Advertisement

Main Ad

Zimowy Kahlenberg

Wiedeń Kahlenberg zimą
Kiedy do Wiednia przyszła zima, mogłam oczywiście wybrać się na spacer po centrum, obejrzeć te najbardziej znane miejsca w białej odsłonie. Ale był słoneczny weekend i pomyślałam sobie, że pewnie zrobi tak połowa miasta. A takie spacery w tłumie niezbyt mi się widziały ;). Niemal bez zastanowienia wybrałam więc wzgórze Kahlenberg, na które łatwo dojechać bezpośrednim autobusem ze stacji Heiligenstadt. Choć już w Wiedniu było biało, to im wyżej wjeżdżał autobus, tym więcej śniegu mnie otaczało. Ostatnie przystanki jechało się już przez las gęsto pokryty białym puchem - patrząc na to wszystko, wiedziałam już, że wybrałam sobie dobre miejsce na zimowy spacer w Wiedniu :).
Kahlenberg to jeden z najlepszych punktów widokowych austriackiej stolicy - o samym wzgórzu pisałam już wcześniej, gdy zawitałam tam latem. Bywałam tam potem kilkukrotnie, o różnych porach roku, ale nigdy zimą. Tym razem zamiast zielonych winnic rozpościerały się przede mną białe pola, a ludzi - mimo lockdownu - na punkcie widokowym było całkiem sporo. Śnieg i słoneczna pogoda przyciągnęły tu wielu Wiedeńczyków :). Choć restauracje obowiązuje chwilowo zakaz sprzedaży alkoholu na wynos, to knajpka na wzgórzu oferowała ciepłe napoje bezalkoholowe na wynos, co rozgrzewało nie mniej niż promienie słoneczne.
Pod wieżę na szczycie wzgórza nie podchodziłam, bo jednak wydeptane ścieżki były dość śliskie. Podeszłam jedynie do niewielkiego pomnika poświęconego cesarzowej Sisi (postawionego tu jeszcze w 1904 roku), pod którym grupka nastolatków urządziła sobie bitwę na śnieżki. 
Zima była piękna, ale trzeba było chodzić powoli i ostrożnie. Kahlenberg to, jakby nie patrzeć, wzgórze - ścieżki biegną w górę i w dół, a większość została szybko wydeptana. Ze dwa razy, gdybym się nie złapała wystających gałęzi, pewnie pięknie bym poleciała w dół po śliskich alejkach ;) Przyznam, że spodziewałam się, że po świeżym śniegu będzie się łatwo chodziło - nie uwzględniłam tych wszystkich ludzi, którzy też postanowili wjechać na Kahlenberg...
Na szczęście mój plan obejmował zejście pieszo do Grinzingu, a większość chyba jednak trzymała się tylko punktu widokowego (ma to sens, na trasie nie serwowali gorącej czekolady). Im bardziej oddalałam się od wzgórza, tym mniej wyślizgane były ścieżki i lepiej się szło. Niestety, w ten sposób zostawiałam też coraz bardziej za sobą zaśnieżony las, a to był jednak najpiękniejszy odcinek :). Z perspektywy czasu tak sobie myślę, że lepszą opcją byłoby opuszczenie autobusu przystanek czy dwa wcześniej i podejście na wzgórze przez las, by dopiero potem zejść do Wiednia przez winnice.
No właśnie, winnice... :) Zamknięte o tej porze roku heurigery i setki winorośli przysypanych śniegiem. Pojedyncze osoby, które też wybrały tę okolicę na spacer. Nieodśnieżone ścieżki, gdzie wystarczy jeden zły krok, by nagle wpaść w śnieg wsypujący się do butów. Mimo wszystko szło się tędy szybciej, bo droga nie biegnie tak mocno w dół, jak spod szczytu Kahlenbergu, nie było już ślisko. Za to widoki wciąż tak samo piękne :).
Droga pod i przez sam Grinzing była w najlepszym stanie - odśnieżona i przysypana kamyczkami. Pospacerowałam sobie jeszcze trochę po okolicy, bo uwielbiam tę część Wiednia niezależnie od pory roku, a zejście z Kahlenbergu zajęło mi niewiele ponad godzinę, więc wciąż było wcześnie i nigdzie mi się nie spieszyło. Niestety, wybrałam sobie powrót tramwajem z przesiadką w centrum, co okazało się złym pomysłem, bo centrum sparaliżowały demonstracje przeciwko covidowym ograniczeniom... I nie wiem, czy łącznie nie spędziłam w transporcie publicznym i na przystankach więcej czasu, niż zajęły mi te kahlenbergowe spacery... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze