Advertisement

Main Ad

Dziesięć książek w tematyce ukraińskiej i rosyjskiej

Właśnie minęły trzy miesiące od rosyjskiego ataku na Ukrainę, a przez ten czas starałam się sporo czytać w tym temacie. W efekcie zebrałam kilka polecajek książkowych, które pozwalają lepiej zrozumieć to, co się dzieje w Ukrainie i w Rosji, a także relacje między tymi państwami. Oczywiście są to książki wydane wcześniej - skupiają się głównie na wojnie w republikach separatystycznych oraz na polityce rosyjskiej, ale nie znajdziemy tu nawiązań do ostatnich wydarzeń. Zresztą nie chciałabym nawet sięgnąć po wydaną na szybko książkę, która dotyczyłaby bieżącej sytuacji, do sensownej analizy potrzeba przecież dystansu, a nie zgadywania co dalej? Przedstawię tu dziesięć książek - pięć dotyczących Ukrainy i pięć o Rosji. Większość jest dobra lub bardzo dobra, tylko jedną - mocno polecaną w internecie ostatnimi czasy - uznałam po prostu za słabą. To siedem reportaży, jedna książka historyczna, jedna pseudo-biografia i jedna powieść, której akcja dzieje się w republikach separatystycznych. Żeby nie było, nie wszystkie dziesięć lektur przeczytałam w ciągu ostatniego kwartału - po niektóre z nich sięgnęłam już wcześniej i po prostu pasują do tego zestawienia. A książek tematycznych jest, naturalnie, dużo więcej - sama na czytniku mam jeszcze parę, ale potrzebuję przerwy od tej tematyki. Gdybym miała polecić tylko jedną pozycję o każdym z krajów, zdecydowanie byłyby to Apartament w hotelu Wojna o Ukrainie oraz Na Kremlu wiecznie zima o Rosji. Dużo wartościowsze lektury niż to, co serwuje większość mediów w temacie... ;)

Bardzo długo czytałam tę książkę, chciałam na spokojnie przyswoić tę ilość informacji, którą podzieliła się z czytelnikiem Applebaum. Nie jest to łatwa tematyka, nie została również napisana łatwym językiem – sporo tu cytatów i analiz. A jednak Czerwony głód czyta się dobrze, jeśli informacje dawkuje się stopniowo, zaś po lekturze pozostaje w głowie sporo smutnych przemyśleń.
Zetknęłam się wcześniej ze słowem hołodomor, wiedziałam, że w ZSRS mnóstwo osób zmarło z głodu za czasów Stalina i jego brutalnej polityki… Ale nie wiedziałam, jak bardzo politycznym narzędziem był głód w Ukrainie. Szacuje się, że tylko tam zmarło ok. 3-4 milionów ludzi (przerażające jest to, że władze sowieckie tak bardzo ukrywały to, co się działo, że te szacunki wahają się o kilkaset tysięcy osób!) w latach 1932-33. Applebaum rozdział po rozdziale ukazuje, że przyczyną wielkiego głodu nie były warunki pogodowe, jakaś susza czy zaraza. To była tylko polityka Stalina – chęć zniszczenia ukraińskiej tożsamości narodowej. Ludziom zabrano jedzenie i całą własność, czego nie zabrano, to po prostu niszczono, zabroniono im opuszczać swoje wioski, a za jakikolwiek sprzeciw okrutnie karano. Sprzeciw też szybko zniknął, bo gdy człowiek nie ma co jeść, nie myśli o walce, ale stara się przetrwać. Przerażające były naloty na ukraińskie domy, z atakiem na mieszkańców: Czemu tu jeszcze nikt nie umarł? Na pewno ukrywacie jedzenie, skoro jeszcze wszyscy żyją! i rozwalanie wszystkiego w poszukiwaniu choćby skórki od chleba… A do tego polityka władz w miastach, informująca mieszkańców, że głód jest dlatego, że leniwym chłopom się nie chce pracować. Skąd ludzie niemogący się ruszyć z miasta mogli wiedzieć, co dzieje się na wsi? Niektórzy dowiedzieli się potem – gdy we wsi zabrakło rąk do pracy i wysyłało się studentów na pola. I tam zobaczyli opustoszałe chaty, zbiorowe mogiły, żywe szkielety zamiast ludzi i kompletny brak zboża na zasiew. Zobaczyli, ale mówić o tym nie mogli.
Temat hołodomoru wypłynął na krótko za nazistowskiej okupacji, jednak powrót Sowietów do Ukrainy sprawił, że wielki głód zamieciono pod dywan. To wszystko były faszystowskie domysły… Za granicą rozpoczęły się badania hołodomoru już za zimnej wojny – sama Ukraina musiała czekać aż do rozpadu ZSRS, by móc otwarcie mówić o swojej przeszłości. Choć potężny sąsiad na wschodzie czuwa, by każdy nieprzychylny Rosji komentarz został natychmiast zanegowany. Ale już nawet w Rosji nikt nie zaprzecza, że głód był, a za czasów Stalina popełniono okropne zbrodnie – wciąż jednak mówi się, że problem był w całym ZSRS i nie ma co wyróżniać Ukrainy. Applebaum udowadnia jednak, iż Ukrainę polityka sowiecka dotknęła zdecydowanie bardziej, brutalniej.
Myślę, że z historycznego punktu widzenia ta książka jest wręcz fascynująca, jestem pełna podziwu dla autorki za ogrom pracy włożony w zebranie w całość mnóstwa dostępnych materiałów i za rzeczowe odniesienie się do różnych teorii negujących hołodomor. Książkę zamyka bogata bibliografia i zbiór przerażających zdjęć z czasów wielkiego głodu. W tle dostajemy też ciekawą analizę polityczno-gospodarczą XX-wiecznej Ukrainy, która też lepiej pozwala zrozumieć to, co dzieje się obecnie w tym państwie. To trudna lektura, ale zdecydowanie warta poświęconego jej czasu.

Rzadko trafiam na książki, które są na tyle ciekawe, że nie chcę ich odkładać na półkę, a zarazem tak napisane, że nie mogę czytać za dużo, bo tak nie podchodzi mi styl autora. Do takich właśnie lektur należą Trolle Putina, które męczyłam parę tygodni, a jednak nie chciałam zostawiać książki nieskończonej, bo byłam ciekawa poruszanych dalej wątków.
Aro to fińska dziennikarka, która rozpoczęła badania nad wpływem Rosji na fińskie społeczeństwo i politykę poprzez media. Szybko została ofiarą zgranych ataków z petersburskiej fabryki trolli – firmy, gdzie pracownicy siedzą non-stop online i atakują w internecie osoby / media nieprzychylne Rosji. Aro przeanalizowała wiele spraw z całego świata, gdy rosyjskie trolle starały się niszczyć życie ludziom, którzy próbowali badać wpływy Kremla w różnych krajach. Autorka przeprowadziła drobiazgowe śledztwa, rozmawiała z wieloma osobami i naprawdę wyszło jej tutaj parę dobrych reportaży.
Dlaczego więc tak ciężko mi się czytało? Przede wszystkim dlatego, że historie innych osób przeplatają się z jej własną. Rozumiem, iż to jej własna sytuacja sprawiła, że Aro postanowiła napisać tę książkę, zgłębić temat fabryki trolli. Po prostu jej sposób przedstawiania siebie jako ofiary (którą niewątpliwie jest, ale ile można to podkreślać?), szukania usprawiedliwień do swoich działań, zaznaczania, ile zła wyrządzili jej pro-rosyjscy internauci… Tego jest za dużo, bardzo męczy czytelnika i często kończyłam lekturę na dany dzień, choć ciekawiło mnie, co dalej z daną osobą – musiałam zrobić sobie jednak przerwę od pisania Aro. Mimo irytującego stylu, wciąż uważam, że jest to dobry reportaż, z którego można się wiele dowiedzieć o wojnie informacyjnej prowadzonej przez Kreml.

Przed sięgnięciem po Czarne złoto zapoznałam się z internetowymi recenzjami i sporo tam było narzekania na zbyt ciężki styl i nadmiar informacji. Kiedy zaczęłam czytać ten reportaż, przyszło mi na myśl, że nie rozumiem tych komentarzy – przecież czyta się lekko, temat jest świetnie przedstawiony, ile się można dowiedzieć… Tylko jakoś z każdym kolejnym rozdziałem to lekko coraz bardziej zanikało. Pojawiało się za to coraz więcej nazwisk, nazw firm i miejscowości, powiązań między nimi. Coraz częściej łapałam się na tym, że kojarzyłam, iż nazwisko padło w poprzednim rozdziale, ale nie byłam już w stanie sobie przypomnieć, kim był dany człowiek, co zrobił, ba, nawet po której stronie stał… Niedługą w sumie książkę czytałam coraz wolniej i tonęłam w zalewie informacji, podanych w coraz bardziej szczegółowy i coraz mniej przystępny sposób. A biorąc pod uwagę, jak fascynujący jest to temat, jak ogromną pracę w zbieranie materiału włożyli autorzy, to aż szkoda, że książka jest tak nierówna.
Baca-Pogorzelska i Potocki jeszcze przed wydaniem Czarnego złota przygotowywali reportaże prasowe o węglu z Donbasu, który wciąż trafiał do innych krajów. Ta książka zbiera w całość wszystko, czego się dowiedzieli i w znaczny sposób rozszerza informacje, które trafiały wcześniej do mediów. Krok po kroku dowiadujemy się, jak antracyt – węgiel z okolic Doniecka – omija sankcje i ukraińskie blokady, a potem trafia do Turcji czy UE jako węgiel rosyjski. Dlaczego udowodnienie o łamaniu prawa jest zarazem tak trudne i tak łatwe, dlaczego nikt się tego nie przyczepił, dopóki nie rozpoczęło się dziennikarskie śledztwo? Czarne złoto to ciekawe uzupełnienie innych lektur poświęconym wojnie na terenie republik separatystycznych Ukrainy – nie jest to analiza militarna czy polityczna, ale po prostu skrupulatne śledztwo dziennikarskie dotyczące wydobycia i nielegalnej sprzedaży węgla. Bo antracyt dla tych okolic jest tym, czym ropa dla zajętych wojną terenów arabskich – surowcem, którego nielegalny eksport stanowi spore źródło przychodów dla władz okupujących dane terytorium. A w Europie pieniądz często liczy się bardziej niż co innego – no chyba, że nacisk opinii publicznej. I choć Czarne złoto to ciężka w lekturze książka, to jest potrzebna, bo dzięki takim śledztwom dziennikarskim zwiększa się nacisk na władze, by mocniej reagowały na sprowadzanie do Unii węgla, który finansuje dalszą okupację ukraińskich terenów…

Reportaż Forró trafił na moją listę koniecznie przeczytam, jak tylko się ukazał, i pewnie poleżałby tam jeszcze parę miesięcy, gdyby nie gwałtowna eskalacja wojny w Ukrainie. Czytanie tej książki w takich czasach niewątpliwie miało wpływ na jej odbiór, przez to trafiła do mnie jeszcze bardziej i mocniej. Autor spodziewał się, że konflikt w Ługańskiej i Donieckiej Republikach Ludowych będzie się ciągnął latami, pozostawiając te rejony w zawieszeniu – ani on sam, ani jego rozmówcy nie spodziewali się, że Rosja rozpęta tu wojnę na większą skalę… Mimo jednak tych nietrafionych przewidywań Apartament w hotelu Wojna to reportaż pozwalający czytelnikowi ułożyć sobie w głowie, jak doszło do konfliktu na terenach ŁRL i DRL, co się działo po początkowych miesiącach wojny, jak zmieniało się nastawienie ludzi do sytuacji, w której się znaleźli. Forró rozmawia zarówno z walczącymi po stronie ukraińskiej, jak i z separatystami, z cywilami, którzy ogarnięte wojną republiki opuścili i z tymi, którzy zdecydowali się pozostać. Z tego reportażu nie ma szans wyłonić się spójny obraz regionów separatystycznych, ale i sytuacja tam przecież nigdy nie była prosta i spójna…
Myślę, że wielu czytelników sięgnie po ten reportaż w tym samym celu co ja – by lepiej zrozumieć obecną wojnę w Ukrainie. Reportaż zarazem w tym pomaga, jak i nie. Dowiemy się, dlaczego sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej na Krymie i w obu republikach, zobaczymy, jak Ukraina uczyła się na swoich błędach, co na początku 2022 roku było dla niej błogosławieństwem, a dla Rosji niemiłą niespodzianką. Z drugiej strony z Apartamentu w hotelu Wojna wyłania się obraz Rosji niezainteresowanej interwencją na większą skalę, zadowalającej się jedynie destabilizowaniem sąsiada – od napisania książki nie minęło wiele czasu, ale możemy już zaobserwować, że podejście Putina się zmieniło. Mimo tych zmian reportaż wciąż daje wiele odpowiedzi na pojawiające się co rusz pytania, wiele rzeczy pozwala zrozumieć… a przede wszystkim to naprawdę świetnie napisana książka, kawał porządnej dziennikarskiej roboty, wciągającej od początku do samego końca. Zdecydowanie warto się z tą lekturą zapoznać.

Sięgnęłam po tę książkę zachęcona recenzjami sugerującymi, że pozwala ona świetnie zrozumieć zachowania Putina i cóż, czuję się mocno rozczarowana lekturą. Mimo że Człowiek bez twarzy to dobrze napisana książka, nie da się zaprzeczyć dziennikarskiemu warsztatowi Gessen, to po prostu za dużo mi tu zgrzyta. Po pierwsze – to nie jest biografia, wbrew temu, jak książka jest zaklasyfikowana. Biografia wymagałaby skupienia się na postaci Putina, a autorka chyba tak mocno nie lubi rosyjskiego prezydenta, że bardziej pisze o samym kraju niż o nim, najwidoczniej utożsamiając jedno z drugim. Człowiek bez twarzy to zbiór kilku ważniejszych wydarzeń z czasów końca ZSRS i początku tworzenia się Rosji wraz z komentarzami, jak na nie zareagował Putin. Są tu jakieś wstawki z jego życia, zdecydowanie jednak za mało, by książkę móc uznać za biografię. Do tego mnóstwo tu własnych przypuszczeń i opinii autorki, zdań w stylu myślę, że…, sądzę…, wydaje mi się…, które mocno psują mi odbiór lektury.
Ta subiektywność Gessen tym bardziej do mnie nie trafia, patrząc na końcówkę książki. Ostatni rozdział dotyczy wydarzeń z grudnia 2011, czyli masowych protestów, które rozpoczęły się po wyborach parlamentarnych, co do których było wiele wątpliwości, jeśli chodzi o ich uczciwość. Człowiek bez twarzy ukazał się już w marcu 2012, kiedy protesty nadal trwały i – jak dziś wiemy – nie przyniosły Rosji wielkich zmian, wkrótce potem Putin po raz kolejny został prezydentem. Jednak końcówka książki jest tak pełna naiwnych nadziei na zmiany, że aż przychodzi mi na myśl, iż Gessen sama żyje w swojej bańce (jak sama wspomina o innych Rosjanach). Nie dostrzega, ilu Rosjan faktycznie popiera politykę Putina, skoro ona sama i jej znajomi się z nią nie zgadzają. Nie ma w tej książce żadnej obiektywnej analizy, żadnej próby spojrzenia na to, dlaczego prezydent wciąż cieszy się popularnością wśród wielu rodaków. Dostajemy tu tylko podsumowanie działań, które Putin i jego sprzymierzeńcy podejmowali niezgodnie z prawem rosyjskim i międzynarodowym, robiąc po prostu, co chcieli. Jasne, jest to ważne, nie można tego pominąć, ale to tylko część, a nie całość historii.
Mimo że Człowieka bez twarzy generalnie czyta się szybko i dobrze, że książka pozwala przyjrzeć się z bliska kilku większym rosyjskim aferom z początku XX wieku, to lektury nie polecam. Nie jest to biografia, nie pozwala lepiej zrozumieć działań Putina, a do tego książka została wydana dziesięć lat temu, czyli pomija całkowicie czasy, gdy po Miedwiediewie Putin został po raz drugi prezydentem. Lepiej poszukać jakieś nowszej, dokładniejszej i bardziej całościowej biografii…

Mówi się, że Rosja to nie kraj, tylko stan umysłu i nie da się o tym nie myśleć, czytając reportaże Kostiuczenko. Wyłania się z nich obraz kraju, w którym raczej nikt dobrowolnie nie chciałby żyć, ale niektórym po prostu przyszło, tak jak w tytule. Choć niewątpliwie na niektórych stanowiskach, przy odpowiednich znajomościach życie w Rosji może być i piękne, ale przeciętny Iwan o takim życiu może jedynie pomarzyć.
Przyszło nam tu żyć to seria reportaży na różne tematy (od łapownictwa na policji, przez narkotyki, wojny gangów, aneksję Krymu, aż po atak na szkołę w Biesłanie) i – niestety – na bardzo różnym poziomie. Niektóre porywają od pierwszej strony, inne ledwo wymęczyłam do końca. Dobór historii też miał wpływ na nieco wolniejsze tempo czytania, wymuszał refleksję. Zdaję sobie sprawę, że Kostiuczenko chciała pokazać czytelnikom tę ciemniejszą stronę Rosji, a choć wiedziałam, że idealnie tam nie jest (a gdzie jest?), to jednak niektóre historie, świadomość, że dzieją się w XXI wieku, wprawiały mnie w przerażenie. Co jest wielkim plusem tej książki, bo od zawsze wychodziłam z założenia, że dobry reportaż powinien poruszać czytelnika.
Mimo kilku słabszych i nieco rozwleczonych opowieści, całość oceniam bardzo dobrze. Warto zobaczyć Rosję oczami Kostiuczenko – zwłaszcza, że autorka ma na koncie sporo zagranicznych nagród za swoje dziennikarstwo śledcze. O tym, że rosyjskie media jej aż tak nie uwielbiają, chyba nie muszę wspominać? ;)

Na Najdłuższe czasy trafiłam, gdy szukałam książek ukraińskich autorów poświęconych wydarzeniom od 2014 roku. Książka Rafiejenki to literatura piękna, ciekawa odskocznia od czytanych przeze mnie ostatnio samych reportaży. Akcja powieści rozgrywa się w miejscowości Z na terenie separatystycznych republik we wschodniej Ukrainie, a dokładniej w niewielkiej łaźni zwanej Piątym Rzymem, w której dzieją się rzeczy… niezwykłe. No właśnie, te wątki abstrakcyjne to było coś, co do mnie w Najdłuższych czasach nie do końca trafiało. W Piątym Rzymie znikają ludzie, po Z i okolicach latają ogromne stonki mordujące ludzi, a jeśli chciałoby się z Z wyjechać to trzeba… dać się zabić i wtedy człowiek ocknie się za granicami. Bo te okolice zaginają prawa fizyki – ludzie tęsknili za ZSRS i w wyniku wojny separatystyczne republiki przyłączyły się do państwa, które już nie istnieje. Przyznam, że pokrętna logika Rafiejenki nie zawsze do mnie trafiała, zdecydowanie lepiej od tych abstrakcyjnych wątków czytało mi się o zwykłym życiu w Z, o relacjach ukraińsko-rosyjskich, o traktowaniu uciekinierów w innych częściach Ukrainy…
Najdłuższe czasy to książka napisana przez Ukraińca z założeniem, że jego czytelnik będzie znał ukraińską rzeczywistość. Polscy czytelnicy dostają liczne przypisy wyjaśniające robione przez bohaterów aluzje polityczne czy cytaty z literatury ukraińskiej. Czytając z pominięciem przypisów, traci się sporo z dialogów pomiędzy bohaterami, czytając przypisy, zaburzamy płynność lektury… Mimo wszystko przygody pracowników Piątego Rzymu w ich abstrakcyjnym świecie, a także rozmyślania innych mieszkańców Z są ciekawe i wciągające. Przedstawione przez autora dyskusje bohaterów pokazują świat, w którym nic nie jest czarno-białe, a nawet nie można powiedzieć, że jedyną pewną rzeczą jest śmierć… w końcu po śmierci człowiek może się obudzić żywy w Kijowie ;).
Jeśli nie przeszkadzają Wam takie abstrakcyjne wątki w lekturze (wiem, że sporo osób je lubi), to Najdłuższe czasy okażą się ciekawą książką o życiu w ukraińskich republikach separatystycznych. Powieść jest napisana bardzo dobrym językiem, akcja toczy się wartko i wydarzenia płynnie przeplatają się z rozmowami o życiu, tak, by nic nie zdążyło nas znudzić. Abstrakcyjne zakończenie do mnie nie trafia, tak jak i inne dziwne wątki, wciąż jednak czytało mi się tę książkę bardzo dobrze.

Powinnam była od razu zacząć od tej książki, a nie męczyć biografię Putina autorstwa Gessen. Service nie porywał się do napisania biografii (choć niektóre serwisy i tak klasyfikują Na Kremlu wiecznie zima), ale podjął się analizy historyczno-politycznej Rosji pod rządami tego prezydenta. Oczywiście autor powplatał tu też trochę dostępnych wątków biograficznych, ale skupił się na działaniach politycznych Putina. Powstała z tego dość obszerna i niezmiernie ciekawa książka, napisana bardzo dobrym językiem, pełna zgrabnie wplecionych cytatów. Z lektury możemy dowiedzieć się, jak Putin doszedł do władzy, jak wyglądają – i dlaczego w ten sposób – relacje Rosji z innymi państwami, na czym skupiają się władze w polityce wewnętrznej, kim są współpracownicy Putina i jak wygląda ta współpraca. Wszystko przedstawione w taki sposób, że czytelnik szybko zaczyna sobie układać poszczególne powiązania, coraz więcej rzeczy staje się jasne. Książka ukazała się za granicą w 2019 roku, czyli obejmuje trzy pierwsze i początek czwartej kadencji Putina – wystarczająco dużo czasu, by przeprowadzić analizę władzy. A biorąc pod uwagę świetny styl Service’a, mam nadzieję, że za parę lat ukaże się rozszerzona wersja książki, ukazująca też obecne wydarzenia.
Na Kremlu wiecznie zima jest podzielona na kilka części: Wizerunek (o budowaniu pozycji Putina w kraju i za granicą), Kadry (o dzieleniu się władzą i obowiązkami), Rysa (głównie kwestia ukraińska – mieszanie się w politykę, Majdan, Krym, republiki separatystyczne), Zarządzanie (cały system polityczny, kontrola mediów i liczenie się bądź nie z opinią publiczną), Władza (trochę o pozbywaniu się opozycji, a także ciekawostki chociażby o Czeczeni) oraz Ambicja (skupiająca się głównie na stosunkach międzynarodowych). Wszystko jasno i przejrzyście podzielone na różne tematy, każdy rozdział ukazuje putinowską Rosję pod innym kątem, a wszystkie tworzą zwartą całość. Bardzo spodobało mi się takie podejście do tematu, po lekturze miałam poczucie, że wielu nowych rzeczy się dowiedziałam, sporo innych wskoczyło do właściwych szufladek w mózgu, układając w całość pojedyncze znane mi wydarzenia. Jestem pełna podziwu dla ogromu pracy, jaką Service włożył w Na Kremlu wiecznie zima – jest to najlepsza książka poświęcona analizie współczesnej Rosji, jaka dotąd trafiła w moje ręce. I bardzo polecam :).

Ciekawy i poruszający reportaż, skupiający się głównie na ludziach i ich odczuciach i przez ten pryzmat opowiadający o Euromajdanie i wybuchu wojny we wschodniej Ukrainie. Wydarzenia opisywane przez Shore dotyczą głównie 2014 roku, autorka stara się zrozumieć, co skłoniło Ukraińców do protestów, jak doszło do tego, że byli gotowi narażać swoje życie, czym jest dla nich Europa i demokracja, przed jakimi dylematami stanęła ludność separatystycznych republik oraz okolicznych terenów. Choć autorka opierała się też na licznych materiałach źródłowych, to Ukraińska noc bazuje głównie na wywiadach ze zwykłymi ludźmi. Może właśnie przez to reportaż jest jeszcze bardziej poruszający, bo czytelnik zdaje sobie sprawę, że to są ludzie tacy jak on sam lub jego znajomi, z tą jedną różnicą, że sytuacja polityczna wymusiła na nich dołączenie do walki, której wszyscy woleliby uniknąć. Ale alternatywą było państwo autorytarne, podporządkowane Rosji – a ludzie, którzy zdążyli zapomnieć o ZSRS lub nigdy w nim nie żyli, nie zamierzają się dać podporządkować…
Jeśli czytelnik nie ma zbytniego pojęcia, jak doszło do Euromajdanu, dlaczego doszło do wkroczenia Rosjan na Krym i do republik separatystycznych – polecam najpierw zapoznanie się z innymi materiałami źródłowymi. Ukraińska noc porusza te tematy bardzo pobieżnie i może zostać w głowie wiele znaków zapytania. Ta książka wymaga już orientowania się w sytuacji politycznej, rozumienia tła historycznego – i wtedy całość zostanie uzupełniona też tzw. aspektem ludzkim :). Do historii i polityki wkradną się ludzie, których poznamy z imienia i nazwiska, poznamy ich plany i marzenia, będziemy razem z nimi przeżywać zachodzące w Ukrainie zmiany. Ukraińską noc czytało mi się zaskakująco dobrze, choć wielokrotnie poruszano trudne i ciężkie tematy. Lektura zdecydowanie nie wyczerpuje tematu, ale jest bardzo ciekawym dodatkiem do niego.

Włodarczyk była przez lata dziennikarką telewizyjną, raportującą z Rosji, i nie tylko dobrze poznała ten kraj, ale też nauczyła się o nim opowiadać w interesujący sposób. Szalona miłość to reportaż o tym, skąd w Rosjanach taka lojalność wobec Putina, mimo wielu działań, które już dawno strąciłyby go z piedestału w zachodnich państwach. Autorka skupia się na kraju poza dwoma największymi ośrodkami miejskimi, podkreślając, że nastroje z Moskwy czy Petersburga nie oddają tego, co czują zwykli Rosjanie w miasteczkach setki lub tysiące kilometrów od stolicy. A tam mimo sankcji ludzie żyją niezmienionym życiem, bo i tak właściwie nigdy nie korzystali z zachodnich produktów. Nigdy nie podróżowali za granicę, dla wielu z nich nawet Moskwa była za daleko, a jedynym oknem na świat jest państwowa telewizja pełna propagandy. Są całe pokolenia wychowane w kulcie władzy i przekonaniu o tym, że Rosja to potęga, która musi pokazać światu swą siłę. Włodarczyk rozmawia z nimi, wypytuje o życie, o Putina, o Rosję – czasem w irytujący sposób, ale może trochę prowokacji było trzeba, żeby ludzie powiedzieli, co myślą?
Podchodzi mi styl Włodarczyk, choć wycięłabym z reportażu jej osobiste wstawki i pozostawiła tylko wypowiedzi Rosjan. Na szczęście te wypowiedzi stanowią zdecydowaną większość, więc lektura okazała się ciekawa i wciągająca. Sporo ostatnimi czasy czytałam o putinowskiej Rosji, a mimo to Szalona miłość poruszyła wiele wątków dla mnie nowych. Bo to nie książka o polityce czy Putinie, ale o zwykłych ludziach, którzy tego prezydenta wybrali i nie widzą nikogo innego, kto mógłby pełnić tę rolę. Owszem, sporo w tle propagandy rosyjskich mediów, wpływających na ludzkie myślenie, ale też wiele innych mniejszych i większych aspektów, których zachód nie bierze pod uwagę. Bo, jakby nie patrzeć, Rosja to kraj wyjątkowy i chce tę swoją wyjątkowość na wszelakie sposoby podkreślić…


O Ukrainie czytałam też Wojnę, która nas zmieniła Pawła Pieniążka i choć to też bardzo dobra lektura, to nie dorzuciłam jej tutaj, bo powstała na samym początku konfliktu w republikach separatystycznych - po prostu za dużo się wydarzyło od tej pory. Ale Pieniążek wciąż nadaje z Ukrainy i z ciekawością śledzę jego relacje w mediach społecznościowych - to dobre uzupełnienie obrazu sytuacji o bieżące wydarzenia.

Prześlij komentarz

0 Komentarze