Advertisement

Main Ad

Plaża w Laganas

Potrzebowałam spokojnego dnia podczas mojego październikowego pobytu na Zakynthos. Bez żadnych planów, bez intensywnego zwiedzania, bez ustawiania budzika na konkretną godzinę. Ot, taki jeden dzień nicnierobienia, najchętniej z książką (albo, bardziej precyzyjnie, z czytnikiem) w ręku i widokiem na morze. Wybrałam wioskę Laganas, położoną ok. 9 kilometrów od Zante Town, płacąc za taksówkę ok. 15 €. W samym Laganas mieszka ledwie kilkaset osób, ale w sezonie podobno roi się tu od turystów - to jedna z najpopularniejszych miejscówek na wyspie. Kiedy jednak przejeżdżałam taksówką wzdłuż dziesiątek pozamykanych budynków, czułam się jak w mieście duchów. Poza sezonem Laganas jest kompletnie opustoszałe...
Na szczęście moim celem tego dnia nie była sama wioska, ale przylegająca do niej plaża. Miałam w planach ok. 4-kilometrowy spacer po brzegu, aż do sąsiedniego Kalamaki. Mijałam po drodze sporo restauracji i barów, które sprawiają, że w lecie to podobno najbardziej zatłoczona plaża wyspy. Teraz - tak jak i w samym Laganas - nic nie było już otwarte. Woda w morzu była już za chłodna, by się w niej kąpać (choć znaleźli się masochiści, którzy to robili), ale słońce wciąż przyjemnie grzało, więc często robiłam sobie dłuższe przerwy, by posiedzieć na ciepłym piasku i spokojnie poczytać.
Zatoka przy Laganas słynie jednak nie tylko z plażowania i imprezowych turystów - to także najpopularniejsze miejsce do obserwacji żółwi morskich (Caretta). Oczywiście, znów październik to nie sezon na takie rozrywki, ale wciąż mogłam zobaczyć na plaży sporo drewnianych wieżyczek, którymi parę tygodni wcześniej oznaczano żółwie gniazda. Wiele firm organizuje również specjalne rejsy łódką na wysepkę Marathonisi, gdzie najłatwiej można zobaczyć te zwierzęta. Ja musiałam się zadowolić widokiem żółwia... ułożonego z muszelek ;)
Z Kalamaki, dokąd doszłam po plaży, są zaledwie 4 kilometry do lotniska na Zakynthos. Jeśli siedzicie po lewej stronie samolotu, podczas schodzenia do lądowania możecie zobaczyć całą zatokę i długi pas plaży z lotu ptaka. Zaś z samej plaży można też obserwować lądujące samoloty... Choć poza sezonem i w czasach korony dużo ich nie było - lotnisko na Zakynthos obsługiwało wtedy zaledwie kilka lotów dziennie (a i to tylko wtedy, gdy akurat nie było strajków ;) ). Ja wypatrzyłam aż cały jeden samolot... ;)
Ku mojemu zaskoczeniu, w paru miejscach zobaczyłam jeszcze porozkładane leżaki - widać co niektórzy wciąż mieli nadzieję na wynajęcie ich pojedynczym plażowiczom. Gdy usiadłam na chwilę na murku kawałek dalej, szybko podszedł do mnie właściciel stojących niedaleko leżaków i natychmiast zagadał. Po krótkiej rozmowie zaproponował przejście na leżaki - za darmo, bo są moje, a od miłych rozmówców pieniędzy się nie pobiera ;). Bądź co bądź, ze starszym Grekiem przegadałam sporo czasu o prowadzeniu biznesu na wyspie w tych niełatwych czasach - facet był też właścicielem niewielkiej restauracji w pobliżu. O ile jednak rano słyszałam wiele narzekań od taksówkarza, tak pan od leżaków i restauracji wydawał się większym optymistą. No tak, pierwsze półrocze było ciężkie, ale w lipcu zaczęło się rozkręcać, a w sierpniu i wrześniu mieliśmy tu jednak całkiem sporo turystów. Wiele krajów zamknęło się na Hiszpanię, na Chorwację, więc tamci turyści przyjeżdżali do nas. Nie było tak źle. A teraz sezon się skończył, a tu wciąż przyjeżdżają ludzie. Ty też przyjechałaś. No w sumie, nie dało się temu zaprzeczyć ;).
Intrygowało mnie wzgórze Skopos, górujące nad plażą przy Kalamaki. Może na samą górę wchodzić nie chciałam (bardziej myślałam już o szukaniu miejsca na obiad, a nie o dalszym marszu ;) ), ale jednak choć na tyle, by zobaczyć zatokę z góry... Google Maps nie było zbyt pomocne w wyznaczaniu szlaku, więc próbowałam podpytać nowo poznanego Greka, jak się tam wyżej dostać. Po wygłoszeniu dłuższej tyrady pt. ale po co wchodzić na górę, jak nad wodą się tak fajnie leży, zawołał jakiegoś znajomego, który chyba lepiej znał okolicę, i we dwójkę próbowali mi jakoś opisać tę drogę. Trochę namieszali, ale zrozumiałam, że punktem orientacyjnym miał być (zamknięty już, jakże by inaczej) Cave Bar, od którego już dalej dałam radę jakoś iść dalej.
Zdecydowanie warto było podejść na górę, bo dopiero stamtąd były naprawdę piękne widoki. Fakt, że chyba przy okazji przeszłam komuś przez podwórko, ale innej drogi nie widziałam... :P. Z góry było też lepiej widać te kilometry plaży - o tej porze roku już puste, ciche i spokojne. A że wciąż nie było jeszcze tak późno, to do Zante Town wróciłam sobie spacerem - ot, niecałe 6 kilometrów. Odkryłam przy okazji parę przystanków autobusowych, z których w lecie pewnie dałoby się i podjechać, no ale... zwiedzać latem, wśród tłumów - to nie dla mnie ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze