Advertisement

Main Ad

Kilka godzin w Sopron

Sopron często jest uznawany za węgierską perełkę, niestety nieco zbyt bardzo oddaloną od Budapesztu, by swobodnie wyskoczyć tam na jednodniówkę. A miasteczko jest jednak zbyt małe, by spędzić tam więcej czasu i się nie nudzić. Na szczęście nie mam tego problemu, mając Wiedeń za bazę wypadową - Sopron dzieli od granicy austriackiej zaledwie około dziesięciu kilometrów. Do tego podróż pociągiem z Wiednia trwa nieco ponad godzinę i kosztuje 7,90 euro (34 zł). Biorąc to wszystko pod uwagę, a także bardzo pozytywne komentarze dotyczące Sopronu, zasłyszane od moich węgierskich znajomych, wiedziałam, że taka jednodniówka na pewno znajdzie się wśród moich wyjazdowych planów.
Sopron ciekawił mnie z dwóch powodów. Pierwszy to jego historia sięgająca czasów cesarstwa rzymskiego, a co za tym idzie wiele pięknych (lub pięknie odnowionych) budynków z dawnych lat. Drugi powód to fakt skomplikowanych relacji austriacko-węgierskich w Sopronie. Po II wojnie światowej, która zakończyła się między innymi upadkiem cesarstwa Austro-Węgier, to przygraniczne i niemieckojęzyczne miasteczko przypadło naturalnie Austrii. A raczej przypadłoby, gdyby mieszkańcy Sopronu nie stwierdzili, że może i mówią po niemiecku, ale czują się Węgrami. W 1921 roku wybuchło powstanie, w wyniku którego utworzono pseudo-państwo Palatynat Litawski (Lajtabánság). Po dłuższych negocjacjach zadecydowano o zrobieniu plebiscytu wśród ludności miejscowej, a ta - jak się można było spodziewać - zagłosowała za przynależnością do Węgier. Tak więc Sopron nie tylko przynależy do Madziarów, ale też uzyskał dzięki temu miano najbardziej lojalnego miasta na Węgrzech. Jednak o niemieckich, a właściwie austriackich korzeniach, nie tak łatwo tu zapomnieć. Niemiecki to zdecydowanie dominujący w Sopronie język obcy. Kiedy Węgrzy orientują się, że nie znasz ich języka, przerzucają się na niemiecki... nawet, jeśli ty mówisz do nich po angielsku ;). Mi to nieszczególnie przeszkadzało - potraktowałam to jako kolejną okazję do ćwiczenia języka. Jednak grupa turystów ze Słowacji, która na pytanie kelnera w restauracji "Magyar, Deutsch?" odpowiedziała zgodnym chórem "English!", wprawiła go w niemały kłopot... Nie mogłam się też nie uśmiechnąć do pani na dworcu, która na zadane po angielsku pytanie o cenę, odpowiedziała bez wahania "Dreihundertzwanzig!". Ot, podstawowy niemiecki jest tu koniecznością ;).
Zwiedzanie Sopronu zaczynam tradycyjnie od głównego placu - Fő tér. W jego centrum znajduje się wysoka, pięknie zdobiona kolumna Św. Trójcy, zbudowana w 1701 jako wyraz wdzięczności za zakończenie dziesiątkującej okolicę zarazy. Przy placu znajdziemy również ratusz, Fabricius Ház (muzeum historii miasta w domu dawnego burmistrza Sopronu), kościół, sklepik z pamiątkami i restauracje. A ledwo parę kroków dalej stoi również słynna Wieża Ogniowa oraz informacja turystyczna. Ale po kolei... ;)
Zaglądam zza bramki do benedyktyńskiego kościoła maryjnego, zwanego tu po prostu Kozim Kościołem. Trzynastowieczna budowla to jeden z najbardziej znanych przykładów węgierskiej architektury gotyckiej. Szybki rzut oka na dość zniszczone wnętrze sprawia, że rezygnuję z pomysłu zwiedzania świątyni - zwłaszcza, że nie ma możliwości płatności kartą, a nie widział mi się spacer do bankomatu dla kwoty wynoszącej około 10 zł ;).
Za to zdecydowanie nie mogę sobie odpuścić Wieży Ogniowej (Tűztorony) położonej tuż obok głównego placu. Oryginalna wieża służyła jako brama północna i wchodziła w skład murów miejskich zbudowanych tu w XIII wieku. Zniszczona w pożarze (o, ironio) została zrekonstruowana pod koniec XVII wieku - z barokowym balkonem, zegarem i charakterystyczną kopułą. Dziś z jej szczytu nikt już nie ostrzega o pożarach wybuchających w mieście - teraz to chyba najlepszy punkt widokowy w Sopronie. Jednak jeszcze zanim pokonamy liczne schody biegnące na szczyt, możemy się dowiedzieć co nieco o historii wieży, a także obejrzeć dawne mapy Sopronu. Wstęp kosztuje 1150 HUF (15,30 zł) i myślę, że choćby dla samych widoków na centrum miasta warto tu zajrzeć.
Po zejściu z wieży zgłębiam się w niewielkie i kolorowe uliczki starego Sopronu. Zatrzymuję się przy kościele ewangelickim, wybudowanym w pierwszej połowie XVIII wieku. Tuż przy wejściu stoi niewielka kamienna tablica poświęcona mieszkańcom wysiedlonym po II wojnie światowej. Samo wnętrze świątyni sprawia wrażenie dość prostego i nowego - to efekt renowacji przeprowadzonych w latach 1985-96, z okazji czterechsetnej rocznicy istnienia kongregacji ewangelickiej w mieście.
Sopron sprawia na mnie wrażenie miasta spokojnego i... wszędzie remontowanego. Zrobienie zdjęcia wąskich uliczek, na których nie stałby gdzieś sprzęt do robót albo nie kręciliby się robotnicy, czasem było wręcz niemożliwością. Tak samo jak przejście gdzieś bokiem i nie wypełnienie sobie sandałów piaskiem... ;) Ponadto Sopron jest miastem pełnym wszelkiego rodzaju pomników - chyba największą popularnością cieszył się piwowar - fontanna, gdzie z beczek tryska woda. Na ławeczkach wokół rozsiadły się niemałe tłumy, próbujące się nacieszyć słonecznym weekendem.
Oglądając pomniki, natrafiam też na żydowskie ślady w Sopronie. Pierwszy z nich to właśnie pomnik poświęcony ofiarom Holocaustu (Holokauszt emlékmű), położony przy placu Paprét na niewielkim parkingu. Aż trudno uwierzyć, jak obojętnie przechodzili kierowcy obok rzeźby z ozdobionymi gwiazdami płaszczami i porzuconym stosem butów, nad którymi przybito tabliczki z numerami... Potem, wracając znów na stare miasto, zajrzałam też do starej synagogi (Ó-Zsinagóga). Żydowska świątynia powstała tu na przełomie XII i XIII wieku, jednak gdy w 1526 roku Żydzi zostali wygnani z Sopronu, zaczęła popadać w ruinę. Odkryta późno po wojnie, przyciągnęła uwagę historyków w latach sześćdziesiątych i dziś na wpół odnowiona stanowi dość ukrytą atrakcję turystyczną. Wstęp kosztuje 800 HUF (10,65 zł), za dopłatą można też robić zdjęcia, ale nie skorzystałam z tej możliwości - synagoga, choć ciekawa, jest dość prosta i zniszczona, więc nieszczególnie jest co fotografować.
Zaglądam jeszcze do kilku kościołów, jednak najpiękniejszy wydaje mi się wtopiony między inne budynki na ulicy św. Jerzego kościół pod tym samym wezwaniem (Szent György-templom). Wybudowany na przełomie XIII i XIV wieku w stylu gotyckim, uzyskał barokowy charakter dzięki renowacjom prowadzonym w latach 1705-06. Ilość detali na ścianach, kolumnach i sklepieniach jest niesamowita i coraz lepiej rozumiem, czemu Sopron uchodzi za barokową perłę Węgier.
Kiedy zbliża się pora obiadu, wracam na główny plac miasta. Siadam w jednej ze znajdujących się tu restauracji, jeszcze naiwnie próbuję się dogadać po angielsku, zanim w końcu przerzucam się na niemiecki... Próbuję miejscowego gulaszu, który jednak na kolana nie powala, oraz miejscowego piwa, które jest już zdecydowanie lepsze. I pomaga łatwiej znosić upały - prognoza zapowiadała nieco ponad 20 stopni, więc założyłam długie spodnie... by potem patrzeć na termometr pokazujący stopni 31. Węgierski wrzesień ;). Jedzenie i piwo wyniosły mnie łącznie 2500 HUF (33,25 zł), co wydaje mi się dość przystępną ceną jak na turystyczne centrum miasta.
Żeby rozruszać się trochę po obiedzie i zabić czas do odjazdu pociągu, wybrałam się na spacer wzdłuż murów miejskich - trasa zaczyna się w okolicy Wieży Ogniowej i biegnie wokół starówki. Porośnięte bluszczem, ukryte gdzieś między budynkami mury sprzyjają spokojnym spacerom - one nie odgradzają starego Sopronu od nowego, ale idealnie wtapiają się w obecną zabudowę miejską. Taki spacer to najlepszy pomysł na zakończenie kilkugodzinnego pobytu w Sopronie, trochę urozmaicenia od kolorowych kamieniczek. Owszem, one też są piękne, jednak historyczna starówka jest na tyle mała, że po 2-3 godzinach spaceru w każdym miejscu było się już kilkakrotnie... więc to dobry moment, by odbić na mury ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze