Advertisement

Main Ad

Dürnstein - klasztor, ruiny i Ryszard Lwie Serce

O różnych miejscach w znajdującej się na liście UNESCO dolinie Wachau zdarzało mi się już pisać na blogu. ale wciąż odkryłam dotąd zaledwie niewielki ułamek tego, co te okolice w sobie skrywają. W ubiegłym tygodniu postanowiłam tam znów zajrzeć, bo nad Dunajem sporo jest miejsc, gdzie można sobie pospacerować z dala od tłumów, a przecież wciąż powinniśmy się ich wystrzegać... ;) Jedyne, co mnie zniechęcało, to fakt, że nie miałam bezpośredniego dojazdu, więc musiałam korzystać z kilku środków transportu. Do wybranego na wypad Dürnstein mogłam dojechać autobusem z Melku (kursuje też z Kremsu), do którego z kolei musiałam się dostać dwoma pociągami - z przesiadką w Sankt Pölten. No nie był to szczyt marzeń, ale naddunajskie widoki zrekompensowały z nawiązką nie najprzyjemniejszą podróż ;).
Wysiadam z autobusu na pierwszym przystanku przy miasteczku - Dürnstein/Wachau West. Wzdłuż Dunaju biegnie ścieżka dla pieszych i rowerów, którą idę w kierunku centrum - kierunek wyznacza niebieska wieża kościelna oraz górujące nad Dürnstein ruiny. Mijam przystań promową - co jakiś czas kursują tędy łódki łączące oba brzegi Dunaju.
Mieszkanie nad rzeką ma swoje plusy i minusy. Najlepszym dowodem na te drugie jest zaznaczona na pobliskim budynku miarka, informująca, jak wysoko sięgał poziom wody podczas powodzi. W tym roku - jak i w Polsce - prawdziwej zimy nie było, a co za tym idzie, także o roztopach wyschnięta ziemia mogła tylko pomarzyć...
Intryguje mnie niebieska wieża kościelna, choć nie łudzę się, by w czasach epidemii udało się wejść do kościoła - wszystko jeszcze pozamykane. Jestem pozytywnie zaskoczona, że chociaż brama na teren klasztoru jest otwarta - zwiedzać wnętrz nie można, ale udaje się przynajmniej pospacerować po dziedzińcu i zobaczyć budynki z zewnątrz. Bardzo spodobał mi się pomysł umieszczenia w rogu dziedzińca wielkiego lustra, w którym odbija się wejście do kościoła i wieża - idealne miejsce do robienia selfie ;).
Początki klasztoru sięgają przełomu XIV i XV wieku - w 1372 roku z polecenia Elisabeth von Kuenring wybudowano tu kaplicę zamkową poświęconą Wniebowzięciu NMP. W 1410 roku sprowadzono tu zakon Augustynów, którzy mieli sprawować pieczę nad nowym klasztorem. Obecna świątynia, której nie dane mi było oglądać od środka, powstała w XVIII wieku w stylu barokowym - widziałam zdjęcia i myślę, że kiedyś jeszcze zajrzę do klasztoru, odwiedzając dolinę Wachau, bo zapowiada się pięknie ;).
Teraz wybieram się na spacer po centrum Dürnstein - nie jest ono duże, ale ma ten klimat małych, austriackich miasteczek, który tak uwielbiam. Nazwa pochodzi od średniowiecznego zamku na wzgórzu, z którego dziś pozostały już tylko ruiny - dürr Stein - suchy kamień. Obecnie mieszka tu niespełna tysiąc osób - w sezonie pewnie przewija tu się dziennie więcej turystów, niż jest stałych mieszkańców...
Skłamałabym jednak, twierdząc, że w czasach koronawirusa w Dürnstein nie ma ludzi. Może i na początku epidemii były tu pustki, ale teraz - zwłaszcza przy ładnej pogodzie - Austriacy wracają do spędzania czasu na świeżym powietrzu. Uliczkami Dürnstein spaceruje trochę turystów, choć tłumów tu zdecydowanie nie ma. Jednak jest już wystarczająco dużo ludzi, by znów otworzyły się sklepiki z pamiątkami i różnymi artystycznymi drobiazgami, a sprzedawcy w maseczkach zachęcają, by zajrzeć do środka. Wróciłam do Wiednia, mając w plecaku magnes z doliny Wachau... ;) Jedynie restauracje były jeszcze wtedy zamknięte, bo oficjalnie otworzono je w Austrii dopiero 15 maja.
Moim głównym celem tego dnia są ruiny zamkowe na wzgórzu. Z miasteczka prowadzą tam dwie ścieżki - wybrałam tę, którą Google Maps polecało jako najbliższą i najkrótszą. Jest ona też nieco bardziej wymagająca - to pnąca się pod górę ścieżka przez las przeplatana licznymi schodami. Miałabym opory, by iść tędy po deszczu, ale w normalnych warunkach wspinaczka była przyjemnością - zwłaszcza, że towarzyszyły jej fajne widoki. A w pewnym momencie natrafiłam też i na jaszczurkę, której wręcz musiałam urządzić sesję zdjęciową ;)
No i w końcu - ruiny! Miejsce, w którym nawet teraz kręci się zaskakująco sporo turystów. Są one dostępne cały rok, bez żadnych biletów wstępu, ale też z informacją, że wejście na własne ryzyko. Zamek w Dürnstein powstał w połowie XII wieku dla rodziny Kuenring (tej samej, które zainicjowała budowę klasztoru). W 1645 roku, już pod koniec wojny trzydziestoletniej, wycofujący się Szwedzi wysadzili sporą część zamku w powietrze i już nigdy nie przywrócono mu średniowiecznej świetności.
Swobodny dostęp do historycznych ruin to jedno, ale inną atrakcją wzgórza zamkowego w Dürnstein jest po prostu... widok. Położone u stóp miasteczko, resztki średniowiecznego zamku, liczne wzgórza porośnięte zielenią, a to wszystko przecina wstęga Dunaju... Szkoda, że pogoda nie była lepsza, bo jak to wszystko musiałoby wyglądać w świetle słońca i przy błękitnym niebie :)
Ze wzgórza zamkowego schodzę drugą ścieżką - dłuższą, ale łatwiejszą. Tu już nie ma schodów, a po drodze mijam też rodziny z dziecięcymi wózkami - droga jest zdecydowanie lżejsza. Przy bramie z tej strony wita nas napis Legenda, a wzdłuż całej trasy rozmieszczono różne tablice informacyjne - o miasteczku, zamku, krucjatach, Ryszardzie Lwie Serce... No dobra, ale co ma angielski król i krucjaty do austriackiej twierdzy? Ano w drodze powrotnej z wyprawy krzyżowej Ryszard został zatrzymany w okolicy Wiednia przez ludzi księcia Leopolda V i uwięziony właśnie w zamku w Dürnstein, gdzie przebywał w latach 1192-93, podczas gdy zbierano pieniądze na jego okup (cesarz Henryk VI zażądał za uwolnienie więźnia 150 tysięcy srebrnych marek).
Ze wzgórza zamkowego nie schodzę z powrotem do miasteczka, ale odbijam ścieżką w bok, przez liczne winnice. W drodze powrotnej nie chcę już jechać autobusem, więc postanawiam podejść pieszo do Krems an der Donau, skąd mogę już łapać pociąg - to niecałe 8 km, czyli spacer idealny... gdyby tylko nie zaczęło padać ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze