Advertisement

Main Ad

Londyn - Dzień 2

Wyszło jak wyszło i drugiego dnia Londyn zwiedzam już sama. Ma to swoje plusy i minusy, mogę chodzić gdzie chcę we własnym tempie, ale czasem nudno nie mieć do kogo się odezwać - zwłaszcza, gdy planowało się zwiedzanie w bardzo dobrym towarzystwie :). Niektórych rzeczy się jednak nie przeskoczy, więc ponownie, tak jak pierwszego dnia, wysiadam na stacji Euston i kieruję się do metra.
Od pierwszej chwili uwielbiam londyńskie metro, jego ogrom i pośpiech. Wystarczy mi rzut okiem na mapę, bym wiedziała, gdzie i jak dojechać, choć właściwie jestem tu po raz pierwszy. Wysiadam na stacji Charing Cross, położonej tuż obok słynnego placu Trafalgar. Grafiki i teksty na ścianach stacji pozwalają zapoznać się z historią tego miejsca - i nie mam tu na myśli samej stacji, ale całego Charing Cross. Słowo "charing" odnosi się do łuku przepływającej obok Tamizy, zaś "cross" to jeden z pomników (zwanych Eleanor crosses) wzniesionych przez Edwarda I ku pamięci jego zmarłej żony Eleanory.
Już po chwili jestem przy Trafalgar Square, wybudowanym w pierwszej połowie XIX wieku placu upamiętniającym zwycięstwo brytyjskiej marynarki nad flotami francuską i hiszpańską. Trudno nie zauważyć widocznej z daleka kolumny poświęconej zwycięskiemu admirałowi - Horatio Nelsonowi. Jeszcze trudniej ująć tę kolumnę w całości na zdjęciu ;). Kolumnę Nelsona postawiono w latach 40 XIX wieku, za równowartość obecnych 3-4 milionów funtów. Co ciekawe, ponad czwartą część tej kwoty wyłożył rosyjski car Mikołaj I.
Mijając Kolumnę Nelsona, mam przed sobą fontanny (lubię fontanny!), pomnik króla Jerzego IV oraz ogromny budynek Galerii Narodowej. Pani w pobliskiej informacji turystycznej usilnie próbuje mnie przekonać, że wizyta w tej Galerii to dokładnie to, czego potrzeba mi do szczęścia w danym momencie i nie chciała przyjąć do wiadomości, że co jak co, ale za sztuką to ja nie przepadam. Bo przecież skoro już widziałam Tower, Big Bena i parę kościołów, to nic tak nie podsumuje mojego pobytu w Londynie jak wizyta w National Gallery. Stwierdziłam, że skoro mam tylko jeden dzień i już chcę zobaczyć coś w środku, to prędzej będzie to jakieś ciekawe muzeum i zapytałam, którym autobusem mam dojechać do Muzeum Historii Naturalnej.
I wiecie co, myślę, że pani się poczuła urażona faktem, że wolę jakieś Muzeum Historii Naturalnej zamiast posłuchać jej rady co do Galerii Narodowej, bo poradziła mi wsiąść w autobus, który w ogóle nie jeździł ze wskazanego przez nią przystanku. Ani z żadnego innego w pobliżu też nie. Na szczęście (tzn. tak wtedy myślałam), na przystanku stał pan z informacji transportu publicznego i szybko pomógł mi zorientować się, czym by tu najszybciej dojechać. W sumie najszybciej byłoby metrem, ale skoro już miałam bilet na komunikację miejską, to nie mogłam sobie odmówić przejażdżki piętrowym autobusem!
Wsiadam zatem do autobusu wskazanego przez pana z informacji, upewniam się, gdzie mam wysiąść i wchodzę na górne piętro. Jazda zdecydowanie ciekawsza niż metrem ;). Co jakiś czas tylko zerkam na mapkę metra (innej nie mam), by sprawdzić, czy mijane przystanki zgadzają się plus minus z kierunkiem, w którym powinnam jechać. Zgadzają się... na początku. Nieszczególnie mnie to rusza, w końcu kto powiedział, że autobus ma jechać tą samą trasą co metro, prawda? Tyle, że mijane po drodze stacje metra wiodą już w zupełnie innym kierunku i po jakichś 15 minutach przestaję wierzyć, że autobus dowiezie mnie tam, gdzie zakładałam. Na dodatek na górze siedzę sama, więc ma nawet kogo zapytać, a nie chce mi się schodzić na dół do kierowcy ;). W końcu stwierdziłam, że co jak co, ale ten autobus do muzeum mnie nie zawiezie i czas wysiąść i rozejrzeć się za innym środkiem transportu.
No dobra, wysiadłam. Nie wiem, gdzie jestem, nie mam internetu ani mapy innej niż ta metra, a metra w okolicy nie widzę. Ale przecież to tylko Londyn, na dodatek całkiem przyjemna okolica, więc przecież nie powiem, że się zgubiłam. Przystanku w przeciwnym kierunku nigdzie nie widzę, zresztą po co wracać znowu tam, skąd przyjechałam? Idę przed siebie w kierunku dowolnym, po 5 minutach widzę już znaczki wskazujące metro, a po kolejnych pięciu czekam już na pociąg. Tym razem tam, gdzie chcę jechać. Lubię ten Londyn ;).
Metro zabiera mnie na stację South Kensington, a stamtąd już strzałki wskazują drogę do wszystkich muzeów w okolicy. A kilka ich jest - Wiktorii i Alberta, Nauki czy właśnie to, które chciałam odwiedzić: Historii Naturalnej. Nie wiem, jakim cudem im się to opłaca, ale wstęp jest darmowy, a co za tym idzie - kolejki ogromne. Liczyłam się z tym, więc po prostu włączam mp3-kę i staję w ogonku. Po chwili zgłaśniam muzykę na maksa, bo tuż za mną stają 2 kobiety z grupką wrzeszczących dzieciaków (mniej więcej po pół godzinie nieustannego ryku, najgłośniejszy z nich się uspokoił, gdy matka wpadła na pomysł zdjęcia mu grubej kurtki - a na dworze ponad 20 stopni i stoimy w pełnym słońcu). W kolejce stoję na szczęście tylko 40 minut, robiąc zdjęcia szczegółom budynku, aż w końcu wchodzę do środka - czując, że po tym słońcu, wrzasku i muzyce na maksa głowę rozsadza mi od środka. Na szczęście ochroniarze zatrzymują rozkrzyczaną gromadę na dokładną kontrolę, więc mam możliwość ucieczki jak najdalej od nich.
Wchodzę do muzeum i muszę przyznać, jestem pod wrażeniem. Dziewiętnastowieczny budynek jest ogromny, to już widać z zewnątrz. Ale trudno nie zachwycić się pięknie zdobioną główną halą z odlewem szkieletu dinozaura pośrodku. Zresztą wystawa poświęcona dinozaurom to jedna z największych atrakcji Muzeum Historii Naturalnej i to tam właśnie zaczynam zwiedzanie.

Muzeum jest ogromne i od początku wiem, że na zwiedzenie wszystkiego dokładnie nie starczyłoby i całego dnia. A ja przecież nie mam nawet tyle. Zresztą w weekend w środku są straszne tłumy, więc - choćbym i chciała - nie zawsze mogę zatrzymać się i przeczytać uważnie to, co mnie zainteresuje. A największy tłok jest niestety przy dinozaurach, obok których przechodzę dość szybko, zatrzymując się tylko przy ogromnym ruszającym się modelu T-rexa. 
Muzeum jest podzielone na cztery części: Zieloną, Niebieską, Pomarańczową i Czerwoną. Dinozaury, ale także ryby, gady, płazy, ssaki oraz wiele wystaw poświęconych człowiekowi tworzą strefę niebieską. Pomarańczowa to ogród i Centrum Darwina, które mi osobiście nie podeszło i szybko stamtąd wyszłam. Strefa zielona obejmuje ptaki i owady, ale także szeroko pojętą ekologię.
Czerwona strefa wydaje mi się najciekawsza, bo dotyczy po prostu Ziemi. Zresztą samo wejście do tej galerii to wjazd ruchomymi schodami przez kulę ziemską :) A na górze możemy dowiedzieć się wielu ciekawych informacji o powstaniu świata, minerałach, katastrofach naturalnych - co więcej, możemy nawet doświadczyć trzęsienia ziemi!
Po wyjściu z muzeum dochodzę do wniosku, że nie zaszkodziłoby trochę pospacerować po dworze, tak dla odmiany. Dużo czasu mi nie zostało, niedługo wypadałoby pomyśleć o złapaniu jakiegoś pociągu powrotnego do Milton Keynes. Ale póki co, jadę w kolejne baaardzo znane miejsce - plac Piccadilly Circus, centrum rozrywkowego Londynu. Albo innymi słowy: ogromna wystawa reklam ;).

Dwa kroki dalej znajduje się Chinatown, chińska dzielnica. Choć nie jestem głodna (większość przewodników poleca zajrzeć tam, by spróbować orientalnej kuchni), i tak decyduję się tam wstąpić. Ot tak, żeby przespacerować się i przyjrzeć dekoracjom, bo jakoś trudno poczuć orientalny klimat w centrum Londynu...

Koleżanka już wydzwania z pytaniem, kiedy wracam, więc chyba dalsze zwiedzanie przyjdzie mi odpuścić. Nie mogę sobie jednak darować jeszcze jednego miejsca. Znów podjeżdżam metrem na Westminster i wysiadam tuż pod Big Benem. Wcześniejszy widok z Golden Jubilee Bridge był niczego sobie, ale jednak być w Londynie i nie przejść się też Mostem Westminsterskim... ;)
Więc spaceruję sobie, z jednej strony mając siedzibę brytyjskiego Parlamentu - Pałac Westminsterski (niestety, idealnie pod słońce i nieważne, jak bym ustawiała opcje aparatu, i tak zdjęcia wychodzą ciemne...), a z drugiej London Eye. Otwarty na początku nowego tysiąclecia punkt widokowy - zwany z tego względu też Kołem Milenijnym - to jedna z największych atrakcji Londynu. I oczywiście nie najtańsza, bo półgodzinna przejażdżka kosztuje ok. 150 zł.

Ale przed wyjazdem muszę jeszcze zajrzeć w jedno miejsce, na szczęście oddalone tylko o rzut beretem od stacji Euston - dworzec kolejowy King's Cross... Cóż poradzić, jestem dzieckiem wychowanym na Harrym Potterze i po prostu musiałam zobaczyć, jak zrobiono Peron 9 3/4 ;). Nawet jeśli ogromna kolejka do zrobienia sobie zdjęcia z wózkiem wbudowanym w ścianę skutecznie zniechęciła mnie do bliższych obserwacji, to i tak muszę przyznać, że takie pożegnanie z Londynem bardzo mi odpowiadało ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze