Advertisement

Main Ad

Przedświąteczna Bratysława

Choć Wiedeń zdecydowanie bardziej słynie z jarmarków bożonarodzeniowych niż Bratysława, to jednak mieszkając teraz rzut beretem od słowackiej stolicy, nie mogłam sobie odpuścić przedświątecznej wizyty w tym mieście. Internet wspominał o trzech głównych jarmarkach w Bratysławie: pod ratuszem, na placu Hviezdoslavovo námestie oraz pod zamkiem. Stwierdziłam, że akurat kilka godzin powinno wystarczyć na spacer, spróbowanie lokalnych przekąsek i jakieś świąteczne zakupy. Więcej nie potrzebowałam, zwłaszcza, że nie była ta moja pierwsza wizyta w Bratysławie i nie musiałam się już bawić w turystkę ;).
Zaczynam zatem od wzgórza zamkowego, położonego kilkanaście minut spacerem od centrum. Znajdujący się za zamkiem jarmark jest niewielki i wzbudza we mnie silne poczucie rozczarowania. Kilkanaście straganów - większość z jedzeniem i napojami, na dodatek nie wszystkie otwarte. Żadnej muzyki, żadnej świątecznej atmosfery, nijakie ozdoby... Rozejrzałam się po jarmarku przez (bardzo) krótką chwilę i stwierdziłam, że wracam do centrum - z nadzieją, że tam jest nieco lepiej.
Centrum słowackiej stolicy na szczęście nie rozczarowuje. Natychmiast też rzuca mi się w oczy główna różnica między austriackimi a słowackimi jarmarkami bożonarodzeniowymi. W Wiedniu na jednym jarmarku mamy może ze 2-3 stoiska z napojami i jedzeniem, do tego dziesiątki z wszelkiego rodzaju ozdobami świątecznymi. W Bratysławie jest odwrotnie. W centrum placów postawiono sporo stołów, żeby odwiedzający mieli gdzie jeść i pić. Pomiędzy licznymi stoiskami z jedzeniem tylko gdzieniegdzie przewijają się takie, w których można kupić bombki czy czapki zimowe ;).
Przezornie uniknęłam wcześniejszych posiłków, by móc w pełni korzystać z uroków słowackich jarmarków ;). Na lunch - obecna niemalże wszędzie cigánska pečienka - mięso z musztardą (i cebulą, o której usunięcie natychmiast poprosiłam) w grillowanej bułce, całość za całe 4€. Do tego, naturalnie, grzane wino - ledwo 2€ za kubeczek. W Bratysławie nie pijemy z takich pięknych naczyń jak w Wiedniu - tu alkohol serwowany jest w papierowych kubeczkach. Chętni mogą oczywiście zakupić też pamiątkowe kubki z jarmarku - koszt naczynia to 6€. Na deser sięgam po trdelnik - ciasto drożdżowe z rożna, pieczone nad ogniem. 200g za 3€, a połowa słodyczy została na śniadanie następnego dnia, bo po prostu nie byłam w stanie tego zjeść za jednym podejściem. Ponadto słowackie jarmarki pełne są wszelkiego rodzaju miodów pitnych, które można kupić w butelce (o różnych smakach), albo spróbować na miejscu na ciepło za 1-2€, w zależności od porcji. Generalnie, jeśli chodzi o ceny na jarmarkach, Bratysława jest sporo tańsza od Wiednia.
Spaceruję po jarmarku pod ratuszem, który jest pełen ludzi nawet za dnia. Nie ma tu za dużo miejsca, a między straganami szybko robią się zatory. Wypatrzyłam też bombkę, która za 6€ zdobi teraz moją choinkę :). Pod samym ratuszem ustawiono scenę, po południu rozpoczęły się tam pokazy tańców ludowych i koncerty kolęd. Skupiając całą swoją uwagę na stoiskach, ignorowałam nieco muzykę w tyle, dopóki nie doleciały do mnie pierwsze dźwięki Tryumfów króla niebieskiego. Pomyślałam sobie, że to w sumie ciekawe, ile mamy wspólnego ze Słowakami, nawet kolędy te same... Jednak gdy do muzyki doszły słowa, stwierdziłam, że może i owszem - rozumiem słowacki ze względu na podobieństwo języków, ale nie rozumiem go przecież tak dobrze! Podeszłam pod scenę i okazało się, że na koncert kolęd zaproszono zespół z Krakowa... ;).
Do zmroku zostało jeszcze trochę czasu, a ja już zaczęłam marznąć, będąc cały dzień na dworze. Z kubkiem grzanego wina w ręku przeglądałam TripAdvisora i mój wybór padł na Muzeum Miasta Bratysławy znajdujące się w ratuszu, czyli tuż obok. Na placu na terenie ratusza też znajdował się niewielki jarmark, a do tego szopka z żywymi zwierzętami, która przyciągała zwłaszcza małoletnich. Muzeum miejskie kosztuje 5€ i naprawdę warto tam zajrzeć - mają sporo ciekawych eksponatów, a i same wnętrza ratusza przyciągają wzrok. Ale nawet dla tych, co nie przepadają za muzeami, znajdzie się tu coś ciekawego. Można bowiem wejść na szczyt wieży ratuszowej, z której rozciąga się widok na Bratysławę. Widok szczególnie klimatyczny, gdy u podnóża budynku rozpościera się jarmark świąteczny :).
Po zejściu z wieży idę na Hviezdoslavovo námestie, bo tam rozłożył się największy jarmark w Bratysławie. W jego centrum znajduje się niewielkie, darmowe lodowisko i aż zaczynam żałować, że nie wzięłam ze sobą łyżew... ;)  Tu również dominują stoiska z jedzeniem i wszelkiego rodzaju grzańcami, ale wypatruję też kilka ciekawostek. Największą zdecydowanie jest żywa, przepiękna sowa (uwielbiam te ptaki!), choć widocznie wystraszona otaczającym ją tłumem. Podglądam też starszego pana rzeźbiącego w drewnie - miła odmiana od standardowych dekoracji.
Jedną z rzeczy, które bardzo chciałam zobaczyć w przedświątecznej Bratysławie, był... tramwaj. Ale nie zwykły tramwaj, naturalnie, ale ten świąteczny. W tym okresie po centrum słowackiej stolicy kursuje darmowy, bożonarodzeniowy tramwaj. Jego przystanki są pięknie udekorowane i nie da się ich przegapić. Zresztą udekorowany jest i cały pojazd - bombki, wieńce, światełka... W środku gra muzyka i nawet zrobiono szopkę! Pomysł mnie bardzo zachwycił :).
I w końcu zaczyna się ściemniać! Wracam najpierw znów na Hviezdoslavovo námestie, gdzie zapalono świeczkę (elektryczną ;) ) na wieńcu adwentowym. Pod hotelem Carlton ustawiono ozdoby świąteczne, a na końcu placu, pod samym Teatrem Narodowym, stoi wielka choinka. Niestety, o tej porze tłumy zaczęły się robić wręcz nie z tej ziemi...
Więc jakby mi było mało tych tłumów, idę znów na jarmark pod ratuszem. Tam przecież już za dnia było sporo ludzi - teraz to już właściwie nie można chodzić samodzielnie. Albo dasz się ponieść rzece ludzi, albo cię stratują ;). Do straganów z jedzeniem i winem są ogromne kolejki - zaczynam już rozumieć, czemu jest ich aż tyle. Ale taki urok jarmarków - zawsze są tłumy, ale te światełka, zapachy, muzyka w tle... to i tak tworzy klimat :).
No i czas w końcu wracać do Wiednia, więc kieruję się powoli na dworzec, mijając pięknie ozdobione uliczki Bratysławy. Czy warto było wyskoczyć? Zdecydowanie, choć otwarcie przyznaję, że zarówno dekoracje, jak i jarmarki i ich atmosfera, są dużo lepsze w Wiedniu. Ale słowacka stolica wydaje mi się turystycznie bardzo niedoceniana - dało się to zauważyć nawet po tłumach na jarmarkach, bo dominującym językiem był słowacki. Rzadko kiedy usłyszałam, by ktoś mówił tam w innym języku, podczas gdy w Wiedniu pojedynczy Austriacy giną w tłumie turystów z całej Europy... No i wpadajcie do Bratysławy, jeśli chcecie dobrze i tanio zjeść oraz wypić - tutaj Słowacja wciąż radzi sobie bardzo dobrze ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze