Kiedy budzę się drugiego dnia pobytu w Pergine Valsugana, cisza w mieszkaniu wskazuje na to, że nasz włoski przyjaciel zdążył już wyjść do pracy. Kuchenny stół jest nakryty do szybkiego śniadania, a znajdujący się na nim krótki list przypomina nam o planach na resztę dnia. Niestety, prognoza pogody nie nastraja nas optymistycznie - po kilku pięknych dniach niedziela ma być chłodna i deszczowa. A my właśnie niedzielę wybraliśmy na wypad nad jeziora...
Po szybkim śniadaniu opuszczamy mieszkanie kolegi. Poprzedniego dnia wyjaśnił nam, którędy mamy iść, więc tylko podążamy wspomnianą ścieżką. Po chwili mijamy niewielką zagrodę, gdzie za płotem pasą się alpaki! Są tak ładne i śmieszne, że po prostu musimy się tu zatrzymać, by zrobić choć kilka zdjęć ;)
Nasz Włoch powiedział nam, którędy iść, ale i tak udaje nam się zgubić drogę ;). Skręcamy za wcześnie w prawo i zamiast dołączyć do niego w pół godziny, ponad godzinę maszerujemy przed siebie. Ale jak długo nie pada, nie ma na co narzekać, bo ścieżka biegnie przez piękną okolicę.
Może nawet gubiąc drogę byłybyśmy w stanie dotrzeć na miejsce dość szybko, gdybyśmy tylko nie zatrzymywały się co i rusz, by zrobić więcej i więcej zdjęć. Ale dla mnie, która przyjechała z miejsca, gdzie wiosna zaczyna się dopiero w maju, ten spacer był czymś niesamowitym. Zapach kwiatów dookoła i powietrza przed deszczem... Gdybyśmy tylko nie musiały się tak spieszyć...
Pierwsze krople deszczu i telefon od naszego włoskiego kolegi: "gdzie wy jesteście?" zmuszają nas do pośpiechu i w końcu przestajemy pstrykać zdjęcia jedno za drugim. Musimy też zmienić ścieżkę na ulicę, więc spacer nie jest już taki przyjemny. Dodatkowe 20 minut szybkiego marszu i jesteśmy na miejscu!
Z niewielką pomocą Google Maps docieramy na miejsce, gdzie nasz kolega ze znajomymi przygotowują łodzie. Nie mamy tam za wiele do roboty, ale zanim wybierzemy się wszyscy razem na lunch, możemy się szybko rozejrzeć po okolicy.
Stoimy u stóp jeziora Caldonazzo (Lago di Caldonazzo). Jedno z takich miejsc, które zdecydowanie wolałabym zobaczyć w środku gorącego lata, a nie deszczową wiosną. Powierzchnia 5,627 km², maksymalna głębokość 49m... a do tego wszędzie wokół góry. Nawet przy zachmurzonym niebie, całość wyglądała bardzo ładnie. A biorąc pod uwagę, że Caldonazzo zostało nagrodzone Błękitną Flagą za czystość wody, piękne plaże i organizację atrakcji dla turystów... musi tu być naprawdę cudownie latem :).
Nasz kolega ze współpracownikami przygotowują łodzie do spuszczenia na wodę, ale nie są tu jedyni, którzy to robią. Na Caldonazzo odbywa się wiele zawodów żeglarskich i kajakarskich, ale znowu, większość latem.
Robimy trochę zdjęć i dołączamy do grupy wybierającej się na lunch. Tuż za rogiem znajduje się przyjemna restauracja, gdzie próbuję jednej z najlepszych pizz w życiu, za którą - razem ze spritzem - płacę ledwo 11,50 EUR (51 zł). A pizza jest naprawdę ogromna. Lubię te ceny ;). Po jedzeniu pakujemy się do samochodu naszego kolegi. Już czas, by opuścić Pergine Valsugana i kierować się do jego rodzinnego miasteczka.
Robimy trochę zdjęć i dołączamy do grupy wybierającej się na lunch. Tuż za rogiem znajduje się przyjemna restauracja, gdzie próbuję jednej z najlepszych pizz w życiu, za którą - razem ze spritzem - płacę ledwo 11,50 EUR (51 zł). A pizza jest naprawdę ogromna. Lubię te ceny ;). Po jedzeniu pakujemy się do samochodu naszego kolegi. Już czas, by opuścić Pergine Valsugana i kierować się do jego rodzinnego miasteczka.
Ale po drodze kolega musi wziąć coś z jednej z łódek... zacumowanych przy północnym wybrzeżu jeziora Garda. Choć prawie przez całą drogę pada, kiedy dojeżdżamy na miejsce, deszcz nagle ustaje. Tu słyszymy ponownie: "gdybyście tylko mogły to zobaczyć słonecznym latem!", ale szczerze mówiąc - tutaj nawet nie potrzebuję lata. Jestem po prostu zachwycona :)
Owszem, jest pochmurnie, wietrznie i może zacząć padać w każdej chwili. Zdjęcia nie są w stanie oddać tej magicznej atmosfery wytworzonej przez mgły i chmury, a uwierzcie mi, próbuję robić ich dziesiątki na różnych ustawieniach ;)
Jezioro znajduje się na terenie trzech włoskich regionów: Trentino-Alto, Wenecji Euganejskiej oraz Lombardii. Teraz nie jesteśmy jeszcze tak daleko od Trentino, ale jadąc w kierunku Brescii, wkroczymy na obszar Lombardii. Tylko Wenecja Euganejska, znajdująca się na wschodnim wybrzeżu, będzie dla nas widoczna jedynie gdzieś na horyzoncie.
Stojąc na wybrzeżu, kolega pokazuje nam punkt w oddali i obiecuje zabrać nas tam. To Limone Sul Garda, niewielkie turystyczne miasteczko, skąd podobno rozciąga się jeszcze lepszy widok na jezioro. Nazwa Limone nie wywodzi się jednak od popularnych cytryn (lemons), ale raczej od łacińskiego słowa "limes" oznaczającego "granicę". Nazwa jeziora zaś pochodzi od starogermańskiego słowa "warda'"oznaczającego "miejsce straży". Więc granica straży? :)
Po drodze wzdłuż jeziora kolega zatrzymuje się od czasu do czasu, żebyśmy mogły przyjrzeć się Gardzie z różnych perspektyw... i za każdym razem jestem coraz bardziej zachwycona.
Po drodze wzdłuż jeziora kolega zatrzymuje się od czasu do czasu, żebyśmy mogły przyjrzeć się Gardzie z różnych perspektyw... i za każdym razem jestem coraz bardziej zachwycona.
Podczas jazdy plany ulegają zmianie. Skoro wciąż mamy trochę czasu, a nasz kolega chce nam pokazać jak najwięcej, przejeżdżamy tylko przez Limone Sul Garda i kierujemy się dalej na południe. Gdzieś w okolicach Campione zatrzymujemy się po raz kolejny, by zrobić jeszcze więcej zdjęć.
I, oczywiście, tylko ja zwracam uwagę na wszystkie kościoły w okolicy ;) Ale nie mamy wystarczająco dużo czasu, by wchodzić do środka... zresztą nie wyglądają one nawet na otwarte dla turystów.
Ze szczytów co niektórych wzgórz widok jest jeszcze lepszy. I w końcu stamtąd mogę zobaczyć, jak ogromne jest to największe włoskie jezioro. Powierzchnia Gardy wynosi około 370 km² i ma ono ponad 50 km długości. Wystarczy tylko pomyśleć, że największe z polskich jezior jest ponad 3 razy mniejsze od tego... Ale wielkość to jedno, inna kwestia to góry dookoła - całość tworzy przepiękną kompozycję.
Mamy jakieś szczęście w nieszczęściu, jeśli chodzi o pogodę tego dnia. Podczas mojego tygodniowego wypadu każdy dzień jest słoneczny... poza niedzielą, którą właśnie wybrałyśmy na zobaczenie obu jezior. Ale choć prognozy pogody przepowiadały ulewne deszcze, nie jest tak źle. Większość czasu pada, gdy jesteśmy w samochodzie, a jakoś zawsze przestaje, gdy znajdujemy dobre miejsce na postój i zdjęcia. Co więcej, czasem nawet udaje nam się zobaczyć odrobinę słońca! ;)
W końcu docieramy do Saló, niewielkiego turystycznego miasteczka położonego na południowo-zachodnim wybrzeżu Gardy. To rodzinne miasto naszego kolegi i cel podróży tego dnia. Ale dzień się jeszcze nie kończy. Tak się spieszyliśmy pod koniec, bo chcieliśmy dotrzeć do Saló przed zachodem słońca. Tak, po całym deszczowym dniu, w końcu możemy zobaczyć słońce zachodzące nad tą częścią jeziora... podczas gdy druga jego część wciąż tonie w deszczu.
Zostajemy zabrane na jeden z najlepszych punktów widokowych w okolicy. Alla rocca, ruiny starej fortecy na szczycie jednego ze wzgórz. Siedząc na resztkach murów, oglądamy przepiękny zachód nad jeziorem Garda oraz okolicznymi wioskami. Najcudowniejsze zakończenie wspaniałego dnia :)
Ale to wciąż nie jest koniec dnia! Po szybkiej kolacji (makaron, oczywiście ;) ) decydujemy się na krótki spacer wzdłuż wybrzeża. Chociaż poza sezonem Saló jest kompletnie opustoszałe nocą, jestem zupełnie pewna, że miasto jest pełne życia latem, i to 24 godziny na dobę. Ale o tej porze jesteśmy jedynymi gośćmi w restauracji, gdzie zatrzymujemy się, by napić się piwa i powspominać stare dobre czasy z Malmö...
Wiecie co... Zakochałam się we Włoszech ;)
Wiecie co... Zakochałam się we Włoszech ;)
2 Komentarze
Przepiękne *_* Jestem urzeczona...
OdpowiedzUsuńOj tak :) Myślę, by wrócić w lecie, choć chyba w tym roku nie dam rady :(
Usuń