Advertisement

Main Ad

Alberner Hafen i Cmentarz Bezimiennych

Zostałam tak uwarunkowana kulturowo, że przełom października i listopada kojarzy mi się z wizytami na cmentarzach. Gdy do tego dodamy fakt, że ja ogólnie lubię cmentarze - zwłaszcza te stare lub z jakiegoś innego względu ciekawe (w końcu sztokholmski Skogskyrkogården ma zaledwie sto lat, a jest na liście UNESCO - i nie bez powodu) - moja kolejna wizyta na którejś z wiedeńskiej nekropolii w tym okresie była wręcz oczywistością ;). Tym razem postanowiłam zajrzeć na cmentarz, na którym mnie jeszcze nie było, głównie ze względu na jego położenie. Bo choć na Alberner Hafen kursują autobusy (76A i B), to był to dla mnie dojazd z przesiadkami, który swoje zajmował. Potrzebowałam mniej więcej tyle samo czasu, by dojechać do doliny Wachau, co do tej części naddunajskiego wybrzeża w Wiedniu. Więc zazwyczaj wybierałam jednak Wachau lub inne cele za miastem ;). Ale w końcu przełom października i listopada zobowiązuje. Zatem aparat do torby, kaptur na głowę (prognoza uparcie twierdziła, że jest ciepło i słonecznie - jakoś nie zauważyłam...) i w drogę.
Do 1938 roku Albern wchodził w skład Dolnej Austrii, dopiero potem przyłączono go do Wiednia i obecnie jest częścią 11 bezirku (Simmeringu). Dzielnica położona jest przy południowym brzegu Dunaju, ale długo nie korzystano z tej lokalizacji, choć pojawiały się różne plany. Ich realizacji podjęli się dopiero Niemcy po Anschlussie, od marca 1939 do października 1941 roku trwała budowa portu znanego dzisiaj jako Hafen Wien albo - od nazwy okolicy - Alberner Hafen. Zbudowano wtedy, zachowane do dzisiaj, spichlerze - tutaj przeładowywano ziarno z ziem okupowanych i wysyłano je dalej, do Rzeszy. 
Żeby dojść do cmentarza, trzeba przejść przez teren portu - na szczęście trasa jest oznaczona pojawiającymi się gdzieniegdzie drogowskazami. Przy okazji mogłam przyjrzeć się budynkom portowym, choć w niedzielę było tu pusto i cicho.
W końcu wyłonił mi się przed oczami budynek wskazujący, że dotarłam na miejsce. Wybudowana w latach trzydziestych w oparciu o plany Carla Edera kaplica Zmartwychwstania (Auferstehungskapelle). Niestety, budynek był zamknięty i nie udało mi się zajrzeć do środka - według informacji na plakatach kaplica jest otwarta na nabożeństwo w pierwszą niedzielę miesiąca o 15:30. Do tego wszędzie wokół unosiła się mgła, idealna sceneria do odwiedzin na cmentarzu... ;)
Naprzeciwko kaplicy znajduje się wejście na niewielką nekropolię. Friedhof der Namenlosen. Cmentarz Bezimiennych. Wystarczy rzut oka na mijane groby, by nazwa stała się jasna. Na niektórych nie ma żadnej tabliczki. Na wielu innych tylko słowo Unbekannt (nieznany) lub Namenlos (bezimienny), czasem z datą śmierci i informacją o płci. Nic więcej o większości pochowanych tu osób nie wiadomo...
Lokalizacja cmentarza jest nieprzypadkowa. Jak już wspomniałam, port wybudowano tu dopiero podczas II wojny światowej. Wcześniej mieszkańcy znajdującej się tu wioski rybackiej wyławiali czasem z Dunaju ciała topielców. Jedni utopili się w rzece przez przypadek, inni postanowili sobie sami odebrać życie, rzeka przysłużyła się też mordercom jako miejsce ukrycia zwłok... Ciała jednak wypływały i trzeba było je gdzieś pochować. W XIX wieku nad brzegiem Dunaju rozrastała się nekropolia - ciała topielców nie były w najlepszym stanie i trzeba było je szybko pogrzebać, nie można było w nieskończoność czekać na zidentyfikowanie zwłok. Zidentyfikowanych samobójców nikt by nie przeniósł na żaden porządny cmentarz, w końcu jak to tak - sam sobie odebrał życie i jeszcze miałby leżeć w święconej ziemi? Niedoczekanie... Do 1900 roku pochowano tu już 478 osób.
Baczny obserwator mógłby stwierdzić, że coś tu się nie zgadza. Jak to przed 1900 rokiem pochowano tu prawie 500 osób, skoro daty na bramie cmentarza wskazują jasno 1900-1930? Coś tu chyba jest nie tak? Cóż, pierwotna nekropolia została założona przez mieszkańców wybrzeża bliżej samego Dunaju. Jednak rzeka miała to do siebie, że od czasu do czasu wylewała, a trudno było utrzymać w porządku regularnie zalewany cmentarz. Z powodu braku środków nie zdecydowano się na przeniesienie już istniejących grobów - na starej nekropolii władzę przejęła natura. Kilkadziesiąt metrów dalej w głąb lądu utworzono jednak nowy cmentarz, właśnie ten, który odwiedziłam. Między 1900 a 1931 rokiem pochowano tu 82 osoby.
Spacerując po cmentarzu, łatwo zauważymy, że nie wszystkie groby są bezimienne. Na niektórych są tabliczki z imionami, datą urodzin i śmierci. Mogą należeć do samobójców - jak już wspomniałam, tych grobów się nie przenosiło. Innych zmarłych, mimo zidentyfikowania, nie przeniesiono na inne cmentarze, bo po prostu rodziny nie miały na to pieniędzy. Jednak trochę grobów (ich liczba nie jest znana) zostało ekshumowanych, a ciała przeniesiono do grobowców rodzinnych. Czyli pierwotnie pochowano na Cmentarzu Bezimiennych więcej osób, niż ich dzisiaj tu leży. Wśród tablic wypatrzyłam też dwa polskie nazwiska: Josefa Nowak (1860-1930) i Rosa Majewsky (1912-1930). Kim były? Pewnie nie da się już dzisiaj dowiedzieć...
Cmentarz Bezimiennych to świetny przykład pracy ludzi dobrej woli. To mieszkańcy okolicznej wioski rybackiej zajmowali się pochówkiem wyłowionych z Dunaju ciał. Z sąsiedniego Mannswörth dostarczano trumny, o które zadbały lokalne władze. Budowa kaplicy Zmartwychwstania to też efekt darmowej pracy robotników, pracujących na wybrzeżu. Nowy cmentarz wiele zawdzięcza Josefowi Fuchsowi, opiekującemu się tym miejscem właściwie na własną rękę przez kilkadziesiąt lat - przed i po II wojnie światowej. Odkąd Albern stało się częścią Wiednia, nekropolia mogła też liczyć na drobne wsparcie finansowe od miasta, zastąpiono stare, brzozowe krzyże bardziej trwałymi z metalu. Po dziś dzień na krótko przed 1 listopada przyjeżdżają tu ludzie, którzy dbają o utrzymanie coraz bardziej zarośniętych grobów, zostawiają wieńce i znicze, wrzucają datki do znajdującej się przy wejściu skarbonki...
Pomyślałam sobie, że podejdę bliżej Dunaju i może uda się zobaczyć coś ze starej nekropolii, choć podobno natura już przejęła to miejsce we władanie, a po drewnianych krzyżach nic nie zostało. Szybko jednak zrezygnowałam, bo okazało się, że do stycznia 2022 roku trwa tu budowa nowych systemów zabezpieczających przed zalewaniem wybrzeża. Gdy dodać do tego padające poprzednimi dniami deszcze - cała ta okolica zamieniła się w jedno wielkie bagno, a ja zdecydowanie nie miałam butów do chodzenia po czymś takim... Dotarłam jednak do miejsca, z którego co roku spuszcza się na Dunaj wieniec upamiętniający ofiary rzeki. Choć wieniec to raczej niedopowiedzenie, to raczej cała tratwa złożona z wieńców, kwiatów i zniczy. Uroczysta ceremonia ma miejsce w pierwszą niedzielę po Wszystkich Świętych - niestety, w tym roku przez COVID wydarzenie zostało odwołane. Jeśli jesteście ciekawi, jak to wygląda, na Youtube można znaleźć przykładowe filmiki.

Prześlij komentarz

0 Komentarze