Advertisement

Main Ad

Z Air Italy na Kubę

Co to w ogóle za linie Air Italy? - pomyślałam sobie, widząc promocję lotów za 340€ w obie strony z Mediolanu. Nic o nich wcześniej nie słyszałam, ale kilka chwil w towarzystwie wujka Google sprawiło, że postanowiłam tym liniom lotniczym zaufać. Razem z koleżanką zarezerwowałyśmy więc wyjazd na tydzień w drugiej połowie listopada i zostało nam tylko odliczać dni ;). Air Italy trochę namieszało nam z rezerwacją, bo przesunęło nam oba loty o trzy dni, więc musiałyśmy od nowa rezerwować połączenie do Mediolanu, co nieco zwiększyło pierwotne koszta. Potem Vueling poprzesuwał mi loty Wiedeń-Mediolan, zmuszając w jedną stronę do noclegu w Mediolanie, a w drugą do przesiadki w Barcelonie (a, jak wiadomo, Hiszpania jest bardzo po drodze z Włoch do Austrii...). Patrząc na te zmiany w lotach, pomyślałam sobie, że początki to się najlepiej nie zapowiadają ;).
Na lotnisku w Mediolanie jemy niewielkie śniadanie, próbując nacieszyć się choć odrobinę włoską kuchnią :). Check-in przebiega bardzo sprawnie, tak samo kontrola paszportowa i po chwili znajdujemy się już przed bramką, czekając na wylot. Samolot ma niewielkie opóźnienie, ale na szczęście udaje się to nadrobić w locie. Za to na pokładzie Air Italy, człowiek ma trochę wrażenie, że się nieco cofnął w czasie - takimi liniami jeszcze na długich dystansach nie latałam... Po pierwsze, żadnej rozrywki pokładowej poza przedpotopowymi telewizorami zawieszonymi pomiędzy półkami na bagaż. W trakcie lotu czasem wyświetlano tam mapę, informacje o locie, a czasem leciał jakiś film... z chińskimi napisami ;). Fotele też nie należały do najwygodniejszych - miejsca niewiele więcej niż w tanich liniach lotniczych - ale na szczęście lot był dzienny i spać nie planowałam. W drugą stronę było jednak gorzej... Posiłki zwykłe, jak to w samolotach - nic specjalnego, ale zjeść się dało ;). Przyznam, że jednak nie wybrałabym po raz drugi Air Italy na długi dystans. Są wygodniejsze linie w podobnych cenach...

FORMALNOŚCI WJAZDOWE NA KUBĘ

Tyle się wcześniej nasłuchałam o tej Kubie, że wyobrażałam ją sobie jako dopiero powoli otwierający się na turystów kraj. Ponadto pamiętałam te wszystkie formalności, sprawdzania bagażu, odpowiadanie na miliony pytań, kiedy wcześniej podróżowałam po Ameryce Łacińskiej (rekordy biła tu zdecydowanie Kolumbia). Byłam więc nastawiona na to, że na Kubie będzie podobnie, tymczasem...
Najpierw wiza, czyli Tarjeta de Turista, którą musimy wyrobić jeszcze przed wyjazdem. To czysty blankiet, który sami wypełniamy, wpisując imię, nazwisko, datę urodzenia, obywatelstwo i numer paszportu. Jej wzór znajdziecie choćby tutaj. Koszt wizy to dwadzieścia parę dolarów, a sporo biur podróży jest w stanie ją wysłać od ręki. Ja skorzystałam z usług Sigma Travel i kosztowało mnie to 125 zł (wiza + wysyłka).
W samolocie dostajemy też do wypełnienia niebieską kartkę papieru - deklarację celną. O ile nie przewozimy ze sobą więcej niż 5000 dolarów w gotówce ani jakiejś dodatkowej elektroniki (aparaty, komputery czy telefony na użytek osobisty się nie liczą), wypełnienie całości zajmuje chwilę.
Wysiadamy z samolotu i z paszportem oraz wizą w ręku kierujemy się do kontroli paszportowej. Okienek jest sporo, więc całość przebiega bardzo sprawnie i już po kilku minutach przychodzi moja kolej. Podałam pani w okienku paszport i wizę, ona zaczęła wstukiwać coś w komputer. Miałam przygotowane wszystkie wydruki z Bookingu, bo podobno trzeba mieć wszystkie noclegi poplanowane. Może i tak, ale nikt mnie o nic nie pytał. Kobieta odezwała się do mnie tylko raz, prosząc, bym spojrzała w kamerę nad jej głową, którą zrobiono mi zdjęcie. Po czym dostałam paszport do ręki i bienvenida a Cuba! Następnie musiałyśmy przepuścić przez skaner bagaż, ale nie trzeba było wyciągać kosmetyków, elektroniki, itp., więc całość przebiegała bardzo szybko. Jeszcze przy wejściu na główną halę lotniska zbierano niebieskie deklaracje celne i to już wszystko. Od chwili wyjścia  z samolotu do momentu, gdy byłyśmy po wszystkich kontrolach, minęło może góra dwadzieścia minut. Dużo szybciej i łatwiej, niż się tego spodziewałam.

PIENIĄDZE

Jeszcze na lotnisku zamieniamy część pieniędzy na lokalną walutę. Na Kubie obowiązują dwie waluty - peso convertible (CUC), używane przez turystów, oraz zwykłe peso (CUP), którym posługują się Kubańczycy. Wiele się wcześniej naczytałam, by nie dać się naciąć, bo 1 CUC to ok. 25 CUP, więc jeśli ktoś wyda nam resztę w nieturystycznej walucie, nieźle na tym stracimy. Sami Kubańczycy ostrzegali nas przed oszustami, jednak - na szczęście - przez cały pobyt nikt nie próbował nas oszukać i lokalną walutę widziałam tylko wtedy, gdy sama poprosiłam Kubankę o jej pokazanie :). Słyszałam też, że lepiej zamieniać euro niż dolary, bo na te drugie nałożona jest na Kubie 10% prowizja. Mi to było nawet bardziej na rękę, skoro w euro zarabiam - na tygodniowy pobyt wymieniłam 250€ i w zupełności wystarczyło (noclegi miałyśmy jednak opłacone wcześniej). Za 100€ dostałam ok. 102 CUC, więc żeby ułatwić sobie przeliczenia, traktowałam 1 CUC = 1€.


HAWANA

Skoro do stolicy przyleciałyśmy, od stolicy zaczynamy ;). Z lotniska bierzemy taksówkę, która za 25-30 CUC (107-129 zł) zabierze nas do centrum Hawany. Taksówkarz na początku siedzi cicho, bo my rozmawiamy ze sobą po angielsku. Jednak kiedy dociera do niego, że może z nami porozumieć się po hiszpańsku, buzia mu się nie zamyka ;). Ja coś tam jeszcze z hiszpańskiego pamiętam, więc choć nie wszystko rozumiem, to umiem powiedzieć, o co mi chodzi. Koleżanka niewiele mówi, ale ze względu na podobieństwo między hiszpańskim a jej językiem ojczystym - rozumie prawie wszystko. Czyli uzupełniamy się idealnie ;). Taksówka staje przed niewielkim budynkiem, gdzie mieści się nasz hostel. Okolica nie wygląda zbyt ciekawie i taksówkarz chyba też to zauważa, bo natychmiast nas zapewnia, że nie ma się czego bać, tu jest bardzo bezpiecznie! Potem, spacerując po okolicy, przekonałyśmy się, że miał rację. Hawana, choć w wielu miejscach wyglądała bardzo biednie, nie wywoływała w nas poczucia zagrożenia, nawet kiedy spacerowałyśmy po zmroku. Z odwiedzonych dotąd krajów Ameryki Łacińskiej, na Kubie czułam się najbezpieczniej i to samo słyszałam od innych napotkanych po drodze osób.
Zatrzymujemy się w hostelu Habana Tu & Yo, który okazuje się strzałem w dziesiątkę na początku naszego pobytu na Kubie. Położony ok. 20 minut spacerem od centrum jest niesamowicie klimatyczny. Wita nas przemiła właścicielka, która prowadzi nas do naszego pokoiku i za 10 CUC (43 zł) od osoby oferuje pyszny obiad. Jest to nieco drożej niż w knajpkach na mieście, ale z drugiej strony tam w cenie nie oferują napoju, świeżych owoców i deseru (za który już podziękowałyśmy, bo ile można...). Tak samo menu śniadaniowe było niesamowite - świeże owoce, sok z papai, jajecznica, zapiekany chleb z serem i szynką... tego się nie dało wszystkiego zjeść :). Gospodarze byli bardzo pomocni, choć nie mówili po angielsku. To akurat nie przeszkadzało - już dawno się nauczyłam, że hiszpańskojęzyczna Ameryka wyznaje zasadę: nie mówimy po angielsku, ale obiecujemy się nie śmiać z twojego hiszpańskiego ;). Zresztą, tu nawet nie chodzi o nieśmianie się - Latynosi się naprawdę niesamowicie cieszą, gdy próbujesz do nich mówić po hiszpańsku. I choćbyś nie wiadomo jak kaleczył ich język, zawsze będą cię chwalić. Nocleg w tym miejscu kosztował 45€ (193 zł) za pokój dwuosobowy ze śniadaniem. 
W Hawanie spędzamy łącznie dwa dni i to wystarczy, by obejść Nową i Starą Hawanę - centralne części miasta, choć bez wchodzenia do muzeów. Mnie, miłośniczkę kościołów, zabolało też, że w katedrze trwały jakieś prace remontowe i wejście było zamknięte... Centrum miasta nie jest duże i można się po nim poruszać pieszo. Można też wziąć taksówkę - nie powinna kosztować więcej niż parę CUC, a gdzie się nie ruszymy, co rusz słyszymy okrzyk ladies, taxi! Wybór jest spory: nowe, żółte taksówki, stare samochody (jak z tych pięknych kubańskich pocztówek), ryksze rowerowe... Nawet miejscowi z nich korzystają, co nas nie dziwi, gdy widzimy przystanek autobusowy. Tłum stoi w kolejce, a wypełniony autobus odjeżdża z otwartymi drzwiami, bo jest tak napchany ludźmi, że nie da się zamknąć drzwi. Zdecydowanie lepiej się przejść albo podjechać taksówką ;). 

INTERNET

Oczywiście szybko stajemy też przed największym problemem turystów na Kubie - gdzie znaleźć internet?! ;) Z internetem na Kubie jest zarazem dobrze i źle. Nie ma tak, że będziemy cały czas offline (no chyba, że sami tego chcemy), ale również nie zawsze możemy skorzystać z sieci, kiedy przyjdzie nam na to ochota. Internet na Kubie znajdziemy tam, gdzie umieszczono hot spoty - głównie w parkach miejskich, w lobby większych hoteli, na lotnisku, itp. Żeby skorzystać z hot spota, musimy zakupić kartę sieci ETECSA - kupimy ją w specjalnych budkach, rozrzuconych gdzieniegdzie po mieście, z charakterystycznym biało-niebieskim logo. Do wyboru mamy karty godzinne albo pięciogodzinne (1 godzina = 1 CUC), a naraz możemy kupić maksymalnie trzy karty. Trzeba się też liczyć z tym, że w centrum Hawany w danym kiosku karty mogą być zupełnie wyprzedane. Nam tak się zdarzyło, że w jednym nie było w ogóle kart, a w kolejnym mieli tylko jednogodzinne. Kupiłam trzy i te trzy godziny internetu jakimś cudem wystarczyły mi na cały pobyt... ;)
Na karcie znajduje się login i hasło, którego używamy do zalogowania się - za każdym razem widzimy, ile jeszcze zostało nam czasu do wykorzystania z danej karty. Hot spoty w Hawanie wypatrzymy od razu, jest ich trochę, choć nie za wiele. Całe place, gdzie dociera wi-fi są pełne ludzi z telefonami w rękach - nie da się tego przegapić ;). Oczywiście trzeba się też liczyć z tym, że gdy tak wiele osób korzysta z jednej sieci, jest ona dość powolna i wysłanie zdjęcia może potrwać nawet kilka minut. Dużo lepiej jest w lobby hotelowych, kiedy dostęp do sieci mają tylko goście danego hotelu. Swoją drogą, nie myślcie sobie, że jeśli hotel ma wpisany na stronie dostęp do wi-fi, to będziecie sobie mogli surfować do woli ;). Wręcz przeciwnie, wi-fi zazwyczaj oznacza, że hotel jest podpięty do sieci ETECSA i również będziecie musieli płacić za godzinę. Tyle, że zdjęcia już się powinno dać normalnie wrzucić na instagrama... ;)

VIAZUL

Najpopularniejszym sposobem na przemieszczanie się pomiędzy miastami na Kubie jest sieć autobusów Viazul. My decydujemy się z nich skorzystać na trasie Hawana - Varadero. Bilety bez problemu kupuję online, płacąc 10$ (38 zł) w jedną stronę. Warto pamiętać, że sprzedaż online jest zamykana na tydzień przed datą podróży, potem bilety możemy kupić tylko na przystankach. Nie polecam jednak zostawiania sobie tego na ostatnią chwilę - zarówno w Hawanie, jak i w Varadero, widziałam turystów zdziwionych faktem, że biletów już nie ma. Przy rezerwacji online musimy wydrukować potwierdzenie i stawić się z nim na check-in na dworcu. W mailu pisze, że na 60 minut przed i tak faktycznie zaczyna się odprawa w Varadero, ale już w Hawanie każą nam podejść do okienka dopiero na 30 minut przed odjazdem autobusu.
Autokary Viazul są przeciwieństwem środków transportu, na jakie się już sporo napatrzyłam w Kolumbii ;). Są dość nowe, klimatyzowane (ale na szczęście nie aż tak, by potrzebować swetra), a w środku lecą kubańskie rytmy. Szczyt nowoczesności to też może nie jest, ale zdecydowanie bije na głowę to, co czasem potrafią podstawić nasze PKS-y... ;) Z punktualnością, jak to u Latynosów, bywa tu różnie, więc odrobina cierpliwości jest na pewno wskazana.
Droga z Hawany do Varadero trwa trzy godziny, a autokar zatrzymuje się dwa razy - na lotnisku w Varadero oraz w Matanzas. To portowe miasteczko nazywają Wenecją Kuby ze względu na liczne mosty, to stąd też podobno wywodzi się rumba. W drodze powrotnej miałam okazję się lepiej przyjrzeć Matanzas i bardzo spodobało mi się to miejsce - aż szkoda, że zatrzymałyśmy się na tak długo w Varadero, zamiast zobaczyć coś więcej... :)

VARADERO

Ze względu na dość krótki pobyt na Kubie, postanowiłyśmy ograniczyć się tylko do północnej części wyspy. I tak na cztery dni trafiłyśmy do Varadero, uznając, że po intensywnym okresie budżetowym w pracy należy nam się trochę odpoczynku ;). Szybko odkryłyśmy, że się przeliczyłyśmy, bo cztery dni nicnierobienia to stanowczo za dużo, więc potem z radością wracałyśmy do Hawany. Nie da się jednak zaprzeczyć, że plaże w Varadero są naprawdę przepiękne...
Na miejscu zatrzymałyśmy się w Starfish Las Palmas - bungalowie należącym do czterogwiazdkowego hotelu Starfish Cuatro Palmas. Z jednej strony miałyśmy spory pokój w prywatną łazienką i tarasem. Śniadanie w hotelowej restauracji (a wybór naprawdę niezły) w cenie, dostęp do internetu w lobby, ręczniki plażowe i leżaki na plaży... A z drugiej nie zdecydowałyśmy się na zakup all inclusive, więc ochrona potrafiła krzywo na nas patrzeć, kiedy wchodziłyśmy na teren hotelu (przez który przechodziło się na plażę) albo krzątałyśmy się przy barze, nawet jeśli za drinki normalnie płaciłyśmy. Choć tu muszę przyznać, że obsługa w recepcji zawsze była przyjazna i pomocna (co się czasami przydawało, np. jak odkryłyśmy w łazience karaluchy wielkości kciuka... nie polecam ;) ). Doba w bungalowie kosztuje 75$ (283 zł) za noc i chyba nie chcę znać cen za normalny pokój w hotelu z all inclusive. 

CENY NA KUBIE

Jak już się pewnie zdążyliście zorientować, Kuba nie należy do najtańszych miejsc na świecie. Sporo się naczytałam wcześniej, że na Kubie jest drogo, pamiętałam też, jak zaskoczyły mnie wysokie ceny w Panamie czy Kolumbii, więc byłam przygotowana na wydatki na miejscu. Wzięłam ze sobą 400€, jednak zamieniłam tylko 250€, co - na szczęście - wystarczyło. Do tego loty z Wiednia to dodatkowe 450€, 161€ za noclegi (w tym jeden z Mediolanie, ze względu na przesiadkę) i 17€ za Viazul... Czyli cały urlop zamknął się w ok. 880€ (3.773 zł) - podobnie do Chorwacji sprzed dwóch lat (wtedy również wyjazd był na trochę ponad tydzień). Z tym, że tutaj - oczywiście - najdroższe były loty. Wydaje mi się, że Kuba nie jest znowu aż tak droga, jak się często straszy turystów. Ot, porównywalnie do większych (choć nie tych najbardziej turystycznych) miast na zachodzie Europy.
Przykładowe ceny:
- piwo lokalne: 2 CUC (8,60 zł)
- piwo importowane (najczęściej Heineken): 3 CUC (12,85 zł)
- przekąska / starter: 3-4 CUC (12,85-17,15 zł)
- danie główne: ok. 7 CUC (30 zł) - wiadomo, że znajdzie się i powyżej 10, ale to już są wybitnie drogie miejsca. 6-7 CUC za duże danie, którego najprawdopodobniej nie damy rady skończyć, to normalna turystyczna cena :)
- herbata: 2 CUC (8,60 zł)
- kawa: 3-4 CUC (12,85-17,15 zł)
- drinki: 3-5 CUC (12,85-21,45 zł)
- butelka wody 1,5l: 1,5 CUC (6,45 zł)
- taksówka na lotnisko z centrum Hawany: 25 CUC (107,15 zł)
- lokalny autobus w Varadero: 1 CUC (4,30 zł)
- pocztówka: 0,70 CUC (3 zł)
- znaczek do Europy: 0,75 CUC (3,20 zł)
- magnes, breloczek: 1 CUC (4,30 zł)
Jeśli chodzi o pamiątki, na Kubie jest pod tym względem bardzo dobrze - wybór ogromny, a stoisk mnóstwo. W turystycznym centrum starej Hawany sklepik z pamiątkami znajduje się niemal na każdym rogu, a sprzedawcy zachęcają turystów do wejścia. W Varadero też znajdziemy kilka targów pełnych sklepików z pamiątkami, często też i hotele mają swoje stoiska. Wiele drobiazgów, w stylu magnesów czy breloczków, można kupić taniej, gdy zdecydujemy się na zakup większej ilości (np. 3 w cenie 2, 10 w cenie 5, itp.). Byłam również pozytywnie zaskoczona wyborem pięknych pocztówek oraz niską ceną znaczków. Z wysłaniem kartek również nie ma problemu - w stolicy sporo jest punktów pocztowych, a w Varadero skrzynki znajdują się normalnie w hotelu. Pytanie tylko, ile czasu może iść kartka do Europy? Internet twierdzi, że parę tygodni, Kubańczycy na poczcie, że 10-15 dni... Przekonamy się ;).
Odnośnie Kuby mam teraz mieszane odczucia. Hawana bardzo mi się spodobała, mimo widocznej biedy i nieco wygórowanych cen za niektóre usługi. Ludzie są przesympatyczni i pomocni, jedzenie dobre, a kolorowe domki mają niesamowity urok. Z drugiej strony trochę źle rozplanowałyśmy całość i za długo siedziałyśmy w Varadero, gdzie niewiele jest do roboty poza plażowaniem i piciem. No ale... i tak na Kubę będę chciała wrócić, czeka wciąż cała środkowa i południowa część wyspy ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze