Advertisement

Main Ad

Vaduz - dzień w stolicy Liechtensteinu

Liechtenstein stolica Vaduz
Liechtenstein chodził mi po głowie już od dłuższego czasu - to ostatnie z sąsiadujących z Austrią państw, gdzie mnie dotąd nie było. Zastanawiałam się nawet, czy nie zorganizować sobie krótkiego wypadu przy okazji zwiedzania Szwajcarii czy austriackiego Tyrolu, ale i z Zurychu i z Innsbrucka do Vaduz był jednak kawałek... Najlepsze połączenie z Austrii do Liechtensteinu to regularne autobusy kursujące pomiędzy Feldkirch i Vaduz. A ja zaplanowałam przecież wielkanocny wypad do Feldkirch... :) Zatem 4,40 € za bilet autobusowy, 45 minut jazdy z widokami na ośnieżone szczyty Alp i w sobotni poranek wysiadłam na przystanku Vaduz-Post. Jeszcze tylko trochę walki z telefonem, który uparcie wolał łączyć się z silniejszymi szwajcarskimi sieciami, ale w końcu połączyłam się z lokalną siecią. Choć Liechtenstein nie należy do Unii Europejskiej, ma podpisane z nią różne umowy, w tym tę gwarantującą korzystanie z roamingu tak jak w każdym innym państwie unijnym. Zdecydowanie wolałam tę opcję, niż płacenie za szwajcarskie megabajty... ;) Wystarczyło mi już, że to małe państewko przyjęło szwajcarską walutę i szwajcarskie ceny, więc wiedziałam, że tanio to tu nie będzie.
Tuż obok przystanku znajduje się plac oraz most nad główną ulicą, które stanowią dobre miejsce do robienia zdjęć - widać stąd Alpy, wieżę katedry, trochę miejskiej zabudowy, no i górujący nad Vaduz zamek. Parę kroków za pocztą główną, która dała nazwę przystankowi autobusowemu, znajduje się informacja turystyczna, do której się od razu skierowałam. Można tu dostać różne foldery informacyjne o zwiedzaniu kraju, no i piękne, szczegółowe mapki samego Vaduz. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy na tej mapce, to ogrom zieleni - drzewa, parki, winnice... To naprawdę stolica europejskiego kraju? Biorąc pod uwagę rozmiary państwa, nie ma się co dziwić. W Liechtensteinie żyje ok. 38 tysięcy ludzi, z czego w samym Vaduz 5700. To niewielkie miasteczko, którego centrum obejdziemy wzdłuż i wszerz w kilka godzin. Kiedy to pojęłam, zdecydowałam się kupić na lunch focacchię w supermarkecie za całe 3 franki, a normalny obiad zjeść po powrocie do Feldkirch. Płacąc w euro połowę cen liechtensteińskich obiadów (czy tylko mnie ten przymiotnik kłuje w oczy? - na stronie PWN piszą, że jest poprawny, choć nieużywany... chyba wiem, dlaczego ;) ). 
Jedno z najważniejszych miejsc w Vaduz to Peter-Kaiser-Platz, przy którym znajdują się główne siedziby władz Liechtensteinu - budynki parlamentarne i rządowe. Żadnych barierek, żadnej ochrony, ot po prostu ciekawa architektura do obejrzenia i fotografowania. Mały kraj raczej nie spodziewa się żadnego przewrotu czy ataku na siedziby władzy ;). Landtag, czyli krajowy parlament, liczy sobie zaledwie 25 posłów i obraduje w charakterystycznym budynku o piaskowej barwie, postawionym w latach 2004-08. Taka całkiem nowa ciekawostka :). Wcześniej parlament zajmował ten sam budynek co rząd, czyli sąsiedni neorenesansowy pałacyk z początku XX wieku.
Z katedry dobiegały dźwięki odbywającego się tam nabożeństwa, więc wiedziałam, że muszę trochę poczekać. Problem w tym, że świątynia była najbardziej na południe wysuniętą częścią Vaduz, którą chciałam odwiedzić, więc jeśli poszłabym dalej zwiedzać, musiałabym się tu wracać, a potem znowu iść w przeciwnym kierunku... Choć stolica Liechtensteinu jest mała, nie lubię zwiedzać w sposób tak niezorganizowany ;). Do tego było wietrznie i zimno, więc zamiast spacerować postanowiłam zajrzeć do jednego z pobliskich muzeów. Muzeum Poczty jest nieduże, ale oferuje darmowy wstęp, więc brzmiało to dobrze, żeby się rozgrzać i doczekać do końcówki mszy. A samo muzeum okazało się zaskakująco ciekawe, bo historia poczty to też historia stosunków międzynarodowych Liechtensteinu. Pierwszy punkt odbioru poczty w Liechtensteinie w 1817 roku otworzyła sąsiednia Austria, a w 22 lata później zamieniono go na pełnoprawną placówkę pocztową. Krajowa poczta korzystała z austriackich usług aż do 1921 roku, kiedy to podpisano nową umowę ze Szwajcarią (rok wcześniej księstwo przyjęło też szwajcarskiego franka jako walutę narodową). I choć Szwajcaria do dziś odpowiada za wiele usług na terenie Liechtensteinu, to pocztę od 2000 roku mały kraj ma już własną.
W końcu można było zajrzeć i do katedry św. Floryna! Wybudowana w stylu neogotyckim w drugiej połowie XIX wieku (na miejscu, jak to zwykle bywa, pozostałości dawnej świątyni), status katedry otrzymała w 1997 roku. Wcześniej Liechtenstein nie posiadał własnej archidiecezji, ale podlegał szwajcarskiej diecezji w Churze. W świątyni wciąż znajdziemy starsze, jeszcze XVI-wieczne rzeźby, ale większość wnętrza to wiek XIX i XX. Obok katedry postawiono też krypty książęce, jednak tutaj wejście było zamknięte, więc skupiłam się na zwiedzaniu samego kościoła. To ładny neogotyk, choć katedra nie znajdzie się w czołówce najpiękniejszych świątyń, jakie miałam okazję zwiedzać ;).
Po wyjściu z katedry przecięłam Peter-Kaiser-Platz, minęłam kolejne muzeum - tym razem narodowe - i poszłam ulicą Städtle. To główny deptak Vaduz, wzdłuż którego ciągną się sklepy, restauracje i kawiarnie, oraz niewielkie sklepiki z pamiątkami. Nie powiem, żeby coś mi szczególnie wpadło w oko, a magnes za prawie 8 franków jest chyba najdroższym w mojej kolekcji... Przy Städtle stoi też ratusz miejski, wybudowany w latach 1932-33 według projektu Franza Roecklego. Koszty budowy były podobno tak duże, że przez kolejne pięćdziesiąt lat ratusz musiał wynajmować pomieszczenia innym instytucjom i firmom, by ta budowa się opłacała... ;) Przed samym ratuszem znajduje się rzeźba z trzema końmi (w ogóle w Liechtensteinie jest mnóstwo rzeźb, a większość jest dziwna...), a z boku urządzono większy plac, na którym organizowane są różne wydarzenia kulturalne i sportowe.
Na skrzyżowaniu ulic Städtle i Altenbach trafiłam na pierwsze strzałki kierujące turystów na wzgórze zamkowe. I, naturalnie, poszłam za nimi. Spod ratusza to około dwudziestu minut piechotą, choć część trasy była w renowacji i nie szło się najwygodniej z osuwającym się spod nóg żwirem. Za to w końcu zrobiło mi się ciepło ;). Połowa kwietnia to w Liechtensteinie wiosna w pełni, więc spacer był bardzo przyjemny - wszędzie wokół zieleń, mnóstwo kwiatów, śpiew ptaków nieprzerywany wierceniem, bo przecież sobota, Wielkanoc, nikt nie będzie teraz naprawiał ścieżki... Wzdłuż trasy ustawiono tablice wyjaśniające krajowy system władzy, informujące, do jakich organizacji międzynarodowych należy Liechtenstein i generalnie pozwalające się trochę połapać w funkcjonowaniu księstwa.
Zanim dotarłam do zamku, zatrzymałam się przy punkcie widokowym Känzeli. To niewielka platforma, na której mamy u stóp całe Vaduz, a przed sobą spowite chmurami Alpy. Już tylko dla tego widoku warto było wejść na wzgórze zamkowe! Fakt, że ułożenie wzgórza sprawia, że z punktu widokowego nie można ująć w kadrze katedry czy placu z budynkami rządu i parlamentu, ale ratusz już udało mi się wypatrzeć. Zresztą tak spoglądając na Vaduz z Känzeli, człowiek nagle zdaje sobie sprawę, jak malutka jest stolica...
No i sam zamek... :) We wszystkich folderach informacyjnych odnośnie Vaduz znajdziemy komentarz, że na zamku mieszka książę z rodziną, więc budynek nie jest udostępniony do zwiedzania. A mimo to podobno wciąż wiele osób dociera na wzgórze i z zaskoczeniem odbija się od drzwi (czy też raczej od bramy) ;). Ja wiedziałam, że zamku nie zwiedzę, ale nie znaczyło to, że nie warto podejść na górę i przyjrzeć się budowli (o widokach po drodze już wspominałam). Średniowieczna twierdza została zakupiona w 1712 roku przez rodzinę Liechtenstein, która swoją pierwszą siedzibę miała w podwiedeńskim Mödlingu. Na początku XX wieku zamek poddano gruntownym renowacjom i od 1938 roku stanowi główną siedzibę rodziny książęcej. Ciekawe, jakie mają widoki z okna, jeśli widok ze ścieżki na zamek prezentuje się w ten sposób...
Po sesji zdjęciowej z zamkiem i Alpami zeszłam z powrotem na dół, odbijając w bok do dzielnicy Mitteldorf. W internecie przeczytałam, że muszę tam zajrzeć, jeśli chcę zobaczyć, jak wyglądało kiedyś życie w Vaduz. To dzielnica małych, starych domków, otoczonych ogrodami i winnicami. Taka mała wieś w centrum miasta naprawdę robi wrażenie - zresztą kiedyś to właśnie było centrum :). I o ile wśród głównych zabytków Vaduz kręciło się trochę turystów, to w Mitteldorfie byłam już kompletnie sama i takie zwiedzanie bardzo mi się podobało.
Najważniejszym zabytkiem w Mitteldorfie jest tzw. Czerwony Dom z przylegającą do niego wieżą, pochodzący jeszcze z późnego średniowiecza. Choć akurat czerwona farba na budynku to podobno dopiero efekt XIX-wiecznych renowacji... Budynek wpadł mi w oko, ale chyba jeszcze bardziej otaczające go winnice z widokiem na Alpy i wzgórze zamkowe. Gdyby było tylko trochę cieplej, to było idealne miejsce na dłuższe spacery bez celu :)
Cieplej jednak nie było, a w Vaduz zwiedziłam już wszystko, co mnie interesowało. Choć wcześniej wydawało mi się to przesadzone, ale stolica Liechtensteinu faktycznie jest na kilka godzin, podczas których zejdziemy historyczne centrum wzdłuż i wszerz. Przy wyższych temperaturach podeszłabym pewnie jeszcze kawałek dalej, do starego mostu na Renie - rzece granicznej między Liechtensteinem a Szwajcarią. Drewniany most to jedyna ciekawostka w Vaduz, którą odpuściłam ze względu na jej położenie na uboczu. Zamiast tego naciągnęłam kaptur mocniej na głowę i pomaszerowałam pod wiatr w kierunku Schaan, by stamtąd złapać autobus powrotny do Feldkirch...

Prześlij komentarz

0 Komentarze