Advertisement

Main Ad

Mikulov - pomysł na jednodniówkę na Morawach

Stary pociąg czeskich kolei, kursujący na trasie pomiędzy Brzecławiem a Znojmem, powoli wtacza się na peron. Wysiadam z ulgą, bo w środku jedyną klimatyzacją było otwarte okno, a jedyną osobą mającą na twarzy maskę podczas tej podróży byłam ja sama. Przy dworcu wita mnie tablica Mikulov na Moravě, a ja odpalam Google Maps, by jakoś dotrzeć do centrum - według aplikacji to niespełna dwadzieścia minut spaceru. Już z daleka widzę górujący nad miastem zamek, do którego droga wiedzie przez zwykłe osiedla mieszkalne. Wszystko wydaje mi się kontrastujące ze sobą - tu prosty dworzec, bloki, tam stare miasto i zamek... Ale Mikulov liczy sobie niewiele ponad 7.000 mieszkańców, w takim miasteczku wszędzie musi być blisko.
Swoim zwyczajem najpierw kieruję się na główny rynek, pochodzący z końca XVI wieku, i do informacji turystycznej. Jego centrum stanowi kolumna morowa (z rzeźbą św. Trójcy), zaprojektowana przez Ignaca Lengelachera. Moją uwagę przykuwa charakterystycznie zdobiony scenami starożytnymi i biblijnymi budynek - Sgrafitový dům U Rytířů - Dom u Rycerzy. Nad rynkiem górują, widoczne w jego dwóch rogach, wieże - kościoła św. Wacława oraz zamkowa. Wchodzę do informacji turystycznej i z zaskoczeniem znajduję tam mnóstwo folderów informacyjnych w języku polskim. Później przestaje mnie to dziwić - gdziekolwiek idę, tam wszędzie słyszę polski, nasi turyści w Mikulovie zdecydowanie dominują.
Naprzeciwko informacji znajduje się też bankomat, więc kieruję się tam, by wyciągnąć jakieś drobne - zazwyczaj płacę kartą (zresztą na różnych czeskich stronach, które wertowałam przed podróżą, mocno do tego zachęcano, bo przecież COVID...), ale trochę gotówki zawsze dobrze przy sobie mieć. Niestety, z bankomatu wypłacono wszystkie nominały mniejsze od 1000 koron, a tylu zdecydowanie nie potrzebowałam na kilkugodzinny spacer. Właściwie to potrzebowałam całych 100 koron - 70 na grobowiec Dietrichsteinów i 30 na cmentarz żydowski. Z pomocą Google'a zaczęłam się więc rozglądać za innym bankomatem i kawałek dalej znalazłam go - miał tylko pięćsetki i już stwierdziłam, że spoko, najwyżej zostanie mi trochę waluty w domu na kolejny wypad do Czech... Dopóki nie zobaczyłam opłaty za skorzystanie z bankomatu dla zagranicznych kart. No nie, nie zapłacę samej opłaty bankomatowej więcej, niż potrzebuję gotówki, to jednak przesada ;). Więcej bankomatów w Mikulovie nie wypatrzyłam, a że żyjemy w XXI wieku, w dobie kart płatniczych, to starych dobrych kantorów w miasteczkach przygranicznych można już ze świecą szukać. Szkoda, bo zamiana euro na korony byłaby zdecydowanie najbardziej opłacalnym rozwiązaniem. Odpuszczam więc moje grobowe zainteresowania (jak to brzmi...), choć grobowiec rodzinny Dietrichsteinów oglądam z zewnątrz.
Przechodzę przez bramę na dziedzińcu i ścieżką pnącą się do góry idę do zamku, którego historia sięga XIII wieku (pierwsza twierdza stała tutaj już 200 lat wcześniej). Poza wieżami niewiele tu zostało z czasów średniowiecznych - dzisiejszy zamek w Mikulovie to efekt przebudowy w stylu renesansowym, a później kolejnej - tym razem w stylu barokowym. Co mi się bardzo tu podoba, to fakt, że można zwiedzić cały zamek na jednym bilecie, ale też - za mniejszą opłatą - wybrać sobie tylko te części, które nas interesują. A szczerze powiedziawszy, Muzeum Regionalne, stanowiące główną część zamku, nieszczególnie mnie przyciąga ;).
Płacę 60 koron (10,10 zł) i po kilkunastu minutach przewodniczka wpuszcza mnie i dwójkę Czechów do biblioteki zamkowej. Oprowadzanie po czesku trwa około pół godziny, audio-przewodnik (jest i po polsku!) - niecałe trzy minuty, a potem już tylko spaceruję po sali bibliotecznej, czytając informacje po angielsku. Przez chwilę próbuję się też wsłuchać w to, co mówi przewodniczka, ale szybko wracam do angielskich tekstów - szczerze podziwiam tych, którzy rozumieją sporo z czeskiego na podstawie językowych podobieństw, dla mnie to kompletnie niezrozumiały bełkot ;). A wracając do samej biblioteki - została założona w połowie XVI wieku przez Adama Dietrichsteina, następnie rozbudowywana przez kolejnych członków rodu... aż do 1645 roku, kiedy to przyjechali Szwedzi, zrobili demolkę i wszystko wywieźli do siebie. Kolekcję trzeba było zacząć gromadzić od początku, co też ród Dietrichstein robił, kupując i dziedzicząc inne zbiory. W bibliotece znajdziemy tablice informujące, kiedy i jaka kolekcja została dołączona do zbiorów.
Wzgórze zamkowe jest jednym z punktów widokowych w Mikulovie, choć - szczerze powiedziawszy - najsłabszym z nich ;). Jednak i stąd widać, jak malutkie jest to miasteczko, dookoła otaczają mnie czerwone dachy, ale już niewiele dalej ciągną się pola uprawne.
