Advertisement

Main Ad

Polignano a Mare - odrobina włoskiego lenistwa

- Halo, haaaalooo! - po którymś z kolei zawołaniu w końcu się odwróciłam, stwierdziwszy, że to chyba jednak do mnie. Nieco ze zdziwieniem, w końcu jak zwykle podróżowałam sama, a z pociągu wysiadłam w tłumie innych turystów, którzy niedzielny dzień postanowili spędzić w Polignano a Mare. Podszedł do mnie młody, wysoki południowiec, zagadując po włosku. Wzruszyłam ramionami, no Italian, po czym odwróciłam się i ruszyłam za tłumem. Facet jednak poszedł za mną, wciąż próbując się dowiedzieć, skąd jestem i co robię we Włoszech, wplatając pojedyncze znane mu angielskie słówka. Sam wspomniał, że pochodzi z Madrytu, więc dla ułatwienia zaproponowałam przejście na hiszpański. To sobie wymyśliłam ułatwienie... Po latach mieszkania we Włoszech i tak wplatał w hiszpański włoskie frazy, a - chyba chcąc mi pomóc zrozumieć - gdzie mógł, rzucał angielskimi słówkami. Przyjechałam do Polignano a Mare odpocząć, a tymczasem mózg mi się już rozgrzał do czerwoności, próbując coś zrozumieć, zanim jeszcze w ogóle dotarłam do wybrzeża!
Nie jestem fanką leżenia na plaży, długich kąpieli i temu podobnych. Zazwyczaj nudzę się w trybie natychmiastowym, woda jest dla mnie zawsze za zimna (tak, jestem jedną z tych osób, którym sprawia przyjemność dopiero woda ciepła jak zupa ;) ) i nie mogę się pozbyć poczucia zmarnowanego czasu. W południowych Włoszech byłam zaledwie kilka dni i co rusz gdzieś jeździłam zwiedzać - tu Bari, tam Alberobello i pobliskie jaskinie, tu znowu Matera... I w sumie stwierdziłam, że kilka godzin odpoczynku chyba nawet dobrze mi zrobi. W przeciwieństwie do tłumów turystów, którzy z Bari do Polignano przyjechali na cały dzień błogiego lenistwa, ja chciałam się stamtąd zbierać około 15. Stwierdziłam, że więcej czasu nie potrzebuję na zamoczenie nóg, złapanie słońca z książką w ręku, jakiegoś drinka i krótki spacer. A i to nie wiedziałam, czy w ogóle wysiedzę... Zwłaszcza, jak zobaczyłam z mostu główną plażę w Polignano di Mare. Wyglądała tak:
Mój nowy hiszpański znajomy chyba szybko wyczytał z mojej twarzy, że położenie się na tak zatłoczonej plaży zdecydowanie nie jest moim marzeniem w tym momencie. Stwierdził jednak, że zna inne fajne miejsca w okolicy, a Lama Monachile (bo tak nazywała się ta słynna, zatłoczona plaża) nie jest jedyną w pobliżu. Okazało się, że miał rację - niespełna parę minut spacerem dalej natrafiliśmy na kolejną plażę... Niestety, równie zatłoczoną. Uznałam więc, że plaże mnie nie interesują, ale mogę sobie spokojnie usiąść na skałach z widokiem na okolicę. Przypadkowo napotkane towarzystwo bywa całkiem przydatne - skoro już siedzę w stroju kąpielowym, to dobrze by było, żeby ktoś pomógł kremem plecy nasmarować... ;)
Polignano a Mare to jedno z tych niewielkich włoskich miasteczek, którym w sezonie liczba ludności zwiększa się kilkukrotnie. Zamieszkuje je zaledwie osiemnaście tysięcy osób, jednak w lipcu wszędzie były niezliczone rzesze turystów. Na plażach i w morzu, na rozrzuconych wszędzie skałach, w kafejkach na starówce (tak, Polignano ma i starówkę, i swoją sięgającą czasów rzymskich historię)... Jako osoba, która najlepiej odpoczywa w ciszy i w samotności, szybko poczułam się zmęczona tym miejscem. Zwłaszcza, że mój nowy towarzysz był bardzo gadatliwy - chodź do wody, chodź połazić po skałach, chodź porobimy zdjęcia... Plus był taki, że z tego wypadu mam więcej zdjęć niż z pozostałych dni we Włoszech razem wziętych. No i jakimś cudem się nie zabiłam w sandałach na skałach, bo miałam pomoc w noszeniu plecaka i rękę do podtrzymania się. No daj rękę, co się krępujesz! Somos amigos! Ale do wejścia do wody dalej niż do kolan nie udało mu się mnie namówić, choć sam ciągle skakał ze skał. I nie potrafił zrozumieć, jakim cudem woda we Włoszech w lipcu może być za zimna! ;)
Jednak przez towarzystwo, którego naprawdę nie dało się odczepić, nie udało mi się zahaczyć o jedną z największych atrakcji Polignano a Mare. Jaskinie nad wodą. Marzył mi się rejs łódką z wpływaniem do jaskiń (taka przyjemność kosztuje ok. 35 euro) albo lunch w jaskiniowej restauracji Grotta Palazzese. Choć tutaj pewnie bym się dwa razy zastanowiła, bo ceny są podobno z kosmosu, rezerwować stolik trzeba na zaś... a internet twierdzi, że dania wcale nie są warte swojej ceny. W końcu zdecydowałam się w Polignano tylko na spritza, planując obiado-kolację w Bari, po powrocie.
Polignano a Mare jest oddalone od Bari o ok. 35 km i mniej więcej tyle samo minut jazdy pociągiem, przejazd kosztuje zaś zaledwie 2,5 euro w jedną stronę. Jednak z tego, co słyszałam od napotkanych po drodze polskich turystów, warto wydłużyć trasę o jeszcze 10-15 minut i dojechać do Monopoli. Miasteczko jest znacznie większe od Polignano i znajdziemy tam znacznie więcej ciekawych rzeczy do roboty... no chyba, że faktycznie nie chcecie robić nic poza plażowaniem ;). A samo Polignano dość ciężko mi ocenić - wybrzeże jest faktycznie piękne, ale tłumy turystów odstraszają. Czas zleciał mi szybko dzięki nowo napotkanemu towarzystwu, ale to samo towarzystwo sprawiło, że szybko byłam zmęczona i z przyjemnością się spakowałam i zwiałam. Jednak co się naoglądałam widoków, to moje ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze