Advertisement

Main Ad

Pierwsze spotkanie z Islandią

Od samego początku nie możemy narzekać na brak wrażeń, jeśli chodzi o ten wyjazd do Islandii. Lot mamy z przesiadką w Oslo, na zmianę samolotu całe 35 minut, więc nawet nie jestem zaskoczona, gdy już na wstępie mamy 40 minut opóźnienia. Gdyby wszystko było o czasie, byłoby zbyt nudno ;). Samolot w powietrzu trochę nadrobił i w Oslo lądujemy dokładnie pięć minut przed tym, gdy samolot Oslo-Rejkiawik ma wystartować. Poranna gimnastyka w formie biegu przez norweski terminal - zaliczona. Na szczęście było nas dziesięcioro, więc na nas zaczekano, choć to trochę wiocha wchodzić grupą do samolotu, gdy wszyscy się na ciebie patrzą (aha, to przez was to opóźnienie!), słysząc tuż nad głową boarding completed! Nic to, zdążyliśmy!
Na lotnisku już czeka na nas opiekunka wycieczki i autokar (uroki służbowych wyjazdów zorganizowanych), który ma nas zabrać do samego Rejkiawiku. Z zachwytem też ściągamy czapki i uśmiechamy się do słońca - po sztokholmskich mrozach i śnieżycach, Islandia wita nas piękną pogodą i temperaturą w okolicach zera. Wiosna! Cieszymy się tym bardziej, że jeszcze kilka dni wcześniej w wyspę uderzały sztormy i naprawdę się obawialiśmy, że przez pogodę nie ruszymy się z hotelu i sali konferencyjnej. Przewodniczka też patrzy w niebo i poważnym głosem mówi: To żółte, okrągłe na niebie to słońce. Możecie go nie znać u siebie w Szwecji, ale Islandię ono lubi ;). 
Autokar rusza z lotniska, ale zanim zabierze nas samej stolicy, odbija jeszcze trochę w bok. Już z daleka widać unoszące się kłęby pary...
Są tacy, co spa w Blue Lagoon (Bláa Lónið) uważają za przereklamowane i polecają omijać je szerokim łukiem, odwiedzając w zamian inne źródła termalne. Zdecydowanie jestem to w stanie zrozumieć cenowo - najtańszy pakiet Comfort, obejmujący wstęp, ręcznik i jeden drink, kosztuje 6990 koron (239 zł). Widząc cennik, człowiek aż zaczyna się zastanawiać, czy w ogóle zahaczyłby o to miejsce, gdyby sam planował wyjazd ;). A przecież my i tak skorzystaliśmy z najtańszego pakietu - ten najbardziej popularny (w skład którego wchodzą jeszcze m.in. klapki i maska z alg) zaczyna się od 9990 koron (341 zł)...
Ale jednak w Blue Lagoon jest coś fajnego ;). Może sam fakt wejścia do przyjemnie ciepłej wody, gdy temperatura powietrza ma coś około zera? Może te białe, nakładane na twarz maski, które sprawiają, że nie możemy przestać się śmiać, patrząc na siebie nawzajem? Może po prostu świadomość, że w końcu można na chwilę zamknąć oczy i zrelaksować się z drinkiem w dłoni? Z natury nie jestem miłośniczką wszelkiego rodzaju spa - zazwyczaj nie da się w nich wysiedzieć przez tonę szczypiącego w oczy chloru. W Blue Lagoon jedynym miejscem, w którym nie potrafiłabym pewnie wysiedzieć, byłaby sauna. Choć, jak zgodnie stwierdzili wszyscy moi koledzy z Finlandii, to coś w Blue Lagoon nie zasługuje na miano sauny. To nie jest prawdziwa sauna! ;)
Spodziewałam się po tak popularnym miejscu znacznie większych tłumów, jednak było dość spokojnie. W szatniach i łazienkach czysto i bez kolejek. W samej wodzie też bez problemu można było znaleźć miejsce z dala od ludzi, by w spokoju nacieszyć się ciepłem i zrelaksować. Chyba jedyny minus to fakt, że od ciepłej wody moje okulary prawie ciągle były zaparowane i czasem czułam się jak kret... Ale nie można mieć wszystkiego, prawda? ;)
Służbowe wyjazdy zorganizowane mają też i minusy - chociażby brak czasu wolnego. Z dość napiętą agendą już od początku wiem, że w Rejkiawiku nie zobaczę nic poza hotelem i restauracjami. A jeśli chcę kupić jakieś pamiątki albo spróbować lokalnych słodyczy, muszę zrobić zakupy w najbardziej turystycznych miejscach (ewentualnie na lotnisku) i słono przepłacić. I tak na przykład za dwie pocztówki, znaczek i mały magnes zapłaciłam 1225 ISK (42 zł). Za dwie czekolady (ale tylko spójrzcie, jak piękne opakowania mają!) i małą paczkę rodzynek w czekoladzie - 1517 ISK (52 zł). Chcę wierzyć, że w normalnych sklepach ceny są nieco niższe, choć z drugiej strony, jak pomyślę, ile kosztowało jedzenie czy picie w barach i restauracjach... Szwecja nagle wydaje mi się tania ;).
Niemal całą drogę z Blue Lagoon do Rejkiawiku siedzę przyklejona nosem (no dobra, obiektywem aparatu) do szyby w autokarze. Zachwycają mnie morze i pokryte śniegiem góry, zaskakuje niemal kompletny brak roślinności w tej okolicy. I tak, wiem, to dopiero marzec, nie spodziewam się, żeby było nie wiadomo jak zielono... Ale w okolicy nie widzę nawet żadnych drzew poza kilkoma karłowatymi krzakami. Przewodniczka, słysząc nasze komentarze, mówi, że nieco w głąb wyspy jest z tym trochę lepiej. I rzuca dowcip - co zrobić, gdy się zgubimy w islandzkim lesie? Jedyne, co mi przychodzi na myśl w przypadku zgubienia się gdziekolwiek w Islandii, to umrzeć, ale okazuje się, że nie jest to poprawna odpowiedź ;). Podobno wystarczy wstać. Także wygląda na to, że nawet jeśli gdzieś w środku wyspy jest więcej drzew, to nie są one o wiele wyższe.
W hotelu mamy jakąś godzinę-dwie na ogarnięcie się (czyli szybkie, zdalne zamknięcie miesiąca, bo wyjazdy w tym okresie to bardzo zły pomysł, jeśli pracuje się w finansach :P ). Zdejmuję kurtkę i podchodzę do hotelowego okna z uśmiechem na twarzy. Rejkiawik wita mnie... polską flagą ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze