Advertisement

Main Ad

W końcu na Sycylii! - listopadowa Katania

sycylia Katania
Sycylia mi się marzyła już od dawna i nie było to marzenie z serii tych, że siedzę i myślę fajnie byłoby polecieć, ale raczej z takich, gdy rezerwowałam loty, ale jakoś ciągle nie wychodziło... Pierwszy lot miałam na marzec 2020 - wiadomo, co się działo wtedy we Włoszech. Odwołano. Potem jesień 2020 - zmiana rozkładu, mogłam polecieć i tego samego dnia wrócić, bo potem zawieszano loty, no bez sensu ;). Następnie październik tego roku - to był mój oryginalny plan na urodziny, które w końcu spędziłam na Santorini. Znów loty poszły się gonić przez zmiany w siatce połączeń, ale tym razem niezbyt żałowałam, bo przez Katanię w tym okresie przeszły potężne nawałnice, a w powodzi nawet zginęli ludzie. Bilety na listopad kupiłam w promocji Ryanaira, płacąc zaledwie 19,98 € w dwie strony i nawet nieszczególnie wierząc, że polecę. A tu proszę... ;)
Wysiadłam z samolotu w sobotni poranek i w mgnieniu oka przeszłam przez lotnisko - żadnych kontroli dokumentów, formularzy, paszportów covidowych... Człowiek już zdążył zapomnieć, że tak można ;). Idealnie też podjechał autobus łączący lotnisko z miastem i już po chwili, lżejsza o 4 € za bilet, jechałam w kierunku Katanii. Tak przy okazji, w drodze powrotnej sobie wymyśliłam, że na lotnisko pójdę pieszo - miałam sporo czasu, a Google Maps liczyło, że to zaledwie 5 kilometrów. I serio, weźcie ten autobus, no chyba, że macie zamiar przebiegać przez tunele samochodowe i drogi szybkiego ruchu, którymi będzie Was chciało prowadzić Google ;). Autobusem do centrum dojechałam w około 20 minut - planowałam się zameldować wcześniej, ale właściciel mieszkania napisał, że potrzebuje dodatkowej godziny, więc usiadłam sobie na ciastko i sok w jednej z kawiarni przy Placu Uniwersyteckim (Piazza Università). Mieszkania polecać nie będę, bo nie dość, że okazało się dalekie od opisu na stronie Bookingu, to właściciel był totalnie nieogarnięty...
Tuż przy placu wznosi się spory, barokowy kościół, więc natychmiast weszłam do środka, korzystając z tego, że był otwarty rano. Jak to w krajach południowych, trzeba się liczyć z tym, że takie miejsca są zamykane na parę godzin w środku dnia (a czasami czynne tylko w godzinach porannych), więc na zwiedzanie kościołów w ogóle najlepiej się wybrać w pierwszej połowie dnia :). Wspomniana świątynia to Basilica della Collegiata, zbudowana wkrótce po potężnym trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Sycylię z końcem XVII wieku. Budowa trochę trwała i bazylikę ukończono dopiero w 1794 roku, a status kolegiaty nadał jej papież Eugeniusz IV. Ta barokowa perełka przyciąga oko już samą fasadą, zaprojektowaną przez urodzonego w Rzeczpospolitej Obojga Narodów Stefana Ittara ;). Wnętrze kościoła to głównie XVIII i XIX wiek - szczególną uwagę przykuwają freski Giuseppego Sciuti z 1896 roku oraz ołtarz główny z drewnianymi, XVIII-wiecznymi organami za nim.
A z Placu Uniwersyteckiego były już tylko trzy kroki do katedry św. Agaty, patronki miasta. Oryginalna katedra powstała tu jeszcze w XI wieku, ale raczej nie ma co liczyć, by w mieście położonym niedaleko Etny i regularnie nawiedzanym przez trzęsienia ziemi cokolwiek się utrzymało przez tyle lat ;). Współczesną katedrę, podobnie jak wspomnianą wcześniej kolegiatę, zbudowano po trzęsieniu ziemi z 1693 roku, zatem znów dominuje tu barok. Swoją drogą, to trzęsienie przyczyniło się do tego, że aż osiem miast i miasteczek (w tym, naturalnie, Katania) - odbudowanych po 1693 roku w barokowym stylu - wpisano na listę UNESCO. Późnobarokowy styl sycylijski naprawdę robi wrażenie, a w Katanii widać go dosłownie na każdym kroku, jeśli spacerujemy po centrum... :)
A sama katedra, choć wspaniała z zewnątrz, na pierwszy rzut oka nie ma zbyt reprezentacyjnego wnętrza - kolegiata zdecydowanie bardziej przyciągała wzrok. Tutaj najpierw zauważyłam pozostałości dawnych katedr, które stały tu przed trzęsieniem i fragmenty ich murów zachowały się po dziś dzień. Jednak najbardziej zachwyciło mnie prezbiterium z apsydą (spójrzcie na freski oraz pięknie rzeźbioną w drewnie ambonę!) oraz kaplice św. Agaty i św. Krzyża.
Na prawo od wejścia do katedry znajduje się wejście do innego miejsca, które bardzo chciałam zobaczyć: Terme Achilliane - ruiny rzymskich łaźni, podobno świetnie zachowane. Według pani w informacji turystycznej oraz wskazówek internetowych, dobrze tam zajrzeć z rana, bo w okolicy południa zamykają. Przed wejściem znajduje się tabliczka, że bilety można kupić parę kroków dalej, w kasie muzeum katedralnego. Ale ilekroć nie próbowałam pójść (a byłam w Katanii prawie przez tydzień), zawsze trafiałam na Włoszkę, która umiała co najwyżej powiedzieć po angielsku dwa słowa: terme kloset, czyli że zamknięte. Po czym długą tyradą po włosku zachęcała do odwiedzania muzeum. Nie udało mi dowiedzieć, czy w ogóle w listopadzie kiedykolwiek będą otwarte, bo o cokolwiek próbowałam pytać, słyszałam tylko terme kloset, terme kloset! ;) Zamknięte były również inne łaźnie - Terme Romane della Rotonda, które według internetu powinny być otwarte z rana w określone dni. Nie były, ale tu dało się przynajmniej popatrzeć przez ogrodzenie. Przez barierki można też zerknąć na pozostałości amfiteatru rzymskiego - zbudowanego w II, a opuszczonego pod koniec V wieku.
Spod teatru nie miałam już daleko na ulicę Via dei Crociferi, przy której wynajęłam mieszkanie - nawet nie zdając sobie sprawy, jaka to ciekawa okolica ;). Jak informuje tabliczka przy początku ulicy, tuż obok Łuku Benedyktynów: ta zabytkowa droga w historycznym centrum Katanii to symbol sztuki baroku, zbudowana w XVIII wieku, otoczona jest głównie kościołami i klasztorami. I naprawdę, ja jestem przyzwyczajona do tego, że we Włoszech świątynie są wszędzie, ale Via dei Crociferi to kompletnie inny świat. Idzie się krótką uliczką i tylko patrzy: o, na lewo kościół, na prawo kościół, na lewo kolegium jezuickie, na prawo kolejny kościół... Ale choć przechodziłam tędy niezliczoną ilość razy, większość miejsc była ciągle zamknięta. Jedyna świątynia, do której udało mi się wejść ostatniego ranka, to San Giuliano, z biletem wstępu za 4 €.
Generalnie we Włoszech wstęp do kościołów jest darmowy, chyba że jest coś więcej do zobaczenia - tak też było w przypadku San Giuliano. Bilet wstępu obejmował nie tylko samą świątynię (zbudowaną w połowie XVIII wieku na miejsce tej zniszczonej w trzęsieniu ziemi z 1693 roku... brzmi znajomo? ;) ), ale też zakrystię, chór i taras widokowy z kopułą. I naprawdę warto wejść na górę, gdzie staniemy na samym szczycie kościoła, skąd rozciąga się piękny widok na Katanię - historyczne centrum, mieniące się na niebiesko morze przy samym porcie i tonącą w chmurach Etnę... :)
Tuż przy skrzyżowaniu Via dei Crociferi oraz Via Vittorio Emanuele II znajduje się plac św. Franciszka z Asyżu - w jego centrum stoi pomnik kardynała Giuseppe Benedetto Dusmeta, arcybiskupa Katanii, a nad placem góruje barokowy kościół św. Franciszka. Jeden z niewielu w mieście, który był chyba otwarty przez cały czas ;). Oryginalnie zbudowany w XIV wieku na życzenie królowej Sycylii, Eleonory Andegaweńskiej, którą w kościele pochowano - kościele, który oczywiście wymagał potężnej przebudowy w XVIII wieku, po trzęsieniu...
Zatem zostawiłam swoje bagaże w mieszkaniu przy Via dei Crociferi, ponarzekałam na siebie, jak mogłam wynająć miejsce bez internetu, no i wyszłam na dalsze zwiedzanie Katanii ;). Znów skierowałam się do centrum - przechodząc przez Plac Katedralny dotarłam na położony tuż obok targ rybny. Choć można tu zajrzeć chyba każdego ranka, to w soboty na targu dzieje się zdecydowanie najwięcej. Zaraz dalej ciągną się liczne restauracje (sporo serwuje ryby i owoce morza, chyba bez zaskoczenia), a także zwykły targ, gdzie można kupić owoce, warzywa i... orzechy. Sycylia słynie z pistacji i te można dostać właściwie wszędzie, kompletnie inny smak niż to, co trafia do austriackich supermarketów... :)
Dotarłam w końcu do Castello Ursino - XIII-wiecznego i zaskakująco dobrze zachowanego zamku, który przez jakiś czas był rezydencją władców Sycylii. Co ciekawe, oryginalnie twierdza znajdowała się na wybrzeżu, ale erupcje Etny całkowicie zmieniły ten krajobraz i dziś do morza jest stąd ładny kawałek (zobaczcie ten obraz!). Obecnie w zamku znajduje się Museo Civico, do którego wstęp (w 2021 r.) kosztuje 10 €. Choć twierdza robi wrażenie z zewnątrz, to muszę przyznać, że zwiedzanie muzeum w środku to trochę strata czasu i pieniędzy - wiele wystaw jest tylko po włosku, a te przetłumaczone na angielski to zazwyczaj jedynie znaleziska z okolicznych wykopalisk archeologicznych. Dałoby się to zorganizować dużo lepiej, no ale...
Patrząc na mapę, stwierdziłam, że nie tak znowu daleko mam do dwóch kolejnych zabytków, które wyglądały na katańskie must-see. Klasztor i amfiteatr - bliżej miałam do amfiteatru, więc oczywiście nie zaczęłam od niego, bo dobrze czasem pobłądzić po mieście ;). Klasztor San Nicolò l'Arena został założony w 1558 roku, ale nie miał szans, by przetrwać erupcję Etny z 1669 roku (tę, która sprawiła, że zamek nie znajduje się już nad morzem) i wspominane już wielokrotnie trzęsienie ziemi. Potem zostały jedynie fundamenty i na początku XVIII wieku trzeba było zacząć kompletną odbudowę. Niestety, okazało się, że zwiedzanie klasztoru odbywa się tylko z przewodnikiem w określonych godzinach i trzeba się na nie wcześniej umówić internetowo lub telefonicznie... Czego, oczywiście, nie zrobiłam, wiec ze zwiedzania klasztoru zrezygnowałam - dało się jednak na szczęście wejść do kościoła, który - jeśli chodzi o fasadę - jest jednym z najbrzydszych kościołów, jakie kiedykolwiek widziałam ;).
Niereprezentacyjny wygląd fasady to efekt tego, że choć rekonstrukcję kościoła rozpoczęto na początku XVIII wieku i udzielało się tu wielu architektów, to fasady świątyni nigdy nie ukończono. To podobno największy kościół na wyspie, więc nic dziwnego, że wymagał sporo pracy... Na szczęście udało się wykończyć wnętrze i warto zwrócić tu uwagę na piękne, barokowe ołtarze z XVIII i XIX wieku. I tu zachwyciły mnie barokowe organy, umieszczone za ołtarzem, a nie z tyłu świątyni. Przez transept biegnie linia zegara słonecznego, a na licznych tablicach upamiętniono poległych w I wojnie światowej.
Drugie miejsce, które chciałam odwiedzić w tej okolicy, jest zdecydowanie starsze od klasztoru. To Teatro Romano di Catania, czyli tak naprawdę pozostałości dwóch teatrów: większego i mniejszego (odeon). Wstęp kosztował 6 €, a plusem zwiedzania w listopadzie jest niewątpliwie brak innych turystów :). Rzymski teatr powstał najprawdopodobniej na ruinach greckiego, zbudowanego tu jeszcze w V-IV wieku p.n.e. Rzymska budowla zaczęła popadać w ruinę w VI - VII wieku i, jak to zwykle bywa, kamienie zaczęły być wykorzystywane do budowy nowych budynków miejskich.
Jeśli lubicie historię, to rzymski teatr jest jednym z najważniejszych punktów Katanii. Można tu pospacerować po widowni i pozostałościach przylegających do teatru budynków i korytarzy. Nie wiem, czy to kwestia listopadowej pogody czy pandemii, ale część korytarzy była niedostępna, odgrodzona biało-czerwonymi taśmami. Zakładam, że normalnie są one też udostępniane turystom, bo było oznakowane, którędy chodzić... ;) Obrzeża stanowiska archeologicznego wtapiają się w nową tkankę miejską, co tworzy ciekawe połączenie, choć zdecydowanie wolę ruiny nieco oddalone od nowych budynków ;).
Jak to w listopadzie - pogoda była zdecydowanie lepsza niż w Wiedniu, ale nie było co liczyć na ciągłe lato. Tej jesieni przez Sycylię przetoczyły się huraganowe wiatry i potężne ulewy, przez część mojego pobytu pogoda też była - delikatnie mówiąc - daleka od ideału. Kiedy deszcze się uspokoiły, postanowiłam pójść nieco dalej od centrum, w kierunku wybrzeża. W końcu być na Sycylii i nie spacerować po plaży, co to za pobyt? ;) Playa di Catania ciągnie się na południe od historycznego centrum i czekał mnie tam dłuższy spacer. Bo choć Google mówiło, że to niecałe 2,5 kilometra, to okazało się, że niektóre drogi tak zalało, że pieszy tamtędy nie przejdzie i nieraz musiałam nadrabiać drogi. Ale w końcu dotarłam...
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ogromna ilość śmieci na plaży... Katania to jedno z najbrudniejszych miast, jakie miałam okazję zwiedzać - byłam aż zszokowana stertami śmieci walających się po ulicach. Miejscowy facet wspominał coś, że skończyło im się jesienią miejsce na wysypisku - wiedzieli, że to nastąpi, ale nikt się do tego nie przygotowywał, z problemami na południu w końcu trzeba sobie radzić dopiero, jak wystąpią ;). Zatem problem wystąpił, śmieci się piętrzyły, a oni się zastanawiali, co z tym zrobić. Chcę wierzyć, że to faktycznie przejściowa sytuacja, bo nie mogę sobie wyobrazić, że tak turystyczne miasto może być tak brudne... Na plaży to pewnie też efekt całonocnej burzy - sztorm musiał wyrzucić na piasek masę dodatkowych śmieci. Długo nad morzem nie wysiedziałam - wciąż potężnie wiało i sypało piaskiem w oczy, a jak zatrzymałam się, by zrobić zdjęcie startującemu samolotowi (tuż obok jest katańskie lotnisko), to fala podmyła mi buty i spodnie do połowy łydki...
Gdzie najlepiej zakończyć dzień w Katanii? Z turystycznego punktu widzenia, naturalnie, bo wiem, że opcja w pizzerii brzmi najlepiej ;). W kościele, a dokładniej przy kopule, która stanowi fajny punkt widokowy - idealny o zachodzie słońca. Badia di Sant'Agata to barokowa (chyba bez zaskoczenia?) świątynia należąca do założonego w 1620 roku klasztoru benedyktynek. Jej odbudowa w XVIII wieku trwała dość długo, bo sporo zakonnic zginęło w trzęsieniu, a i zniszczenia były znaczące - kościół ukończono w 1796 roku. Niedawno wymagał kolejnej renowacji, bo znów Katanią zatrzęsło w 1990 roku... Sama świątynia jest dość prosta jak na barok, ale główną atrakcją jest tu zdecydowanie taras widokowy - kościół św. Agaty jest położony tuż obok katedry św. Agaty (a to nie jedyne świątynie Katanii poświęcone patronce miasta), więc mamy stąd idealny widok na plac katedralny i okolice ścisłego centrum. Wstęp na kopułę kosztował mnie 5 €.
W wielu miejscach czytałam, że Katania nie dorównuje Palermo i to raczej baza wypadowa na Etnę i do takich miast jak Syrakuzy czy Taormina, a nie cel sam w sobie. Porównania do Palermo nie mam, choć wiem, że kiedyś polecę i tam i skupię się wtedy na odkrywaniu zachodniej części wyspy. Ale choć Katania jest świetną bazą wypadową we wschodniej Sycylii, to jest też miastem niezmiernie ciekawym i wartym dłuższego zwiedzania. Spędziłam sporo czasu błądząc po tutejszych uliczkach i wciąż mam wrażenie, że dalej zostało mi tu sporo do zobaczenia. Gdyby tylko było czyściej... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze