Advertisement

Main Ad

Z jak Zmiany

- Gdybyś mi po prostu powiedziała, że od zawsze marzył ci się Wiedeń i dlatego wyjeżdżasz, to uznałbym, że jesteś naiwna - stwierdził mój szef. - Ale gdy przy tym nigdy o Szwecji tak naprawdę nie marzyłaś i w Sztokholmie nie czujesz się jak w domu, to kupuję te argumenty. I nie sądzę, bym był w stanie zaoferować ci cokolwiek, co skłoniłoby cię do pozostania.
Miał rację - nie byłby w stanie przekonać mnie do pozostania, choć nie to, że nie próbował. Szkoda tylko, że w taki sposób, że zamiast o zostaniu, marzyłam raczej o jeszcze szybszym wyjeździe ;). Mimo wszystko wczoraj w moje ręce trafiła umowa o pracę podpisana przez moich nowych przełożonych, więc... czas na zmiany. Zmieniam pracę. Zmieniam otoczenie. Mieszkanie, miasto. Kraj. Język. Wszystko. I chyba nigdy nie byłam aż tak szczęśliwa ;).
Oczywiście wszystko na spokojnie i bez pośpiechu. Do końca roku nic i tak się dla mnie nie zmienia, cała zabawa rozpoczyna się dopiero w styczniu. Pierwszy kwartał nowego roku to będzie dla mnie taki okres przejściowy, transition period, gdy będę powoli uczyła się nowych obowiązków i - jeśli do tej pory znajdzie się ktoś na moje miejsce - sama będę szkolić nową osobę. A przełom marca / kwietnia... przeprowadzka ;). W wariackim okresie, bo dokładnie w Wielkanoc, ale niektórych rzeczy się nie przeskoczy. Przynajmniej w świątecznym okresie ominie mnie rozpoczęcie pracy w stylu przepowiedzianym przez mojego brata: "dobry żart byłby, jakby nie chcieli cię wpuścić do budynku, ot taki prima aprilis: co pani tu robi, przecież pani pracuje w Sztokholmie?" ;). 
Wiedeń mi się marzył od wielu lat. Kiedy tylko zaczęłam się uczyć niemieckiego i nie tylko przekonałam się do tego języka, co wręcz uznałam, że to najpiękniejszy język świata (tak, wiem, to się leczy), stwierdziłam, że chciałabym trochę pomieszkać w niemieckojęzycznym kraju. Same Niemcy mnie jakoś nie ciągnęły, Szwajcaria nie jest w UE i tyyyyle formalności by trzeba było załatwiać... Więc ta Austria mi się jakoś kołatała w głowie od lat. A potem, w 2012 r., pojechałam do Wiednia po raz pierwszy i wpadłam po uszy. Nigdy żadne miasto nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, a chyba już trochę w życiu widziałam ;). Podobało mi się właściwie wszystko - miejsca, jedzenie, uśmiechający się do mnie ludzie, ten piękny wiedeński akcent, z którego prawie nic nie rozumiałam... Wiedziałam, że Wiedeń to miasto, w którym będę chciała kiedyś zamieszkać i albo zakochać się w nim jeszcze bardziej, albo zweryfikować moje wrażenia. Wciąż wierzę, że jednak to pierwsze, w końcu trzeba być w życiu optymistą. 
Ubiegły rok był dla mnie bardzo dobry, jeden z lepszych w moim życiu. W końcu zaczęłam żyć, miałam stabilną pracę, grono fajnych znajomych, możliwość licznych podróży. Po ciężkim początku w Szwecji zaczęłam lubić ten kraj. Nigdy nie myślałam o Sztokholmie w formie na stałe, ale stwierdziłam, że żyje mi się tu na tyle dobrze, że nie chcę stąd uciekać jak najszybciej. Gdy 2016 r. dobiegał końca, miałam takie poczucie, że taki stan mógłby trwać dalej, choć coraz bardziej odżywały we mnie jednak marzenia o wyjeździe do Austrii, podszkoleniu się w niemieckim, zamianie morza dookoła na góry tuż za rogiem... ;) Pisane wtedy podsumowanie 2016 r. zakończyłam słowami "Ale na 2017 r. mam też trochę marzeń (bo planami, bym tego jeszcze nie nazwała), więc trzymać kciuki... Jak się uda to zrealizować, to przyszłoroczne podsumowanie będzie dopiero ciekawe ;)". Sama nie wierzyłam, że się uda. Bo te dziesięć miesięcy temu było mi w Szwecji na tyle dobrze, że nie chciałam zwiewać, jak to już wspomniałam. Jednak ten rok przyniósł zmiany - w nieszczególnie fajną stronę. Parę ważnych osób opuściło Szwecję, niektóre bliskie relacje się nieco rozluźniły z różnych powodów. O ile wcześniej miewałam wielu gości, to w tym roku już prawie nikt nie chciał mnie odwiedzać (dziękuję tym, co chcieli ;* ) - bo drogo, bo zimno, bo już tam byłem, więc ile można...? Musiałam zmieniać mieszkanie, a w Sztokholmie szukanie mieszkania zawsze przyprawia mnie o ból głowy i mnóstwo stresu. I przede wszystkim w pracy przestało być już tak fajnie jak kiedyś. Liczba obowiązków rosła, tak samo jak liczba godzin spędzonych za darmo w biurze, a nie zliczę już obietnic, że podwyżka, że awans, że dodatkowy pracownik do pomocy. Po pół roku takiej sytuacji stwierdziłam, że prędzej się doczekam wrzodów na żołądku niż awansu i podwyżki, więc zaczęłam szukać innej pracy i celowałam w Austrię. Miałam dwie rozmowy, z których nic nie wynikło, a potem nagle od dyrektora naszego oddziału w Wiedniu usłyszałam - otwieramy pozycję w finansach, chcesz, to aplikuj. Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać... ;) Proces rekrutacyjny trochę trwał, tak samo negocjowanie warunków, ale w końcu doszliśmy do porozumienia i teraz pozostaje mi tylko powolne odliczanie miesięcy, tygodni, dni...
Zatem szykują się zmiany, które gdzieś w przyszłości dotkną też i bloga, w końcu Direction: Sweden niezbyt tu już będzie pasować ;). Mam pomysł na nazwę, mam jakąś wizję szablonu czy loga i kompletnie nie mam czasu, by to wszystko ogarnąć. Jakby nie patrzeć, jeszcze pół roku tu posiedzę, a materiału na szwedzkie wpisy mam na kolejne parę miesięcy po wyjeździe, więc w sumie... co się będę spieszyć ;). Swoją drogą, ogarnia ktoś jak się przenieść z blogspota na własny serwer, oparty na wordpressie

Prześlij komentarz

0 Komentarze