Advertisement

Main Ad

Jeden dzień w Sirmione

prom do Sirmione
Jeśli chodzi o Sirmione, jedna rzecz była dla nas od początku oczywista - trzeba się tam wybrać na tygodniu. To jedno z najpopularniejszych i najbardziej turystycznych miasteczek nad Gardą, więc nawet nie chciałam sobie wyobrażać tłumów, które się muszą przez nie przewalać w weekendy. Z Desenzano del Garda, gdzie mieliśmy wykupiony nocleg, można się dostać do Sirmione promem lub autobusem i bez wahania wybraliśmy tę pierwszą opcję. Promy między miasteczkami kursują regularnie, rejs trwa zaledwie dwadzieścia minut (czyli jest szybciej niż autobusem) i kosztuje 3 €, a do tego jeszcze takie widoki po drodze... Nie ma co się zastanawiać, trzeba płynąć i zwiedzać ;).
Sirmione to niewielkie miasteczko (ledwie ok. 8.000 mieszkańców), którego historyczne centrum znajduje się na charakterystycznym półwyspie, wcinającym się głęboko w jezioro Garda. Choć badania archeologiczne wskazują, że na terenie Sirmione ludzie mieszkali już w okolicy VI tysiąclecia p.n.e., to jednak prawdziwy rozkwit miasteczka nastąpił za czasów rzymskich. Zresztą co to by było za turystyczne miejsce we Włoszech, gdzie człowiek by się nie mógł natknąć na jakieś starożytne i średniowieczne zabytki, prawda...? ;) Prom przybił do przystani przy jednym z głównych placów Sirmione - Piazza Carducci i właściwie od razu byliśmy już na starym mieście.
Głównym zabytkiem Sirmione, położonym zaledwie parę kroków od Piazza Carducci, jest zamek Scaligero. Widząc kolejkę do wejścia, tym bardziej ucieszyliśmy się, że nie wybraliśmy się tu w weekend - na szczęście kolejka przesuwała się szybko i już parę minut później stanęliśmy przy kasie. Bilet wstępu kosztuje 6 €, na miejscu dostaliśmy też ulotkę z informacjami o zamku i jego historią i mogliśmy wyruszyć na zwiedzanie. To w końcu jedna z najlepiej zachowanych fortec nad Gardą, zbudowana jeszcze w połowie XIV wieku. Otoczona ze wszystkich stron wodą twierdza naprawdę wywiera wrażenie na odwiedzających :). 
Tak naprawdę w samym zamku niewiele jest do zwiedzania, to chyba bardziej chodzi o to wrażenie, jakie wywierają potężne, średniowieczne mury z bliska. No i o wejście na te mury oraz wieżę ;). Z góry można nie tylko lepiej przyjrzeć się samej twierdzy, co przede wszystkim rozejrzeć po okolicy - to chyba najlepszy punkt widokowy w Sirmione. Widać stąd nie tylko otoczony mieniącą się w słońcu wodą półwysep pełen pomarańczowych dachów, nad którymi góruje wieża kościoła Matki Bożej Śnieżnej - dalej na horyzoncie ciągną się też inne miasteczka położone nad Gardą. Za spacer po murach i taki widok z wieży warto było dać te 6 € ;).
Tuż pomiędzy wejściem do zamku a bramą prowadzącą na stare miasto znajduje się niewielki kościółek - chiesa Sant'Anna della Rocca. Rozmiarami przypominający bardziej kapliczkę niż kościół został wybudowany w połowie XIV wieku dla ludności mieszkającej tuż pod zamkiem. Najbardziej rzuca się tu w oczy prezbiterium, nad którym w XV wieku zbudowano charakterystyczne sklepienie krzyżowe, w kolejnym stuleciu zaś kościół ozdobiono freskami. Warto tu zajrzeć, przechodząc - a przechodzić koło zamku będziecie na pewno ;).
Przeszliśmy przez mostek łączący stare miasto z resztą Sirmione i wręcz natychmiastowo uderzyła we mnie ilość samochodów. Tuż za granicami starówki ciągną się parkingi dla tych odwiedzających, co postanowili odwiedzić Sirmione własnym pojazdem. Do tego hotele, restauracje i informacja turystyczna, dla której tu przyszliśmy. Mając w kieszeni mapkę miasteczka, mogliśmy już planować dalsze zwiedzanie :). Ale skoro podeszliśmy i do tej części Sirmione, grzechem byłoby nie skorzystać z okazji do spaceru - wzdłuż parkingów ciągnie się promenada (Lungolago Armando Diaz). Z jednej strony jezioro, z drugiej drzewa gęsto pokryte kwiatami, więc to także idealne miejsce do zdjęć.
I wróciliśmy na stare miasto, przyszedł czas, by poszukać czegoś do jedzenia. Ale najpierw zajrzeliśmy do kościoła Matki Bożej Śnieżnej (Santa Maria Maggiore), którego wieżę widzieliśmy z zamku. Świątynia została zbudowana w XV wieku, a konsekrowana w roku 1512. Największą ciekawostką tego jednonawowego kościoła są XV-wieczne freski oraz pochodząca również z tego okresu drewniana figura maryjna. Warto też zaznaczyć, że do budowy świątyni wykorzystano materiały z dawnych zniszczonych budynków - w tym pozostałości poprzedniego kościoła miejskiego czy kamień milowy poświęcony cesarzowi Julianowi Apostacie. 
No dobra, przyszła pora lunchu, a kiedy jestem głodna, to nie mam głowy do zwiedzania, liczy się tylko jedzenie ;). I tak trafiliśmy na plac Porto Valentino i do restauracji San Lorenzo. Otwarta nawet w godzinach, kiedy większość włoskich knajp się zamyka (czyli między lunchem a kolacją), z dobrym jedzeniem i przystępnymi cenami - jak na starówkę turystycznego, włoskiego miasteczka, ma się rozumieć. To naprzeciwko tej knajpki znajduje się charakterystyczny, porośnięty kwiatami budynek, który widziałam na wielu zdjęciach z Sirmione - zresztą da się go nawet znaleźć na Google Maps pod hasłem Bougainville. 
A po jedzeniu dalszy spacer w stronę krańca półwyspu. Trochę wspinaczki pod górę w promieniach słońca i ponad trzydziestu stopniach, by złapać oddech w cieniu najstarszej świątyni w Sirmione. Kościół San Pietro in Mavino został zbudowany jeszcze w VIII w., choć naturalnie przechodził później pewne przebudowy - główną w 1320 roku. Ciekawostką jest dobrze zachowana dzwonnica z końca XI wieku, no i nieco starsze, bo XIV-wieczne freski. To prosty kościół, ale stare, kamienne mury świetnie trzymają chłód i wejście do środka w upalny dzień nawet mi sprawiło przyjemność, a ja przecież jestem wybitnie ciepłolubna ;).
Inną opcją na ochłodę są plaże, których w Sirmione nie brakuje. Wśród najpopularniejszych znajdują się Spiaggia Lido delle Bionde z molo wcinającym się w jezioro oraz Jamaica z widokiem na rzymskie ruiny. Na tę drugą postanowiliśmy zejść i pozwolę sobie zauważyć, że Sirmione nie łapie się w mojej definicji plaży ;). Są one bowiem kamieniste i nie mam tu na myśli mnóstwa kamyczków zamiast piachu, ale po prostu faktycznie ogromne, śliskie kamienie. No i przy tym płytka i ciepła woda, ale zdecydowanie nie ciągnęło mnie do zanurzenia się w tym miejscu, leżenie na skałach też nie należy do zbytnich przyjemności... No ale jakieś plaże mają, jakby nie patrzeć ;).
Bardziej od kamienistych plaż interesowały mnie te ruiny ponad nimi... Niestety, tylko mnie :P. Ale że dzień się jeszcze nie kończył, a my już i tak wszystkie główne atrakcje w Sirmione zwiedziliśmy, więc dostałam zielone światło na samodzielne zwiedzanie ruin ;). Grotte di Catullo, czyli Groty Katullusa, to pozostałości dawnej rzymskiej willi wybudowanej na przełomie er. Bilet wstępu kosztuje 8 €, ale za 14 € można też kupić bilet łączony tutaj, do zamku w Sirmione oraz ruin rzymskiej willi w Desenzano. Jako że tę ostatnią sobie akurat odpuściliśmy, więc dla mnie nie było tu różnicy przy zakupie oddzielnych biletów - zamek i Grotte di Catullo też kosztowały mnie łącznie 14 € ;).
Zwiedzanie kompleksu zaczyna się w muzeum, z którym znajdziemy różne starożytne przedmioty odnalezione podczas wykopalisk archeologicznych - zarówno w samym Sirmione, jak i innych miejscowościach nad Gardą. Choć było tu trochę ciekawostek (na szczęście w większości opisanych też po angielsku), przez muzeum przeszłam dość szybko - to ruiny leżały w centrum moich zainteresowań. Bo willa była po prostu ogromna, a do tego świetnie położona na wzgórzu, skąd rozpościera się piękny widok na jezioro. Cały kompleks zajmuje powierzchnię około dwóch hektarów, a samą willę zbudowano na terenie o rozmiarach 105 na 167 metrów.
Parę lat temu ktoś wpadł na świetny pomysł, by całą górną część kompleksu otoczyć drzewami oliwnymi - zasadzono ich wtedy około półtora tysiąca. Biorąc pod uwagę, jaką patelnią we włoskim słońcu są odkryte kamienne ruiny, spacer po gaju oliwnym daje trochę potrzebnego cienia :). Oczywiście i tak słońce nie przeszkadzało mi w odkrywaniu ruin z bliska - na szczęście można tu zajrzeć do prawie każdego zakątka dawnej willi, byleby tylko nie deptać starożytnych mozaik i nie wchodzić na same mury. 
Naturalnie na przestrzeni wieków duże fragmenty willi się zawaliły, a dostępny tu kamień był używany przez mieszkańców Sirmione do budowy domów. Podobało mi się, że właściwie przy każdym ważniejszym pomieszczeniu znajdowała się tablica informacyjna ze szkicami oryginalnego budynku i wyjaśnieniem, do czego dane miejsce służyło - pomagało to wyobrazić sobie poszczególne części kompleksu. Choć i tak ze względu na jego ogrom moja wyobraźnia nie mogła tego połączyć w pierwotną całość... ;) Ale wrzućcie sobie w Google'a Grotte di Catullo reconstruction i zobaczcie, jak potężna była willa te dwa tysiące lat temu. Jeśli lubicie spacery wśród ruin (ja uwielbiam!), to zdecydowanie warto tu zajrzeć.
Potem jednak przyszedł już czas zbierać się z powrotem do Desenzano... Jeszcze krótki spacer po starówce, kupno biletów na prom powrotny, kilka ostatnich zdjęć, bo o tej porze w centrum było już mniej ludzi - i przyszło się pożegnać z Sirmione. To urocze miasteczko, pięknie położone, pełne fascynującej historii i dobrze zachowanych zabytków. Nic dziwnego, że to jedno z najpopularniejszych miejsc nad Gardą i faktycznie pozostaje mi się cieszyć, że przyjechaliśmy tu na tygodniu, gdy nie było takich tłumów. Owszem, do zamku była kolejka, na plażach czy promie też dość tłoczno, ale z drugiej strony kościoły i ruiny świeciły pustkami. Dobrze, że ludzie mają inne zainteresowania ode mnie ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze