Advertisement

Main Ad

O szwedzkich słodyczach słów kilka

Kilka dni temu przywędrowało do mnie szesnaście kartonów z moimi rzeczami ze Szwecji. Wśród nich znalazły się też moje prezenty pożegnalne ze Szwecją, które - naturalnie - kupiłam sama sobie. Bo w końcu kto wie lepiej niż ja sama, co lubię? ;) Jest wśród nich ilustrowana wersja trzeciej części Harry'ego Pottera oraz trochę szwedzkich słodyczy. Szwedzi spożywają tyle cukru, co mało który naród, a w słodyczach się naprawdę wyspecjalizowali. I dziś Wam trochę o szwedzkich słodyczach opowiem. Z góry uprzedzam, omijam tu słynną już lukrecję - ten smak w ogóle mi nie podchodzi i jej fenomenu w krajach skandynawskich kompletnie nie rozumiem. ;)

MARABOU

Klasyka... ;) Czekoladowy gigant został założony w 1916 roku przez Johana Throne'a Holsta - tego samego, który założył również norweską Freię. I pewnie szwedzkie Marabou również byłoby Freią, gdyby nie to, że przedsiębiorstwo o tej nazwie było już w Szwecji zarejestrowane. Z braku laku nazwano czekoladę Marabou od marabuta afrykańskiego, którego firma miała w logo. Aż do lat pięćdziesiątych norweska Freia i szwedzki Marabou bazowały na tym samym przepisie na mleczną czekoladę - zresztą obie firmy się później połączyły, a w 1993 roku zostały zakupione przez Kraft Foods.
Po norweskim gigancie czekoladowym, szwedzką firmę przejął drugi syn Johana, Henning. To on stworzył wiele słodyczy, które dziś często nie są już kojarzone z Marabou, choć pod tą właśnie marką powstały. Wymienić tu można choćby megasłodkie batoniki Daim z karmelem czy Japp
Jak to wszystko wygląda cenowo? Na podstawie cen w sztokholmskiej ICA Maxi, za dużą czekoladę Marabou zapłacimy 17,50 koron (7,27 zł), za małą - 11,50 koron (4,78 zł), a za wszelakiej maści batoniki spod szyldu Marabou - 7,50 koron (4,12 zł). Warto przy tym zapamiętać, że szwedzkie supermarkety co rusz oferują promocje na słodycze, w stylu: dwa batoniki za 10 koron czy dwie duże czekolady za 30 koron. W takiej promocji ja też uzupełniałam mój zapas Marabou na wyjazd ;).
Co uwielbiam w Marabou, to fakt, że starają się nadążać za trendami i wymyślać nowe smaki. Oreo stało się popularne? Proszę, oto czekolada mleczna z Oreo w środku. Chwilę przed moim wyjazdem, na szwedzkie półki sklepowe trafiła czekolada z wiórkami kokosowymi - choć lubię kombinację czekolada + kokos i Marabou też była dość smaczna, to jednak tutaj pozostanę przy batonikach Bounty ;). Jako że mleczna czekolada Marabou jest mocno słodka, zazwyczaj unikam dodatkowego słodkiego nadzienia, takiego jak karmel czy Daim. Lubię kombinacje np. z kwaśną pomarańczą albo - zawsze! - z kawałkami orzechów. A dla tych, co nie lubią, kiedy jest za słodko, pozostaje duży wybór czekolad gorzkich albo... mleczna z lukrecją ;).


KEXCHOKLAD

Wafelki Kexchoklad od Cloetty to zdecydowany numer jeden, jeśli chodzi o słodycze, które przywoziłam ze Szwecji do Polski. To słodki wafelek, polany jeszcze słodszą mleczną czekoladą - dawka słodyczy, której nigdy nie potrafiłam zjeść za jednym podejściem i takiego otwartego Kexa podgryzałam zazwyczaj przez dzień czy dwa. Ostatnio z wafelkami Kex wyskoczyła też firma Marabou i sporo osób było przeciwnych temu pomysłowi, bo w końcu Kex jest tylko jeden! A mi akurat wersja od Marabou przypadła do gustu, bo jest mniej słodka od Cloetty.
A same batoniki Kexchoklad powstały w 1921 roku pod nazwą Five o'clock - obecna nazwa pojawiła się dopiero pod koniec lat trzydziestych. Zresztą później okazało się też, że nazwa Kex jest tak ogólna, że nie można jej zastrzec - Cloetta występowała sądownie przeciwko Marabou i Göteborgs Kex, które wydawały własne słodycze o tej nazwie i cóż, przegrała. Sąd stwierdził, że skoro decydujesz się na wydanie słodyczy o nazwie ciastko (bo tak mniej więcej tłumaczy się kex), to musisz liczyć się z tym, że na rynku będzie więcej ciastek ;).
Ceny Kexa wahają się mocno w zależności od sklepu (widziałam nawet po kilkanaście koron), jednak zazwyczaj można je kupić już za ok. 7 koron (2,91 zł). Biorąc pod uwagę, jaką popularnością cieszyły się wafelki u mnie w domu, zwykłam kupować ośmiopaki, które kosztowały jedynie 45 koron (18,70 zł).

DAMMSUGARE

Zielone odkurzacze (bo tak tłumaczy się słówko dammsugare), znane też jako punschrullar, to jedne z najpopularniejszych szwedzkich słodyczy. Nazwa wzięła się od podłużnego kształtu ciastek, przypominającego właśnie starsze modele odkurzaczy. Wnętrze słodyczy to mix pokruszonych ciasteczek, masło i kakao, wszystko zabarwione nutą szwedzkiego likieru o nazwie punsch (nie, to nie to samo co poncz ;) ). Całość pokryta jest zielonym marcepanem, a brzegi odkurzacza okrywa mleczna czekolada. Muszę przyznać, że podchodzi mi taka kombinacja smakowa ;).
Dammsugare dostaniemy w każdej szwedzkiej kawiarni - ceny zależą oczywiście od miejsca. Ale nie zdziwcie się, jeśli za jedno ciasteczko w kawiarni zapłacicie tyle, co za całe opakowanie w sklepie ;). Zazwyczaj opakowanie, w którego skład wchodzi sześć ciastek, kosztuje ok. 20 koron (8,31 zł).

ARRAKSBOLLAR

Czarne kulki nasączone alkoholem arrak, który wikipedia podpowiada po naszemu jako lambanóg - rodzaj wódki wytwarzanej na Filipinach z orzechów kokosowych. Zazwyczaj pokryte są kawałkami czekolady i - ze względu na nasączone alkoholem wnętrze - mają dość intensywny smak. Za opakowanie zawierające 6 ciastek (240 g) w ICA zapłacimy 16,50 koron (6,86 zł).
Będąc już przy arraksbollar, nie sposób nie wspomnieć o bardzo podobnych do nich chokladbollar, kuleczkach czekoladowych. Ot, czekoladowe kuleczki, tylko tym razem bez alkoholu i często pokryte wiórkami kokosowymi zamiast kawałków czekolady. O tych słodyczach zrobiło się głośno ze względu na... poprawność polityczną. Ich pierwotna nazwa brzmiała negerbollar (czyli coś w stylu murzyńskich kulek), co w pewnym momencie w kraju takim jak Szwecja musiało wywołać publiczną debatę. Co z tego, że nazwa była w użyciu przez lata, dzisiaj słowo neger się negatywnie kojarzy, może kogoś obrazić, nazwę trzeba zmienić - koniec, kropka. Zasugerowano zamiennik - chokladboll, kulkę czekoladową i dziś już tylko pod tą nazwą znajdziecie w Szwecji te słodycze ;).

LÖSGODIS

Wchodząc do jakiegokolwiek szwedzkiego marketu, na pewno zauważycie wysokie półki pełne słodyczy na wagę. Cieszą się one w Szwecji niesłabnącą popularnością, a ich historia sięga kilkadziesiąt lat wstecz. Nad półkami możecie natrafić na napis lördagsgodis, co znaczy dokładnie tyle, co sobotnie słodycze (Medicinalstyrelsen, instytucja w stylu narodowej agencji zdrowia, zasugerowała w latach pięćdziesiątych, że zdrowiej dla dziecięcych zębów będzie jeść więcej słodyczy, ale raz w tygodniu, niż mniejsze ilości każdego dnia - i stąd się wziął zwyczaj jedzenia słodyczy głównie w ten dzień tygodnia). Inna, chyba jeszcze bardziej popularna, bo nieograniczająca nas do jednego dnia tygodnia nazwa, to lösgodis, czyli właśnie słodycze na wagę (lös to w dosłownym tłumaczeniu luźny, luzem). Słodkości, które możemy sobie sami nakładać, pojawiły się na szwedzkim rynku w połowie lat osiemdziesiątych, a ich historię bardzo ciekawie przedstawiła Natalia na Szwecjoblogu.
Wybór słodkości na wagę jest naprawdę ogromny. Zacząwszy od zdrowszych przekąsek, takich jak suszone owoce czy orzechy, poprzez wszelkiego rodzaju żelki, czekolady, pianki... wszystko, co tylko można sobie wymyślić ;). Ceny zależą w dużej mierze od rodzaju słodyczy do wyboru. Żelki, czekolady itp. często możemy kupić już za ok. 89 koron / kg (36,98 zł), jednak ceny są znacznie wyższe, jeśli wolelibyśmy sięgnąć po np. orzechy. Zdrowsze przekąski na wagę w ICA Maxi kosztowały już 149 koron / kg (61,91 zł). 
Co ciekawe, pomysł sobotnich słodyczy na wagę za pośrednictwem Ikei rozprzestrzenił się po świecie. W wiedeńskiej Ikei ceny są nawet mocno zbliżone do tych w Sztokholmie - za kilogram słodyczy trzeba zapłacić 9,90 euro (42,31 zł).

CHIPSY

Tu chyba muszę Szwecji podziękować, bo w tym kraju oduczyłam się jeść chipsy ;). Dominującą na rynku marką jest lokalna Estrella, produkująca nie tylko chipsy, ale też różne orzeszki, popcorn czy dipy do przekąsek. Firmę założył w 1946 roku Folke Andersson i początkowo produkowano tylko popcorn. Jedenaście lat później Andersson odwiedził Stany Zjednoczone i inspirując się amerykańskim modelem, wdrożył u siebie również produkcję chipsów i innych przekąsek. W 1965 roku firmę przejęło Marabou, które zadbało o sprzedaż produktów również na innych północnych rynkach. To tyle historii, a w praktyce... Chipsy od Estrelli wybitnie mi nie podchodzą ;). Zwłaszcza, że firma lubi eksperymentować z dziwnymi smakami. Chipsy o smaku Nyskördat Äppelpaj (szarlotka ze świeżych jabłek)? Podziękuję.
Za paczkę chipsów 275g od Estrelli zapłacimy 20,50 koron (8,52 zł). W przypadku jakichś imprez wolałam więc już skupiać się na znanych międzynarodowych markach - paczka 175g Lay'sów kosztuje 19,50 koron (8,10 zł), a 180g Pringles to koszt 17,95 koron (7,46 zł).

I WSZYSTKO INNE...

Oczywiście to nie wszystkie szwedzkie słodycze ;). Dużą popularnością cieszą się tu wszelkiego rodzaju żelki i pianki, chociażby słynne Bilar (żelki w kształcie samochodzików), które kupimy już za 14,95 koron (6,21 zł). Cloetta - ta firma od wafelków Kex - produkuje również dość znane pianki Polly, do kupienia za 19,95 koron (8,29 zł).
No i nie zapominajmy o międzynarodowych markach. Wszelkiego rodzaju żelki Haribo, Snickersy czy Marsy, czekolady Lindt... Wszystko to bez problemu kupimy w szwedzkich marketach, często nawet taniej niż oryginalne szwedzkie produkty. Sporą popularnością cieszą się też słodycze zza wschodniej granicy, czyli fińska marka Fazer. Tylko dla przykładu, za dużą czekoladę Fazera w sztokholmskiej ICA zapłacimy 22,95 koron (9,54 zł), tyle samo za paczkę cukierków Dumle czy czekoladowych kulek Kina. No ale bądźmy szczerzy, kto by kupował fińskie słodycze, mając szwedzkie pod nosem...? ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze