Advertisement

Main Ad

Wypad do Taorminy

Sycylia Taormina
Konkretnych planów na zwiedzanie Sycylii nie miałam, bo wszystko zależało od bardzo zmiennej listopadowej pogody. Moją bazą wypadową była Katania, a z miast w okolicy, które chciałam odwiedzić, koniecznie muszę tu wymienić Syrakuzy i Taorminę. Pani w informacji turystycznej podpowiedziała, skąd łapać autobusy i że są one zdecydowanie lepszą opcją niż pociąg. Niestety, nie wspomniała nic o tym, że poza standardowymi autobusami kursującymi po wyspie, są tu też inne firmy i wybór połączeń jest naprawdę świetny. Ja przejrzałam tylko ogólną stronę, którą mi poleciła i wyszło na to, że w listopadową niedzielę połączeń jest jak na lekarstwo, już pociągi oferują więcej możliwości. Poszłam więc rano na dworzec kolejowy odpowiednio wcześniej, by kupić bilet. Okazało się, że automaty nie działają, a do jedynej otwartej kasy była spora kolejka. Kiedy się doczekałam, wszystkie bilety na najbliższy pociąg do Syrakuz były już wyprzedane, następny był za późno. To może Taormina? Też sporo czekania... Wybrałam się zatem na szukanie zaznaczonego na mapie przez panią z informacji przystanku autobusowego, ale kompletnie nie umiałam się tu odnaleźć. Google podpowiedział za to pobliski dworzec autobusowy, więc poszłam tam... i mnie zatkało, ile autobusów prywatnych firm tam stało. A wzdłuż ulicy stanowiska sprzedające bilety. Weszłam do pierwszego - Etna Transporti - i pytam o autobus do Taorminy. Za 15 minut, pasuje? 9 € w dwie strony. Idealnie. A jutro do Syrakuz, jakbym chciała? Co godzinę jeżdżą. No to podeszłam na stanowisko autobusowe i już chwilę potem jechałam do Taorminy. Niemal całą drogę nad horyzontem górowała potężna Etna, która z rana nie tonęła jeszcze w chmurach. Szybko wyszło na to, że do Taorminy zdecydowanie lepiej jechać autobusem niż pociągiem, bo ten ostatni zatrzymuje się na dole, na poziomie morza, podczas gdy autobus podjeżdża do położonego wysoko miasta. Podczas tej autobusowej wspinaczki widoki miałam jak na powyższym zdjęciu, a przyklejone do szyby parę rzędów dalej dziecko powtarzało tylko podnieconym głosikiem: wulkaaaan, jaki piękny wulkan! Przystanek w Taorminie znajduje się przy Piazza Luigi Pirandello, skąd czekało mnie tylko kilka minut spacerem do centrum.
Jako że oryginalnie myślałam tego dnia o Syrakuzach, nie miałam planów na zwiedzanie Taorminy. Podeszłam do informacji turystycznej (w historycznym Palazzo Corvaja), ale była zamknięta, więc został mi spacer po mieście w oparciu o ustawione gdzieniegdzie mapki, plus Google Maps i wyszukiwanie miejsc, o których wcześniej czytałam. Niestety, potem się okazało, że w Taorminie jest jeszcze mnóstwo innych historycznych kościołów, które chyba nie interesowały blogerów i autorów internetowych artykułów, a do których nie zajrzałam, chodząc bez oficjalnej mapy... Taormina pozostawiła więc po sobie poczucie niedosytu ;). Na szczęście parę świątyń znalazłam i w historycznym centrum - pierwszym był kościół św. Katarzyny z Aleksandrii położony tuż obok zamkniętej informacji turystycznej. Jego dokładna data powstania nie jest znana - wiadomo jedynie, że poprzedni kościół w tym miejscu został sprzedany kapucynom w 1610 roku, a oni potem już zadbali o nową świątynię. XVII wiek to oczywiście barok, choć wystrój kościoła okazał się zaskakująco prosty.
Przecięłam centrum Taorminy, spacerując po jednej z głównych alejek - Corso Umberto. Wzdłuż ulicy ciągną się liczne sklepy, także pojedyncze kawiarnie i restauracje. Jako że wyjechałam właściwie bez śniadania, zatrzymałam się na chwilę, by spróbować w końcu arancini - sycylijskiej przekąski o charakterystycznym, stożkowym kształcie, robionej z ryżu, mięsa i warzyw. Fanką nie zostałam, ale przyznaję, że było sycące :). Dłuższy postój zrobiłam sobie na Piazza IX Aprile - to gwarny plac, z którego rozpościera się widok na morze, Etnę, historyczne centrum Taorminy i stary zamek na wzgórzu. Turystów kręciło się tu całkiem sporo (im później, tym więcej), a - ku mojemu zaskoczeniu - dominował wśród nich zdecydowanie język polski.
Przy placu wznosi się też barokowy kościół św. Józefa, zbudowany pomiędzy XVII a XVIII wiekiem. Ze względu na swoje centralne położenie i piękne zdobienia to podobno jedna z najchętniej odwiedzanych świątyń w mieście. We wnętrzu dominują rzeźbienia w kamieniu pochodzącym z Taorminy i Syrakuz (z samej Taorminy pochodzi charakterystyczny różowy marmur), wszystko delikatnie pozłacane. Choć kościół jest niewielki, to naprawdę jest na czym zawiesić wzrok :).
Niespełna pięć minut spaceru dzieli kościół św. Józefa od głównej świątyni Taorminy - katedry św. Mikołaja. Miałam tu parę podejść, bo ciągle trafiałam na nabożeństwa (w końcu niedziela), ale późnym popołudniem udało mi się na spokojnie zajrzeć do środka. Katedra stanowi część średniowiecznych pozostałości Taorminy, wybudowano ją na początku XV wieku w stylu romańsko-gotyckim na ruinach XIII-wiecznego kościoła. W centrum placu katedralnego stoi fontanna z centaurem w koronie, a pod fontanną natknęłam się na grupę Polaków dyskutujących nt. sytuacji na granicy z Białorusią i rzucających k...ami na cały plac. Jak swojsko... :P
Taormina to miasto, po którym się chce po prostu pobłądzić. No dobra, ja tak mam w większości włoskich miast i miasteczek, które mają cudowny klimat i mnóstwo wąskich uliczek, ale Taormina ma w sobie to coś. Taormina sięga swą historią czasów Sykulów, którzy zamieszkiwali Sycylię jeszcze przed przybyciem tu Greków w VIII wieku p.n.e. Jeśli chodzi o turystykę, miasto zaczęło przyciągać obcokrajowców już w XIX wieku, a współcześnie to jedno z najpopularniejszych miejsc na wyspie. Warto skręcać w boczne uliczki, bo nigdy nie wiadomo, co tam znajdziemy. Może klimatyczną kawiarnię z sycylijskimi smakołykami? Może starożytną mozaikę zdobiącą podłogę? Stragan z pamiątkami otoczony drzewami pomarańczowymi? Galerię sztuki z mnóstwem obrazów rozstawionych na schodach? W Taorminie nie chce się odkładać aparatu nawet na chwilę :).
Największą atrakcją Taorminy jest pochodzący z III wieku p.n.e. grecki teatr, z biletem wstępu za 13,50 €. Teatr miał średnicę ok. 107 metrów, a na widowni mogło zasiadać nawet 10.000 widzów. Jak to starożytni Grecy mieli w zwyczaju, za sceną rozciągał się widok - w tym przypadku na morze oraz górującą nad okolicą Etnę (w godzinach popołudniowych szczyt był już skryty w chmurach...). Jedyny drobny zgrzyt to plastikowe, białe krzesła umiejscowione obecnie na widowni - zakładam, że w teatrze do dziś odbywają się różne wydarzenia.
Po przejęciu tych okolic, Rzymianie postanowili odnowić i przebudować teatr - w okolicy III wieku n.e. między innymi zamieniono scenę na arenę. Dziś można więc zwiedzać pozostałości budynku reprezentującego obie kultury. Bilet pozwala zwiedzać nie tylko ruiny, ale też niewielkie muzeum archeologiczne na ich terenie oraz taras widokowy - a stąd są naprawdę genialne widoki! Zaskakująco nie było tu też zbyt wielu turystów, choć po mieście kręciły się tłumy. Zapewne miał na to wpływ fakt, że Włochy wymagały okazania paszportu covidowego przy wejściu do wszystkich tego typu atrakcji.
Po wyjściu z teatru ustawiłam Google Maps na punkt Villa Comunale di Taormina i skierowałam się do najpopularniejszego parku miejskiego Taorminy. Oryginalnie był to ogród angielski, stworzony specjalnie dla mieszkającej tu na przełomie XIX i XX wieku brytyjskiej arystokratki, lady Florence Trevelyan. To na jej życzenie w parku przejętym przez miasto w 1922 roku znalazły się budynki w stylu wiktoriańskim. Ogród to piękne i spokojne miejsce, do tego położone na półce skalnej, z której rozpościera się widok na okolicę. Trzeba tylko wziąć pod uwagę, że ta część miasta znajduje się nieco niżej niż historyczne centrum Taorminy, więc musiałam potem wchodzić znów nieco do góry ;).
Zjadłam lunch, po czym kontynuowałam błądzenie bez celu po Taorminie ;). Przez starą bramę Porta Catania wyszłam ze starego miasta i zajrzałam do XIV-wiecznego kościółka św. Antoniego. Tym razem w środku, zamiast tradycyjnego wystroju, zastałam ogromną szopkę bożonarodzeniową. Niezbyt mi to pasowało przy sycylijskiej jesieni, sięgającej tego dnia dwudziestu stopni w cieniu... ;)
Powrót do Katanii zaplanowałam na wczesny wieczór, już po zmroku. Sam zachód słońca postanowiłam oglądać ze wzgórza zamkowego, choć pod sam zamek nie udało mi się podejść - po wcześniejszych burzach, ulewach i powodziach podmyło chyba drogę, bo wejście kompletnie zagrodzono. Schody do góry są jednocześnie drogą krzyżową, prowadzącą do słynnego kościoła Madonna della Rocca - oczywiście zamkniętego... Nie dało się wejść nawet na plac pod kościołem, a szkoda, bo podobno rozciąga się stamtąd najlepszy widok na Taorminę. Najlepszego więc nie miałam, ale i tak warto było wchodzić na górę dla tych widoków :) I zdecydowanie warto było wyskoczyć z Katanii do Taorminy, to jedno z najpiękniejszych włoskich miasteczek, jakie miałam okazję odwiedzić :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze