Advertisement

Main Ad

Nitra, czyli co zobaczyć w najstarszym mieście Słowacji

Położoną niespełna 100 km od Bratysławy Nitrę uważa się za najstarsze miasto Słowacji - powstało na przełomie VIII i IX wieku. Słowacka historia wspomina Pribinę, pierwszego - przynajmniej znanego z imienia - księcia nitrzańskiego, który ok. 822-23 roku musiał opuścić swoje ziemie. Nitra i okolice trafiły w ręce księcia morawskiego Mojmira I, który połączył te tereny w państwo wielkomorawskie. Historia ziem słowiańskich na tyle odległa, że często nie wiadomo, gdzie kończą się fakty, a zaczynają legendy... ;) Bądź co bądź, Nitra z historycznego punktu widzenia ma ogromne znaczenie dla Słowaków. W końcu państwu brakuje ciągłości historycznej, którą mogą się poszczycić jego sąsiedzi - na ziemiach należących obecnie do Słowacji były już wspomniane Wielkie Morawy, były Węgry, Polska, imperium Habsburgów, Czechosłowacja... Tylko samej niepodległej Słowacji brakowało aż do XX wieku. Całkiem ciekawie o tym poszukiwaniu słowackich korzeni pisała Weronika Gogola w reportażu Ufo nad Bratysławą, polecam zainteresowanym tą tematyką. Zwiedzanie Nitry chodziło za mną już od jakiegoś czasu, bo w sumie wschodniego (z austriackiego punktu widzenia) sąsiada zbyt dobrze nie znam. W dzieciństwie rodzice zabierali nas w Tatry, trochę zjeździło się Spiszu i okolic, w dorosłym życiu byłam parę razy w Bratysławie... A przecież pomiędzy górami i stolicą ciągnie się cały kraj! 
Z Wiednia do Nitry jest jakieś 160 km i niecałe dwie godziny jazdy. Samochodem dałoby się więc wyskoczyć na jednodniówkę, ale - jak wiadomo - takie luksusy to nie u mnie :P. Patrzyłam głównie na pociągi, bo to najwygodniejszy sposób podróżowania, ale te wymagały zawsze co najmniej dwóch przesiadek - przy punktualności lokalnych kolei to zdecydowanie nie na moją cierpliwość. Po przeanalizowaniu różnych możliwości, najsensowniej wyszła podróż pociągiem do Trnawy z przesiadką w Bratysławie, nocleg w Trnawie, a rano autobus do Nitry. Bardzo rano, bo jak nie zdążyłabym na ten po 7, to kolejny był po 16... ;) Lepsze połączenia są z Bratysławy (tutaj jednak warto pamiętać, że dworzec autobusowy i kolejowy w stolicy nie znajdują się obok siebie), ale stwierdziłam, że jeśli już mam gdzieś na tej Słowacji nocować, to Trnawa wydaje się ciekawszą opcją - tam mnie jeszcze nie było. W życiu nie spodziewałabym się, że zwykły weekendowy wypad do położonej tuż za rogiem Słowacji okaże się czymś wymagającym takiego planowania... No ale się udało i w sobotę jeszcze przed 8:30 wysiadłam na nitrzańskim dworcu. Nie ma to jak zwiedzanie z samego rana! ;)
Całą noc z piątku na sobotę lało i prognozy na weekend nie były najlepsze. Jeszcze na dworzec autobusowy w Trnawie szłam w deszczu, ale po drodze powoli zaczynało się przejaśniać. Nie wiedząc, czy to przejaśnienie jest chwilowe czy to może zapowiedź ładniejszej soboty niż prognozowana, zwiedzanie postanowiłam zacząć od miejsca, które nie dość, że jest oddalone od centrum, to wymaga w miarę znośnej pogody. A póki nie padało... ;) Nitra położona jest na siedmiu wzgórzach, a jednym z nich jest Wzgórze Kalwarii, które było moim celem tego ranka. U jego stóp znajdują się kościół Wniebowzięcia NMP (z zewnątrz remontowany, w środku zamknięty, lepszych zdjęć nie mam ;) ), dom misyjny oraz Misyjne Muzeum Narodów i Kultur. To sobie odpuściłam - w przeciwieństwie do wejścia na samo wzgórze. Mijając kolejne stacje drogi krzyżowej, weszłam na szczyt, gdzie postawiono kapliczkę Grobu Pańskiego oraz trzy krzyże. Kaplica była zamknięta, same stacje też nie stanowiły jakiegoś dzieła sztuki, ale... Tu się wchodzi dla widoku na Nitrę! ;) Podobno lepszy widok zapewnia jedynie Zobor - szczyt widoczny na poniższym zdjęciu po drugiej stronie miasta - ale na taki wypad nie miałam czasu, jeśli chciałam zwiedzić samą Nitrę... Kalwaria musiała wystarczyć ;).
Z Kalwarii do nitrzańskiego Dolnego Miasta szłam ok. 25 minut. Od tej pory już właściwie wszystko miałam w zasięgu krótkiego spaceru - a potem ledwo kilometr z powrotem na dworzec autobusowy. Historyczne centrum Nitry jest nieduże i składa się z dwóch części: położonego na wzgórzu zamkowym Górnego Miasta oraz uroczej starówki Dolnego Miasta. Zajrzałam najpierw na plac Cyryla i Metodego z posągami apostołów, nad którym góruje klasztor i kościół św. Władysława - niestety, zamknięty, więc zabawiłam tu tylko chwilę.
Wiosna to najlepsza pora na wizytę w Nitrze, bo centrum miasta słynie z uliczek tonących w kwiatach wiśni. Sama planując wyjazd, oglądałam piękne zdjęcia na instagramie i miałam nadzieję, że ten intensywny róż się utrzyma do początku maja... Tyle szczęścia nie miałam. Choć trochę kwiatów dało się jeszcze znaleźć na drzewach, to właściwie nie przebijały się już przez gęste liście, za to różowymi płatkami usłany był cały chodnik. W centrum Nitry najwięcej kwitnących wiśni można zobaczyć na ulicy Fraňa Mojtu - drzewka były japońskim prezentem dla miasta z okazji setnej rocznicy stosunków japońsko-słowackich. A jeśli chcecie zobaczyć, jak to wszystko pięknie wygląda w kwietniu, podczas sezonu na sakurę, to zerknijcie w google na hasło nitra čerešne, zrozumiecie wtedy, dlaczego żałowałam, że nie trafiłam do miasteczka ze dwa tygodnie wcześniej ;).
Wróciłam na główny deptak i idąc w kierunku zamku, dotarłam na plac Świętopełka. W miejscu, gdzie deptak łączy się z placem, tuż przy informacji turystycznej (zamkniętej w weekendy, czego nie rozumiem...), natrafimy na ogromny miecz wbity w ziemię. To powiększona kopia miecza Pribiny, a sama rzeźba ma symbolizować pokój. Na samym placu znajdziemy kilka ważnych dla Nitry budynków: XIX-wieczny, neorenesansowy ratusz z postawioną przed nim kolumną maryjną, teatr Andreja Bagara, dom mieszczański (najstarszy budynek w Dolnym Mieście) i pocztę. Przy placu Świętopełka - jak to w centrach miast bywa - rozstawiło się też kilka restauracji. Wybrałam na lunch włoską, z najwyższymi ocenami w Google, i chyba znów nie miałam szczęścia. Kelnerzy uparcie mnie ignorowali - nie wiem, może myśląc, że na kogoś czekam, skoro jestem sama, choć próbowałam ich przecież wołać... Więc gdy po ponad dziesięciu minutach nie doczekałam się nawet menu, podczas gdy osoby przychodzące później już poskładały zamówienia i dostały napoje, wstałam i wyszłam, szkoda czasu ;). Dzięki temu trafiłam na lunch do fajnej knajpki Keltský Gril, położonej tylko kawałek dalej - miła obsługa, dobre jedzenie i przystępne ceny, więc polecam ;).
Najważniejszym zabytkiem w mieście jest Nitriansky hrad, czyli zamek nitrzański. Położony na jednym z miejskich wzgórz - dziś zwanym po prostu wzgórzem zamkowym - jest udostępniony do zwiedzania. Byłam tu bardzo zaskoczona niezwykle niskimi cenami za wstęp - bilet na tereny zamkowe, do katedry i muzeum kosztuje zaledwie 2 €, a za dodatkowe 2 € można jeszcze wejść na wieżę kościelną. Oczywiście wykupiłam pełen pakiet ;). Na stronie internetowej jest jeszcze informacja o wejściu do kazamatów w cenie biletu, ale z jakiegoś powodu akurat były zamknięte. Zainteresowani mogą też skorzystać z przewodnika - trasy są również w języku polskim, krótsza za 4 €, a dłuższa za 6 € od osoby, tylko trzeba tu zebrać większą grupę.
Ślady dawnego osadnictwa na wzgórzu zamkowym sięgają epoki brązu, ale pierwsza słowiańska warownia stanęła tu dopiero gdzieś na przełomie VIII i IX wieku. Twierdzę z prawdziwego zdarzenia zbudowano tutaj w wieku XI i jej pozostałości stanowią dziś część fundamentów katedry. Zachowane fragmenty murów to już nieco nowsza zabudowa - pochodzą głównie z XVI i XVII wieku, niektóre też zostały wzniesione na średniowiecznych fortyfikacjach. W końcu łatwiej tak, niż wszystko burzyć i budować kompletnie od zera... ;)
Kiedy wszystkie inne nitrzańskie kościoły, które mijałam, okazały się zamknięte, jeszcze bardziej ciągnęło mnie do zwiedzania katedry. Skoro już miałam bilet, to chociaż tutaj powinno dać się wejść do środka ;). Godziny otwarcia katedry są różne, w zależności od dnia tygodnia i sezonu, ale zawsze jest godzinna przerwa między 12 a 13. Specjalnie więc chciałam tu zajrzeć przed południem, żeby nie musieć później czekać. Przy zakupie biletu pani w kasie poinformowała mnie, że wejście na wieżę mam na godzinę 11:30, więc stwierdziłam, że idealnie - wcześniej zobaczę katedrę, potem wejdę na wieżę, a następnie będę mogła sobie pospacerować po terenach zamkowych... ;) 
- Ale poleciłabym trochę poczekać - sugeruje pracowniczka.
- A co się dzieje?
- Teraz jest msza, kończy się o 11.
Jasne, rozumiem. Patrzę na zegarek, 10:58. Zanim kupię bilet, dojdę do katedry, rozejrzę się po okolicy... Minie trochę więcej czasu niż dwie minuty.
- Za dwie minuty możesz tam wejść. Ale teraz jeszcze nie!
No spoko, zrozumiałam ;). To mogę kupić ten bilet?
Schody do katedry wręcz toną w kwiatach - maj to dobry miesiąc na zwiedzanie Europy... ;) Zatem zajrzałam też do bazyliki św. Emmerama (w ogóle uwielbiam zwiedzanie miejscowych kościołów dedykowanych nieznanym świętym, tyle fajnych imion człowiek wtedy poznaje - zawsze mam wtedy rozkminę, jakie zdrobnienia można od nich utworzyć, no ogólnie fajna zabawa, polecam :P ). Generalnie najpierw - czyli w wieku XI - był tutaj romański kościół, którego pozostałości to ta najstarsza zachowana do dziś część zamku, potem w XIV wieku zbudowano gotycki górny kościół, a w XVII wieku - kościół dolny. A potem całość przerobiono na barok, który możemy oglądać obecnie. W nitrzańskiej katedrze pochowany jest Jozef Tiso (którego szczątki przeniesiono tu z Bratysławy w 2008 roku), słowacki prezydent-dyktator z okresu II wojny światowej.
Chwilę przed 11:30 czekałam już przy wejściu do wieży, obok mnie jeszcze trójka Słowaków. Przyszła pani przewodniczka (wejście na górę tylko z przewodnikiem) i spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Przyszłaś za późno!
- Jak to za późno? Jest równo 11:30...
Kobieta sięgnęła po mój bilet, na którym jak byk stała właściwa godzina, po czym zrobiła nieszczęśliwą minę:
- Zły bilet ci sprzedałam, miałaś być na 11. Teraz jest po słowacku... Dobra, chodź, będę jakoś tłumaczyła.
Weszłam za pozostałą trójką i wsłuchiwałam się w głos przewodniczki. Sporo wyłapywałam, słowacki jest mocno zbliżony do polskiego, ale mówiła w takim tempie, że ciężko było mi się skupić. Gdy chciała zabrać się za tłumaczenie swojej opowieści na angielski, powiedziałam, że mi wystarczy po słowacku - jeśli będzie mówiła wolniej, a najwyżej potem dopytam, jak coś będzie dla mnie niejasne. Wyglądała na uszczęśliwioną tym rozwiązaniem ;). Szybko weszliśmy na szczyt wieży, z której rozciągał się widok na całą Nitrę - na górze mieliśmy sporo czasu na robienie zdjęć, a przewodniczka stała obok, wskazywała co ważniejsze budynki i odpowiadała na ewentualne pytania.
W cenie biletu miałam jeszcze Muzeum diecezjalne, więc zajrzałam na chwilę, choć nie powiem, żeby to była szczególnie interesująca mnie tematyka. Otwarte w 2007 roku, jest pierwszym tego typu muzeum na Słowacji. To w sumie taki skarbiec katedralny, w którym znajdziemy najcenniejsze obiekty typu kielichy czy monstrancje. Do tego skrótowe informacje o historii zarówno samej świątyni, jak i religii na tych terenach. Przeszłam przez muzeum dość szybko (nie jest szczególnie duże), czasem tylko zatrzymując się przy interesujących mnie fragmentach.
Skoro już byłam na wzgórzu zamkowym, musiałam pospacerować też trochę po tej okolicy zwanej Górnym Miastem. Znajduje się tu barokowy kościół klasztorny św. Piotra i Pawła (dwa razy podchodziłam w różnych porach, za każdym razem zamknięty), centrum diecezjalne, otoczony odnowionymi kamienicami i pałacykami plac Pribiny... Tuż za placem wypatrzyłam jedną z najpopularniejszych nitrzańskich rzeźb - Corgoňa, stworzoną w 1820 roku przez Vavrineca Dunajský'ego. Wedlug legend Corgoň ocalił wzgórze zamkowe przed jednym z osmańskich ataków, zrzucając na wrogów ogromne kamienie. Postać na rzeźbie wbudowanej w ścianę budynku jest potężna i umięśniona, można sobie wyobrazić ciężki kamień trzymany nad głową... ;)
Kiedy minęła 13, skierowałam się znów do Dolnego Miasta, by zajrzeć do budynku, który otwarto dopiero o tej porze. Nitrzańska synagoga nie pełni już funkcji religijnych, dziś to raczej sala wystawowa i koncertowa. Można ją zwiedzać za zaledwie 1 €, bo cóż, wiele w środku nie zobaczymy - sam budynek powstały na początku XX wieku w stylu secesyjnym, niewielka wystawa o żydowskich zwyczajach i świętach, oraz druga - poświęcona żydowskiemu artyście, urodzonemu w Nitrze Shragrze Weilowi. Zajrzałam do środka, ale dawna świątynia nie wywarła na mnie szczególnego wrażenia. Budynek jest zdecydowanie ładniejszy z zewnątrz niż wewnątrz.
Pozostając jeszcze w podobnej tematyce, chciałam zajrzeć również na cmentarz żydowski, położony kawałek spacerem od centrum. Tutaj mi się niestety po raz kolejny nie poszczęściło, bo cmentarz jest otwarty tylko dwa dni w tygodniu, a sobota akurat nie była jednym z tych dwóch dni ;). Jeśli jednak traficie do Nitry w czwartek lub niedzielę, warto tu zajrzeć pomiędzy 8 a 15. Mi wystarczyło szybkie spojrzenie przez kraty bramy, by zobaczyć porośnięte gęstym bluszczem grobowce i wiedzieć, że na pewno z ciekawością zwiedziłabym to miejsce :). W drodze powrotnej zajrzałam jeszcze na zwykły cmentarz miejski, ale tam akurat nic nie wpadło mi w oko - większość nagrobków była nowa i prosta.
Wiedziałam, że Nitra mi się spodoba, kiedy tylko o niej czytałam, planując wyjazd. Jest tu wszystko, co uwielbiam w Europie - stary zamek, piękna katedra, fajne punkty widokowe, dobre jedzenie i przystępne ceny. A gdy dodać do tego słowacką wiosnę i dwadzieścia parę stopni w cieniu, to zdecydowanie nie ma na co narzekać, nawet jeśli przez większość czasu o słońcu na niebie mogłam tylko pomarzyć :). Muszę częściej zwiedzać Słowację, bo widzę, że sporo mnie dotąd ominęło... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze