny wcześniej - rozstawiano barierki, zamykano niektóre fragmenty ulic, wszędzie pojawiła się ochrona oraz strażacy z gaśnicami i kocami gaśniczymi. Sami postanowiliśmy ustawić się przy barierkach ok. 18:15 i to był już taki ostatni moment, by znaleźć miejsce w pierwszym rzędzie, bo ludzie naprawdę szybko gromadzili się na miejscu. My stanęliśmy w Kurparku i to była trafiona miejscówka, bo akurat tutaj Krampusy zatrzymywały się na sesje zdjęciowe (całkiem śmiesznie to wyglądało ;) ), zapalały nowe race i ruszały do ostatniego ataku - bieg kończył się bowiem pod sceną w parku zdrojowym. Ale trochę się naczekaliśmy i wymarzliśmy, zanim pierwsze grupy diabłów dotarły do miejsca, gdzie staliśmy.
O samej tradycji Krampusów, tak popularnej w rejonie alpejskim, pisałam już, gdy oglądałam paradę w Baden bei Wien - jeśli chcecie trochę poczytać o Krampusach, zapraszam do tego wpisu :). W biegu w Seefeld uczestniczyło ok. 30 grup diabłów - jedne były niewielkie i składały się tylko z kilku przebierańców, inne z kolei duże, różnorodne, nieraz w towarzystwie aniołów niosących race, a raz nawet trafił się facet plujący ogniem. Nie ma co ukrywać, że to właśnie różne ogniste sztuczki i kolorowe race dodają całości uroku, choć zdarzyło się też, że któremuś Krampusowi wypadła raca i ochrona próbowała ją przygasić w śniegu... Jako że tych grup było całkiem sporo, a każda miała jeszcze robione zdjęcie przed wyruszeniem w ostatni bieg, to szybko zrobił się pewien zator - i o ile na pierwsze Krampusy musieliśmy chwilę czekać, to potem puszczano już niemal od razu grupę za grupą.
Część trasy parady ogrodzono barierkami, a część po prostu biało-czerwoną taśmą, a my staliśmy właśnie przy połączeniu takich dwóch ogrodzeń. I bardzo szybko spróbowałam się tak przesunąć, by jednak stać za barierką, bo trochę chroniła nogi... ;) Krampusy, jak wiadomo, łażą z rózgami i potrafią się nimi porządnie zamachnąć - dwa razy dostałam tak, że krwawe pręgi na nogach mam do dzisiaj, i stwierdziłam, że jednak wolę stanąć za barierką. Co też nie do końca chroniło, bo Krampusy potrafią przeskoczyć przez barierkę, rzucić się na nią całym ciężarem albo szarpnąć tak, by odsłonić oglądających, a następnie wskoczyć w tłum. Na szczęście (nasze ;) ) tuż obok nas stała grupa młodych, wystrojonych dziewczyn, które mocno przyciągały uwagę i stanowiły częsty cel - aż czasem niektórym współczułam, gdy wyciągano je z tłumu, bo to musiało boleć...
Z drugiej strony takie biegi Krampusów to też fajna atrakcja dla dzieciaków - zakładam, że te w Austrii widziały diabły już tyle razy, że nic dziwnego, że częściej reagują ciekawością i ekscytacją niż strachem. A może po prostu rodzice są na tyle rozsądni, że strachliwych dzieci w takie miejsca nie zabierają :). Zresztą dzieciaki same też są Krampusami! Wiele małych przebierańców szło za rękę z ochroną lub dorosłym diabłem i z radością machało rózgami na prawo i lewo - rozbrajał mnie ten widok :). Cała parada trwała ok. 1,5 godziny i w pewnym momencie już czekaliśmy na koniec, bo stanie w zimnie - nawet jak czasem obok buchnie gorący płomień - przez tyle czasu daje się odczuć głównie w stopach i dłoniach. Ale wcześniej i tak nie byłoby co się zbierać, bo nawet nie moglibyśmy wyjechać z parkingu przy zamkniętych drogach - nawet potem przejechać autem wśród rozchodzących się ludzi, co rusz robiących sobie zdjęcia z Krampusami, było niezłym wyzwaniem. Mimo tego fajny to był wieczór, lubię tę tradycję i coraz bardziej chodzi mi po głowie, by w kolejnym roku wybrać się na Krampuslauf do Bawarii lub włoskiego Tyrolu... :)

0 Komentarze