Advertisement

Main Ad

Älvsjö - spacer po zamarzniętym jeziorze

Zima ustępuje powoli miejsca sztokholmskiej wiośnie, czyli temperatury ledwo przekraczają zero stopni, a prognozy zapowiadają już tylko deszcz. Śnieg się jeszcze nie roztopił, ale to już kwestia kilku najbliższych dni... Ja należę do tych osób, które ostatnimi tygodniami śmiały się do okna, widząc wirujące płatki śniegu, a do minusowych temperatur podchodziłam tak jak Szwedzi. Nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania. Niestety, tego podejścia nie potrafię przyjąć do deszczu, więc druga połowa marca zapowiada się dla mnie wręcz tragicznie ;). Jednak ostatnimi tygodniami porobiłam tyle zdjęć białego Sztokholmu, że na pewno będzie czym zapełniać bloga, gdy nie będę miała ochoty na wychodzenie z domu ;).
Dwa tygodnie temu umówiłam się ze znajomymi w południowym Älvsjö na spacer po jeziorze Långsjön. Przyznam, że na początku nie załapałam użytego słownictwa - jakoś mój mózg zrozumiał to jako spacer wokół jeziora. Tymczasem Långsjön okazało się pokryte tak grubą warstwą lodu, że nie tylko spacer dookoła, ale także spacer po jeziorze był możliwy. Zresztą, nie tylko spacer - co rusz mijali nas narciarze, dla których Långsjön okazało się miejscem idealnym na cross-country skiing.
Miałam pewne opory przed wejściem na lód. Tyle razy słyszało się historie o pękniętym lodzie i niechcianej kąpieli w zimnej wodzie, która nieraz kończyła się tragicznie... Jednak wszędzie wokół tyle osób chodziło po tafli, że jakoś próbowałam się przełamać. Ostatecznie zaufałam zamarzniętemu jezioru, gdy na lodzie zobaczyłam... pojazdy. Skoro tafla jest w stanie wytrzymać maszynę do czyszczenia lodu dla łyżwiarzy, to chyba i pode mną się nie zapadnie... Prawda? :P Jakby nie patrzeć, średnia głębokość Långsjön to tylko 2,2 m, a maksymalna nieco powyżej 3, więc w sumie mogłoby być gorzej.
Nie wiem, czy spotkaliście się już z tym wcześniej, ale dla mnie zdecydowaną nowością były... krzesła na lodzie ;). Z jednej strony można go używać jako pingwinka do utrzymania równowagi (kojarzycie te małe pingwinki, co mają na lodowiskach do nauki jazdy na łyżwach?), a z drugiej także usiąść, gdy zmęczymy się jazdą. Praktyczne, nie powiem ;).
Dla masochistów (bo jak ich inaczej nazwać?) zrobiono nawet przeręble. Ot, sauna na brzegu, gdzie można się nagrzać, a potem hop do dziury w jeziorze dla ochłody. Akurat podczas naszego spaceru nie widzieliśmy kąpiących się, ale natrafiliśmy na pana zajętego robieniem kolejnej przerębli...
Ze szwedzką organizacją nikogo chyba nie zaskoczy, że w tak popularnym zimą miejscu można też coś ciepłego zjeść lub wypić. Przy brzegu znajduje się restauracja oferująca lunch po przystępnej cenie, a do posiłku kubek herbaty gratis. Ponadto na samym lodzie można było też trafić na stoisko z przekąskami i napojami - jakby komuś się nie chciało łyżew zdejmować i iść do restauracji ;).
Mam takie dziwne przeczucie, że jeszcze bardzo zatęsknię za zimą w mieście... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze