Advertisement

Main Ad

Kufstein na kilkugodzinne zwiedzanie

Pociąg z Innsbrucka do Kufstein powinien jechać ok. 35 minut, a stamtąd bez problemu można złapać kolejne połączenia do Wiednia. Taki miałam plan na ostatni dzień pobytu w Tyrolu - zamiast wracać wieczornym pociągiem Innsbruck-Wiedeń, który i tak przejeżdżałby przez Kufstein, mogłam rano pojechać do tego drugiego co do wielkości miasta austriackiego Tyrolu, pozwiedzać je, a po południu wsiąść w kolejny pociąg do Wiednia. Już od rana czułam, że to wszystko ze mną nie współpracuje. Najpierw ktoś zasłabł w pociągu, trzeba było zatrzymać skład i wzywać karetkę - kazano pasażerom przejść na drugi peron i czekać na kolejny pociąg. Ten kolejny był raczej podmiejski, zatrzymujący się w każdej wiosce po drodze, więc półgodzinna podróż zamieniła się w półtorej godziny. A sam Kufstein przywitał mnie chmurami i mżawką, która według prognozy miała się wkrótce przemienić w ulewny deszcz. No zdecydowanie nie był to dobry początek.
Kufstein liczy sobie niecałe 20.000 mieszkańców i jest położony nad rzeką Inn, tuż przy granicy z Niemcami. Wygodne położenie nad rzeką i możliwość postawienia twierdzy obronnej na wzgórzu sprawiły, że tereny te były zamieszkiwane od zawsze ;). Są tu też ciekawe zabytki, więc te kilka godzin na zwiedzanie brzmiało wręcz idealnie. Gdyby nie dość słaba pogoda i fakt, że jednak cały czas nosiłam na plecach pełen bagaż (włącznie ze służbowym laptopem), to pewnie spędziłabym większość część dnia po prostu spacerując wzdłuż rzeki. W obecnej sytuacji obeszłam jednak centrum, zajrzałam do twierdzy... po czym schowałam się w knajpce, gdzie przynajmniej nie lało mi się na głowę ;).
Główny punkt starego miasta w Kufstein stanowi uliczka Römerhofgasse, która przywodzi mi na myśl jakieś bajkowe miasteczka. Jest krótka i wąska, ale ma w sobie tyle uroku, że mogłam tam spędzić sporo czasu - dobrze, że turystów było jak na lekarstwo, bo w sezonie i przy ładnej pogodzie musi być tam tłoczno. Sklepiki, historyczne restauracje i winiarnie, wszystko zgromadziło się na tej niewielkiej przestrzeni, której każdy element wydaje się być dokładnie przemyślany i pięknie zdobiony.
To przy Römerhofgasse znajduje się restauracja i winiarnia Auracher Löchl, serwująca głównie tradycyjne tyrolskie dania. W zbudowanym na początku XV wieku domu otworzono tawernę o tej nazwie już w 1448 roku i restauracja dziś szczyci się sześćsetletnią historią, co niewątpliwie robi wrażenie, nawet jeśli miejsce to już od dawna nie należy do rodziny Auracher. Restauracja ma bardzo klimatyczny wystrój i serwuje świetne jedzenie - jadłam tu jedne z najlepszych Käsespätzle, do tego z przepyszną sałatką (zazwyczaj knajpy dodają po prostu sałatę...). I owszem, nie jest najtaniej - za Käsespätzle zapłaciłam ok. 13€ - ale zdecydowanie warte swojej ceny!
Nie mogłam sobie odpuścić wizyty w kościele parafialnym św. Wita, gotyckiej ciekawostce z początku XV wieku. Spora część wystroju została zmieniona w latach 1660-61, by dopasować się do panującego ówcześnie w sztuce baroku. Kolejne zmiany nastąpiły w 1840 roku wraz z rozbudową kościoła i dopasowaniem wyposażenia do sztuki klasycznej. Pięknie zdobione sklepienia to już efekt prac z okresu międzywojennego (XX wieku). Nie jest to może najpiękniejszy kościół Austrii, ale warto tu zajrzeć choćby ze względu na jego historyczną wartość.
Tuż obok kościoła znajduje się wejście do głównej atrakcji turystycznej Kufstein - położonej 507 m n.p.m. twierdzy. Zamek góruje nad miastem i rzucił mi się w oczy natychmiast, gdy opuściłam dworzec i skierowałam się na most przez rzekę. Stanowił też główny powód, dla którego chciałam wysiąść w Kufstein i zwiedzić to miasteczko ;). Bilet wstępu dla osoby dorosłej w sezonie kosztuje 12,50 € (ulgowy - 7,50 €) i obejmuje wjazd i zjazd kolejką oraz zwiedzanie zamku - zarówno wystaw wewnątrz twierdzy, jak i samych terenów do niej przylegających. Na szczyt wzgórza można też wejść klatką schodową, której część jest drewniana, a część murowana. U mnie lenistwo (albo ciężki plecak) wygrało - na górę wjechałam kolejką, ale na dół schodziłam już piechotą.
Pierwsze wzmianki o twierdzy pochodzą z początku XIII wieku, kiedy należała ona do władców bawarskich. Na przestrzeni wieków przechodziła ona z rąk do rąk - krążąc między Bawarią a Tyrolem, a to w drodze prezentów ślubnych, innym razem zdobyczy wojennych. Jednym z najważniejszych momentów w historii zarówno zamku, jak i całego miasta, jest jego oblężenie z 1504 roku przez cesarza Maksymiliana I (wbite w ścianę kule z czasów oblężenia można zobaczyć na Römerhofgasse). Cesarz z domu Habsburgów zadbał o wzmocnienie twierdzy, mimo to nie uniknęła ona powrotu w ręce Bawarii w XVIII wieku.
Twierdza zapisała się niewesoło w węgierskiej historii, jako że tutaj więziono wielu więźniów politycznych, w tym choćby znanego pisarza Ferenca Kazinczego, hrabiankę Blankę Teleki czy uczestnika powstania węgierskiego Sándora Rózsę. Po 1846 i powstaniu krakowskim do Kufstein trafiło też ok. stu Polaków - w twierdzy znajdziemy wystawę, na której wspomniano o powstaniu oraz wymieniono co istotniejszych polskich więźniów, choć jednak proporcjonalnie większa część wystawy poświęcona jest więźniarkom i więźniom z Węgier.
W muzeum zamkowym znajdziemy kilka ciekawych wystaw tematycznych. Poza wspomnianą już, poświęconą więźniom twierdzy, są tu jeszcze wystawy o samej historii zamku, o średniowiecznych karach (czyli po prostu sale tortur - nie dla wrażliwych...) oraz o cesarzu Maksymilianie - oczywiście głównie w kontekście jego podboju Kufstein. Do tego w wieży Bürgerturm znajdują się Organy Bohaterów, gry na których można posłuchać codziennie w południe. Warto to wziąć pod uwagę, planując wizytę, bo na czas gry wyłączana jest kolejka na wzgórze, by jej kursowanie nie zagłuszało muzyki.
No i nie zapominajmy, że skoro twierdza znajduje się na wzgórzu, to stanowi świetny punkt widokowy na całe Kufstein! Miałam nawet tyle szczęścia, że na chwilę się przejaśniło i zaczęło prześwitywać niebieskie niebo - akurat, żebym zdążyła zrobić parę ładniejszych zdjęć... Bo po chwili znów zaczęło padać ;). Na poniższym zdjęciu możecie zobaczyć też scenę zrobioną w części fortecy - organizuje się tu czasem koncerty i inne wydarzenia.
Po zejściu ze wzgórza, mając jeszcze trochę czasu do odjazdu pociągu, podeszłam na miejscowy cmentarz. Nie jest to może historyczny zabytek, ale pięknie położony pomiędzy wzgórzem Kalvarienberg (przy ładniejszej pogodzie to mógłby też być fajny punkt widokowy, ale już nie zdecydowałam się tam wchodzić) a centrum miasta i wzgórzem zamkowym. W środku cmentarza znajduje się niewielka, ale klimatyczna kapliczka.
Jeśli będziecie w okolicy, gorąco polecam zajrzeć do Kufstein choć na te kilka godzin. Miasto jest nie tylko położone (nad rzeką, otoczone górami), ale też ma swoje zabytki i piękną architekturę. No i nie za często traficie na tak klimatyczne uliczki na starówce jak Römerhofgasse ;). Dla mnie opcja zatrzymania się w Kufstein po drodze z Innsbrucka do Wiednia okazała się świetnym rozwiązaniem - zresztą przy może nie najtańszych, ale jednak szybkich austriackich kolejach podróż Kufstein-Wiedeń to niecałe cztery godziny :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze