Advertisement

Main Ad

Skansen Niedersulz

Skansen Niedersulz Austria
Lubię skanseny, ale w Austrii przez ponad trzy lata mieszkania jakoś do żadnego nie zawitałam. Pewnie dlatego, że generalnie nic w pobliżu Wiednia nie ma ;). Najbliżej położony jest Niedersulz w Dolnej Austrii - na północny-wschód od Wiednia, w kierunku granic Czech i Słowacji. To jednak wciąż półtorej godziny w jedną stronę: pociąg - przesiadka - autobus. Zmotoryzowanych pocieszę: dla was to tylko 45 minut, ale nic nie wskazuje na to, bym miała w najbliższym czasie do waszego grona dołączyć ;). Zatem transport publiczny. Z Floridsdorfu kursuje bezpośredni autobus nr 505 (ok. godzina jazdy - osiem połączeń dziennie), z centrum Wiednia najwygodniej pociągiem na Mistelbach-Bahnhof, a stamtąd autobusem nr 565 (łącznie ok. 1 godz. 25 min.). W weekendy takich połączeń jest zaledwie pięć w ciągu dnia, więc trzeba to dość dobrze rozplanować, by pobyć trochę na miejscu, ale mieć też czym wrócić. Z drugiej strony, jeśli nie masz dzieci, to 2-3 godziny na skansen wystarczą w zupełności. A jeżeli masz... to pewnie wiesz, że i tak nie ma co planować ;).
Szukając skansenów w Austrii, wrzucałam w Google dwa hasła. Popularniejszym okazało się Freilichtmuseum, czyli muzeum na wolnym powietrzu (podobnie mamy w angielskim open-air museum czy w szwedzkim friluftsmuseum, więc nie był to dla mnie obcy zwrot) - z tym, że takie muzea obejmują nie tylko skanseny. To też chociażby wykopaliska archeologiczne czy cokolwiek innego, co po prostu jest na dworze - najbliższym Wiednia Freilichtmuseum jest rekonstrukcja rzymskiego Carnuntum, która faktycznie jest świetna, ale raczej skansenem bym jej nie nazwała. Drugie określenie to Museumsdorf, czyli dosłownie wioska muzealna czy też muzeum wsi - jak zwał tak zwał ;). Czymś takim właśnie jest Niedersulz i tego właśnie szukałam :).
Niedersulz to wioska z tej okolicy zwanej Weinviertel, z początku XX wieku. Dla mnie, przyzwyczajonej do skansenów pełnych starych, drewnianych chat, te murowane domki wydawały się aż za nowe... ;) Choć wystarczyło podejść bliżej, by zauważyć, że swoje lata jednak mają. Do tego skansen jest pełen roślinności - przed wieloma budynkami utworzono niewielkie ogródki, wszędzie pełno drzew, czasem i bluszcz porasta domy. Latem jest tu wręcz sielsko - zwłaszcza, że sam obszar skansenu jest znacznie większy niż tylko część zabudowana, w ramach biletu można spacerować po sadzie owocowym czy wśród winnic. Polecam to na chwilę wyciszenia, bo z dala od budynków właściwie nie ma ludzi, a człowiek czuje się po prostu jak na wsi :). Skansen jest czynny jedynie w sezonie letnim, który trwa od początku maja do końca października, co ma sens, biorąc pod uwagę, że sporo czasu spędza się tu na dworze.
Tuż po wejściu na teren skansenu rozciąga się przed nami obszar winnic, za którym znajdziemy farmę. Po prawej stoi zaś budynek szkoły z Gaiselbergu - jedna sala lekcyjna jest faktycznie obiektem muzealnym, gdzie niczego nie wolno dotykać, ale w drugiej dzieciaki mogą siadać w ławkach, bawić się pozostawionymi tu przedmiotami... Ot, dodatkowa atrakcja ;). Przy szkole jest też mieszkanko nauczyciela oraz spory ogród, który zapewniał uczniom lekcje zielarstwa, a także świeże warzywa.
Kolejną atrakcją dla najmłodszych jest wspomniana już farma - kozy, prosiaki, kury, króliki, osiołki... Do niektórych, mniejszych zwierząt można nawet wejść do zagrody i pogłaskać, jeśli zwierzę będzie miało ochotę na bliższy kontakt z człowiekiem ;). Na szczęście kręci się tu też trochę pracowników skansenu, pilnujących między innymi, by nikt nie próbował karmić zwierzaków czymś dla nich nieprzeznaczonym.
Skoro już o zwierzętach mowa... Specjalnie wybrałam taki dzień na wizytę w skansenie, kiedy miało się trochę więcej dziać. Był to dzień poświęcony pracy koni i już przy wejściu dostałam rozpiskę wydarzeń godzina po godzinie. Jako że spędziłam w skansenie może ze trzy godziny, zahaczyłam tylko o część programu... i nawet nie interesowała mnie reszta. Nie dość, że wszystko tylko po niemiecku (akurat niczego innego się tu nie spodziewałam), to po prostu natychmiast gromadził się taki tłum, że stanie w nim nie należało do przyjemności. Ponadto tego dnia organizowano darmowe zwiedzanie z przewodnikiem części muzeum poświęconej stajniom, wozom i uprzężom. Prawie w każdy weekend i święto w skansenie odbywają się jakieś wydarzenia, dlatego przed wizytą warto zajrzeć na stronę internetową.
Wykorzystałam fakt, że tłumy zgromadziły się na pokazie i poszłam coś zjeść na spokojnie. Na terenie skansenu jest większa gospoda, gdzie faktycznie można usiąść na normalny, ciepły obiad - nie skusiłam się jednak, gdy usłyszałam, że czas oczekiwania to co najmniej czterdzieści minut. Ludzi jednak trochę było... Zajrzałam więc do mniejszej knajpki, czyli tak naprawdę porozstawianych na dworze stołów, obok których postawiono ladę, gdzie można było dostać chleb ze smalcem lub kiełbasą, wino czy sturm. Ot, swojsko i tradycyjnie, mi wystarczyło ;). Oczywiście przy obecnych austriackich restrykcjach, żeby coś zjeść w skansenie trzeba było mieć certyfikat 3G, czyli paszport covidowy.
W Niedersulz stoją też dwa małe kościółki, do których naturalnie musiałam zajrzeć (ta część jakoś nie cieszyła się szczególną popularnością :P). Oba, niestety, zamknięte - mogłam jedynie zerknąć przez kraty. Za jedną ze świątyń urządzono nawet niewielki, wiejski cmentarzyk, gdzie krzyże prawie całkowicie zarosły już bujną roślinnością. 
Jak to w Austrii, starano się przystosować skansen dla wszystkich. Dróżki między budynkami są szerokie i w miarę równe, bez problemu powinno dać się przejechać wózkiem. Gorzej z samymi domkami - wejścia są często wąskie, w środku niewiele miejsca, czasem trzeba wejść po schodach... Tak po prostu budowano przed laty. Na plus możliwość wejścia z psem na teren skansenu (musi być na smyczy) - naturalnie poza obszarem farmy ze względu na zwierzęta.
Jak to wygląda cenowo? Na pewno co niektórych ucieszy wiadomość, że dzieciaki do osiemnastego roku życia wchodzą za darmo ;). Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 12 €, dla seniorów - 10 €, zaś za bilet ulgowy zapłacimy 7,50 € (ceny na rok 2021). Skansen Niedersulz to też jedno z miejsc, gdzie można raz w roku zajrzeć za darmo z Kartą Dolnej Austrii.
Lubię skanseny i fajnie było w końcu zobaczyć jakiś austriacki. Pierwsze, co mi przyszło do głowy to to, że w porównaniu z polskimi domkami w skansenach, to Austriacy żyli chyba jednak nieco bogaciej ;). Inna bajka, że czasem pomieszczenia wyglądały tak, jakby starano się jak najwięcej z nich upchać - pytanie więc, czy faktycznie ktoś tak mieszkał, czy oglądamy własność kilku rodzin w jednym miejscu? Jakkolwiek by nie było - to był ciekawy wypad. Biorąc pod uwagę jednak odległość od Wiednia, myślę, że większy sens miałoby zatrzymanie się tu kiedyś, przejeżdżając w okolicy (opcja dla zmotoryzowanych, naturalnie), niż jechać do Niedersulz specjalnie tylko dla skansenu...

Prześlij komentarz

0 Komentarze