Od strony rynku do zamku prowadzi pięknie zdobiona brama, za którą rozciągają się ogrody zamkowe. Stworzone w stylu wczesnobarokowym na przełomie XVI i XVII wieku przez lata zachwycały odwiedzających. Dziś to chyba jedno z najbardziej klimatycznych miejsc w Mikulovie - nie dość, że sporo tu kwiatów i zieleni, to świetnie stąd widać cały zamek, wieżę kościelną oraz - nieco bardziej w oddali - Świętą Górkę.
W informacji turystycznej wypatrzyłam folder informacyjny zatytułowany Żydzi w Mikulovie. Jak wiecie, lubię szukać śladów kultury żydowskiej w podróży, więc z ciekawością zajrzałam do środka. Kiedy w 1421 roku wygnano Żydów z Wiednia i Dolnej Austrii, wielu z nich osiedliło się tuż za granicą, właśnie w Mikulovie. Sprzyjająca sytuacja polityczna i gospodarcza sprawiła, że na przestrzeni wieków coraz więcej Żydów zaczęło się tu sprowadzać - przez jakiś czas była to nawet najliczniejsza gmina żydowska na Morawach. W szczytowym momencie, na początku XIX wieku, mieszkało tu ponad 3000 Żydów, czyli ponad 40% wszystkich mieszkańców Mikulova. Potem przyszła jednak zmiana prawa, sporo ludzi wyjechało do większych miast, a II wojna światowa i holokaust tylko dopełniły dzieła, sprawiając, że żydowska gmina w Mikulovie przeszła do historii. I śladami tej historii można dziś zwiedzać miasteczko, więc kieruję się na ulicę Husova, będącą niegdyś główną ulicą żydowskiej dzielnicy. Niestety, zarówno mykwa, jak i Synagoga Górna są zamknięte (z powodów technicznych) i nie mogę wejść do środka. A na wizytę na cmentarzu żydowskim (jeden z największych w Czechach - ok. 4.400 nagrobków) nie udaje mi się wypłacić gotówki, płatności kartą nie przyjmują. W oczy rzuca mi się tylko piękny, biały budynek sali obrzędowej przy wejściu do cmentarza.
Czas na kolejny punkt widokowy - wieżę kościelną u św. Wacława. Wstęp kosztuje 50 koron (8,40 zł), na szczęście akceptują również euro, bo to zachęcanie do płatności kartą w Czechach to trochę na wyrost... 135 schodów do góry i docieram do niewielkiego pomieszczenia, w którym pokazano, w jakich warunkach mieszkał dzwonnik. Wychodzę na taras widokowy - choć wieża nie jest bardzo wysoka, to jej położenie w samym centrum Mikulova sprawia, że mamy stąd naprawdę fajny widok. Niemalże u stóp wieży znajduje się rynek, na prawo zamek, na lewo Święta Górka, a wszędzie dookoła - czerwone dachy Mikulova.
A skoro już tu jestem, to muszę zajrzeć i do samego kościoła św. Wacława. Wchodzę i już na wstępie jestem zachwycona pięknie zdobionym sklepieniem :). Pierwsza świątynia w tym miejscu została wybudowana w XII wieku, obecna - w XV, choć swój obecny wygląd zawdzięcza renowacjom przeprowadzonym w kolejnych dwóch stuleciach. Jednym z największych skarbów kościoła jest figurka Czarnej Madonny z Dzieciątkiem (kopia Madonny Loretańskiej), która pierwotnie znajdowała się w kościele św. Anny (obecnie grobowiec Dietrichsteinów), ale po jego pożarze z 1784 roku figurkę przeniesiono do św. Wacława.
Kilkukrotnie wspomniałam już widoczną z wielu punktów Mikulova Świętą Górkę (Svatý Kopeček - czeski czasem brzmi wręcz uroczo ;) ). To wapienne wzgórze na wschód od centrum miasta zostało w pierwszej połowie XVII w. przekształcone w miejsce pielgrzymek. W 1630 roku ukończono budowę sanktuarium dziękczynnego za zakończenie epidemii. Ścieżka biegnąca na szczyt Świętej Górki tworzy drogę krzyżową, powstała w XVII i XVIII wieku, co czyni ją jedną z najstarszych w Czechach. Ale religia religia, a turystyka i tak swoje ;). Bo zarówno z drogi na szczyt, jak i z samego szczytu rozciąga się piękny widok na miasto i okolice, i choćby dla tego widoku warto tutaj wejść. Ponadto na terenie Świętej Górki znajduje się rezerwat przyrody i biegnie tędy szlak edukacyjny, dzięki licznym tablicom można się tu sporo dowiedzieć o miejscowej faunie i florze.
Znajdującą się na szczycie kaplicę św. Sebastiana oraz dzwonnicę można zobaczyć w środku w sezonie, czyli od lipca do połowy września, w soboty i niedziele. Do tego w Wielki Piątek odbywają się procesje na Świętą Górkę - w końcu po coś zrobiono tę drogę krzyżową ;). Na szczycie, nieco dalej za kaplicą, znajdziemy również Grób Boży - kopię tego z Jerozolimy.
Z Mikulova zebrałam się nieco wcześniej, niż planowałam, ale zbierało się na burzę i pogoda zaczęła psuć się tak gwałtownie, że dalsze zwiedzanie straciłoby i tak cały swój urok. Możliwe, że jeszcze do Mikulova wrócę - nie byłam w końcu w grobowcu Dietrichsteinów, nie udało mi się też wejść do żadnego z żydowskich zabytków. Nieco dalej od centrum znajduje się również jaskinia na Turoldzie, do której fajnie byłoby zajrzeć. W Mikulovie byłoby co robić przez cały długi dzień... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze