Advertisement

Main Ad

Desenzano - baza wypadowa nad południową Gardę

Desenzano del Garda wybraliśmy jako miejscówkę urlopową, nie zdając sobie nawet sprawy, że to największe miasteczko nad jeziorem. Po prostu tutaj trafiliśmy na najsensowniejszy nocleg w ramach naszego budżetu, no i zależało nam, by miasteczko było położone na południowym brzegu i dobrze skomunikowane. Desenzano spełniało wszystkie te warunki, można stąd dopłynąć promem lub dojechać autobusem chyba do wszystkich najważniejszych miasteczek nad Gardą. Do tego jest to jedno z dwóch (druga jest Peschiera) nadjeziornych miast, gdzie można dotrzeć pociągiem, bo tędy przebiega połączenie z Mediolanu do Werony. Zatem Desenzano świetnie nadawało się na bazę wypadową do zwiedzania południowej Gardy i w pełni z tego korzystaliśmy przez parę dni spędzonych w tym miejscu. Popłynęliśmy promem do Sirmione, pojechaliśmy autobusem do Saló, pociągiem do Peschiery i - już na samym końcu - samochodem do Lazise. A przy tym zeszliśmy też wzdłuż i wszerz całą turystyczną część Desenzano... :)
Desenzano leży na południowo-zachodnim brzegu Gardy, w Lombardii - samo jezioro jest zaś podzielone między trzy regiony, poza Lombardią to jeszcze Wenecja Euganejska (którą zwiedzaliśmy później) oraz Trydent-Górna Adyga. Miasteczko zamieszkuje prawie 30.000 mieszkańców, a jego turystyczna część nie jest duża, ale dość długa, szczególnie jeśli wybierzemy się jeszcze na spacer promenadą. My wynajmowaliśmy mieszkanie na samym północnym skraju Desenzano, właściwie tuż obok Campeggio del Vò, więc do centrum mieliśmy jakieś 15 minut piechotą i po jakiekolwiek zakupy trzeba się było trochę naspacerować... Ale za to mieliśmy basen ;).
I w efekcie po zwiedzaniu w gorące dni chłodziliśmy się w basenie, a nie w samym jeziorze. Przyznam, że pod kątem kąpielisk Garda nie przyciągnęła mojej uwagi - plaże są kamieniste, wąskie (poza Spiaggia Desenzanino) i masakrycznie zatłoczone, szczególnie w godzinach popołudniowych. Woda przy brzegu wydawała się ciepła, ale nie ufam temperaturom górskich jezior :P. Doszliśmy też do kolejnych plaż podczas spaceru promenadą, ciągnącą się do sąsiedniej Rivoltelli i dalej, ale tam tłumy były naprawdę nie z tej ziemi i nawet spacer promenadą wzdłuż plaży stracił cały swój urok w tym hałasie.
Głównym zabytkiem Desenzano, który koniecznie chciałam zobaczyć, jest górujący nad miasteczkiem zamek. Pierwsze fortyfikacje stanęły na wzgórzu jeszcze w czasach rzymskich, ale potężny, średniowieczny zamek zbudowano dopiero w X wieku. Dużą przebudowę twierdza przeszła w wieku XV, jednak z czasem zaczęła podupadać na znaczeniu. Dziś z zamku w Desenzano zostały w dużej mierze tylko ruiny, ale ich część odrestaurowano, by umożliwić turystom zwiedzanie.
Na dziedziniec zamkowy można wejść bez biletów, choć niewiele jest tu do zobaczenia. Centrum placu zajęła scena i krzesełka, bo odbywają się tu różne wydarzenia i koncerty. Nie ma tu czegoś takiego jak po prostu zwiedzanie wnętrz - pani w kasie zaproponowała nam bilet na wieżę za 3 €, albo za kilka euro więcej również wystawy tymczasowe. Gdy okazało się, że to bardziej sztuka współczesna oraz trochę street artu Banksy'ego, odpuściliśmy sobie część wystawową i postanowiliśmy tylko wejść na wieżę.
A wejście na wieżę zamkową bardzo polecam :). Nie dość, że stąd najlepiej widać całe ruiny oraz odnowioną część murów (po których można się przespacerować w ramach biletu), to jest to chyba najlepszy punkt widokowy na całe Desenzano. Niestety, wieża nie jest otwarta i widoki można oglądać jedynie przez szybę - nie dość, że światło odbija się w szkle przy zdjęciach, to na górze nie było żadnego przewiewu. A uwierzcie mi, kiedy człowiek wchodzi po schodach przy trzydziestu paru stopniach, bardzo liczy na ten przewiew na szczycie... ;) Jednak same widoki na miasto i na jezioro są warte krótkiej wspinaczki po schodach.
Kolejny punkt w miasteczku, którego nie mogliśmy sobie odpuścić, to kościół Marii Magdaleny, czyli katedra w Desenzano. Wybudowana na ruinach starszej świątyni pod koniec XV wieku, przebudowę nadającą jej obecny kształt przeszła na przełomie wieków XVI i XVII. Przebudowy dokonano według planów architekta Giulia Todeschini, a katedrę w 1611 roku konsekrował biskup Werony.
Po zobaczeniu tylu innych pięknych włoskich kościołów, ten w Desenzano nie wywołuje większego wrażenia, ale i tak z przyjemnością zwiedziliśmy jego barokowe wnętrze. Nie to, że wewnątrz panowały odpowiednie temperatury, dużo niższe niż na zewnątrz, co zachęcało do dłuższego pozostania w środku... ;) Warto pamiętać, że katedra jest otwarta rano i popołudniu, parę godzin w środku dnia trwa sjesta - my chwilę po 15 skończyliśmy lunch w pobliżu i do 15:30 czekaliśmy przed wejściem. Na szczęście otwierali punktualnie ;).
Wśród najważniejszych atrakcji Desenzano wymienia się również ruiny starożytnej rzymskiej willi (Villa Romana) znajdujące się w centrum miasteczka. Odkryta w 1921 roku posiadłość została zbudowana jeszcze w I w. p.n.e., jednak obecne ruiny to pozostałości willi po przebudowie z wieku IV. Lubię takie miejsca, ale chyba widziałam już ich na tyle dużo, że nieszczególnie mnie tu ciągnęło - zwłaszcza, że dostępne w internecie zdjęcia też nie wyglądały wybitnie zachęcająco. Lepiej było wykorzystać ograniczony czas na spokojny spacer po Desenzano... ;)
Spacerując, warto podejść do części portowej Desenzano - zwłaszcza, że i tak znajduje się ona w samym centrum. To stąd odpływają promy do innych miasteczek nad Gardą, a informacje o trasach znajdziecie tutaj. Nad portem góruje latarnia morska i na przylegające do niej molo dobrze przyjść o zachodzie słońca. Bo choć Desenzano leży na zachodnim brzegu jeziora, więc na zachód nad samą Gardą nie ma co liczyć, to jednak okolice latarni są zdecydowanie najlepszym punktem na oglądanie zachodzącego słońca w miasteczku.
No i najważniejsze... Pizza! ;) Już pierwszego wieczoru świetnie trafiliśmy - do pizzerii Cartapaglia z bardzo dobrą pizzą o ciekawych smakach (a do tego nawet szynkę ułożyli w kwiatki) i równie dobrze dobranym winem. Niestety, restauracja jest otwarta jedynie wieczorami i nie mogliśmy się tam wybrać innego dnia w porze lunchu. W środku dnia zresztą zawsze ten wybór jest mniejszy i w końcu poszliśmy do jednej z knajpek na głównym placu Giuseppe Malvezzi. Miała trochę niższe oceny, ale to w końcu Włochy - tu trzeba mieć pecha, by trafić na niesmaczne jedzenie. I faktycznie, pizza była dobra, a niskie oceny wynikały po prostu z obsługi. Młodzi kelnerzy bawili się dobrze i goście nieszczególnie im w tym przeszkadzali ;). Po menu poszliśmy sami, kelnerów wzywaliśmy sami, by złożyć zamówienie, standardowych przekąsek zapomnieli nam przynieść... Plus w tym taki, że jak się przyczepiłam tego wszystkiego, to odjęli nam z rachunku standardowe coperto. Na pizzę polecam jednak Cartapaglię ;).
To był mój drugi wypad nad Gardę (o pierwszym pisałam przed laty tutaj) i muszę przyznać, że zdecydowanie wolę to jezioro latem niż w deszczowym kwietniu ;). Kąpać się nie muszę, opalać na kamienistych plażach też nie, ale trzydzieści stopni, rejsy statkiem, spacery promenadami, trochę starych zabytków, no i Alpy w tle... To wszystko zdecydowanie bardziej do mnie trafia ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze