Advertisement

Main Ad

Ołomuniec na jeden dzień

Mam tutaj zaskakujące szczęście do pogody - zwłaszcza, że zazwyczaj jak gdzieś jadę, to nagle pogoda się załamuje i zaczyna padać, choć jeszcze dzień przed moim przyjazdem świeciło piękne słońce. Z moim jednodniowym wypadem do Czech układa się jednak odwrotnie - wcześniej było zimno i deszczowo, później było zimno i deszczowo... a na sam wyjazd akurat trochę ponad dwadzieścia stopni i słońce. O Ołomuńcu myślałam już od kilku miesięcy - byłam tam jakoś w liceum, ale niewiele mi zostało w pamięci. Dojazd z Wiednia też nie jest najgorszy: najpierw nasze PKP relacji Wiedeń-Gdynia, który zatrzymuje się w Przerowie, a tam muszę się przesiąść w czeski pociąg. Zarówno polska, jak i czeska kolej miały opóźnienie, więc na miejsce docieram nieco później, niż planowałam. W niczym mi to nie przeszkadza, bo i tak mam więcej czasu, niż potrzebuję - choć na początku jeszcze tego nie wiem.
Wysiadam na dworcu i od razu kieruję się do centrum - to mniej więcej dwadzieścia minut piechotą, a przy takiej pogodzie spacer to sama przyjemność. Jak zwykle najpierw chcę zajrzeć do informacji turystycznej, gdzie mogłabym dostać mapę i ustalić plan zwiedzania - moje wstępne plany obejmują tylko kolumnę św. Trójcy, ratusz i katedrę... a w mieście na pewno jest więcej do zobaczenia ;). Zresztą już po drodze z dworca trafiam na pierwszą perełkę, a jest to kościół Matki Boskiej Śnieżnej przy ulicy Denisovej. Świątynię wybudował na początku XVIII wieku zakon jezuitów, a przy projekcie architekt wzorował się na kościele św. Mikołaja w Pradze. Mam sporo szczęścia - do świątyni wchodzę tuż przed zamknięciem i udaje mi się jeszcze rozejrzeć po wnętrzu, zanim proszą mnie o wyjście, a drzwi zostają zamknięte na klucz.
Po dotarciu na Górny Plac rozglądam się rozczarowana. Średniowieczny ratusz wraz ze słynnym zegarem astronomicznym otoczone są wysoką siecią rusztowań i niewiele tu można zobaczyć. Zegar jest kompletnie zasłonięty a wszystko otaczają ogromne plakaty, że renowacja ze środków unijnych, jakże by inaczej. Na szczęście wciąż da się wejść do informacji turystycznej, gdzie natychmiast zostaję wyposażona w kilka ciekawych, anglojęzycznych folderów, a do tego mapkę po polsku. Mając w ręku te materiały, zaczynam rozglądać się po placu zdominowanym przez kolumnę oraz trzy fontanny. Pierwsza przedstawia Juliusza Cezara, uważanego za legendarnego założyciela miasta. Druga pochodzi z XVII wieku i jest to wizerunek Herkulesa walczącego z hydrą. Zresztą wątki mitologiczne często przewijają się w dekoracjach Ołomuńca - jedna z ciekawszych fontann w mieście przedstawia boga Merkurego, inną (trzecią na placu) poświęcono poecie Arionowi.
Jednak zdecydowanie największą atrakcją miasta jest Kolumna Trójcy Przenajświętszej, znajdująca się od 2000 roku na Liście UNESCO. Wysoka na 32 metry (to największa rzeźba na terenie Czech!), została konsekrowana w 1754 roku, a w uroczystości uczestniczyła sama cesarzowa Maria Teresa wraz z mężem Franciszkiem Lotaryńskim. Na szczycie kolumny znajduje się pozłacana rzeźba przedstawiająca Trójcę Świętą, zaś w jej dolnej części stworzono niewielką kapliczkę.
Wciąż z mapą w ręce odbijam od głównego placu, kierując się do pobliskiego kościoła św. Maurycego. Już na wstępie nie chce mi się wierzyć, bo cała świątynia też jest otoczona rusztowaniami... Co to, cały Ołomuniec w remoncie? Na szczęście, choć z zewnątrz nie mogę się przyjrzeć budowli, to wciąż da się wejść do środka. Warto tam zajrzeć, bo to ciekawa mieszanka stylów - oryginalnie wybudowany w stylu gotyckim w XV wieku kościół został na nowo udekorowany trzysta lat później - tym razem barokowo.
Tuż obok Górnego Placu znajduje się drugi, Dolny Plac. Tu również stoi kolumna - tym razem mariacka - wybudowana na początku XVIII wieku jako wyraz wdzięczności za zakończenie zarazy. Po jej ukończeniu twórca Vaclav Render stwierdził, że to jednak nie to i zainicjował projekt Kolumny Trójcy Przenajświętszej. Mniejsza kolumna pozostała jednak wciąż na Dolnym Placu, a towarzystwa jej dotrzymują dwie fontanny - Neptuna i Jupitera. Do tego rozstawiono tu niewielką scenę i mnóstwo budek, bo Ołomuniec świętował jakiś lokalny festiwal wina, którego można było spróbować po naprawdę przyzwoitych cenach ;).
Czas zatem na mój trzeci i ostatni punkt obowiązkowy - katedrę św. Wacława. Tutaj z kolei dopisuje mi szczęście, bo ledwo docieram na miejsce, kończy się ceremonia ślubna i świątynia pustoszeje. Oryginalnie wybudowana w stylu romańskim bazylika znacznie ucierpiała w pożarach i na przełomie XIII i XIV wieku przebudowano ją w stylu gotyckim. W katedrze znajdują się m.in. grobowce biskupów Ołomuńca, grobowiec św. Jana Sarkandra czy relikwie św. Urszuli. Całość jest ciekawa, ale nie wywiera, niestety, zbyt dużego wrażenia - może ostatnie renowacje za bardzo odnowiły kościół, może widziałam już wcześniej za dużo ładniejszych... Ot, warto zajrzeć, ale bez rewelacji ;).
Niemalże w centrum Ołomuńca znajduje się spory park - Bezručovy sady. Można tu posiedzieć trochę w cieniu i ciszy, bo choć sporo miejscowych wybrało się na spacer po parku, to ze względu na jego rozmiary wciąż łatwo o spokojne miejsca. Szczególnie polecam tu zajrzeć do ładnie zrobionego rozarium :). To w tej okolicy znajduje się też miejscowy zameczek, ale nie udało mi się wejść na jego teren - na dziedzińcu trwał właśnie festiwal piwa i trzeba było mieć bilet... a ja po testowaniu wina na Dolnym Placu nie miałam już ochoty na więcej alkoholu ;).
Po obiedzie (za radą internetów zajrzałam do Potrefená Husa, ale jakoś wybitnie mi nie podeszło...) wybieram się jeszcze na spokojny spacer po uliczkach Ołomuńca - dużo tu mniejszych i większych atrakcji, choć nie zawsze jest sens, by wchodzić do środka. Klasztor jezuitów, niewielka kapliczka św. Jana Sarkandra, pałac arcybiskupi... Wszystko ładnie oznaczone, zarówno na mapie z informacji turystycznej, jak i na wielu rozmieszczonych w mieście drogowskazach i mapach.
Może przez to, że nie mogłam pospacerować po terenach zamkowych ani zobaczyć zegara astronomicznego, nie potrzebowałam na miejscu tyle czasu, ile planowałam. Późnym popołudniem zaczęłam się już trochę nudzić, więc zamiast czekać na pociąg w Ołomuńcu, zdecydowałam się podjechać wcześniej do Przerowa i tam trochę pospacerować, a potem wsiąść znowu w moje PKP. Pomysł okazał się bardzo dobry, bo mój planowy pociąg Ołomuniec-Przerów okazał się mieć takie opóźnienie, że nie zdążyłabym na pociąg Przerów-Wiedeń... który, swoją drogą, też był nieźle opóźniony ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze