Advertisement

Main Ad

Kreta północno-zachodnia w tydzień

Najpierw postanowiliśmy, że bierzemy tydzień urlopu w kwietniu, a potem zaczęliśmy się rozglądać za tanimi lotami. W pasującym nam terminie najwięcej ciekawych ofert pojawiało się na włoskie i greckie wyspy i dość szybko nasz wybór padł na Kretę. Oczywiście od początku zdawałam sobie sprawę z tego, że nie ma szans, by w tydzień zobaczyć całą wyspę - zwłaszcza, że chciałam, by ten wyjazd był też trochę wypoczynkowy, nie taki intensywny na 100% (żeby nie odstraszyć od razu drugiej połówki... ;) ). Postawiliśmy na przylot do Chanii, a wylot z Heraklionu, dając sobie czas zarówno na zwiedzenie obu tych miast, jak i różnych atrakcji w ich okolicach. Żeby nie kursować ciągle w tę i z powrotem, noclegi zarezerwowaliśmy w Chanii, Retimno i Heraklionie, a na cztery środkowe dni wynajęliśmy auto - sporo pomniejszych miejscówek po drodze byłoby nie do ogarnięcia bez samochodu (a już zwłaszcza poza sezonem). Taki a nie inny wybór planów sprawił, że niektóre atrakcje Krety musieliśmy sobie odpuścić, w tym miasteczko Agios Nikolaos, jaskinię Zeusa, wąwóz Samaria, ruiny Lato, Agia Triada czy Gortyna... A pewnie i wiele, wiele więcej. Po prostu Krety w tydzień zobaczyć się nie da, trzeba się było z tym pogodzić - no i cieszyć tym, co zobaczyć się udało... :)

PRZYLOT

Dnia przylotu nie liczę do rozpiski wyjazdu, bo w Chanii wylądowaliśmy o 20:45, a zanim jeszcze dotarliśmy do miasta, zameldowaliśmy się w wynajmowanym mieszkaniu, to już dawno był późny wieczór i dzień właściwie zleciał. Chania to jedno z tych miast, gdzie przy rezerwacji noclegu za powyżej (bodajże) 150 €, Booking oferuje darmowy przejazd taksówką z lotniska, z czego ochoczo skorzystaliśmy. Nocowaliśmy w położonym w samym centrum Lithinon Cozy Studios - przyznam, że ceny noclegów poza sezonem okazały się bardzo pozytywnym zaskoczeniem, tutaj np. płaciliśmy niecałe 43 € / noc za mieszkanie dwuosobowe, z którego do starego portu były piechotą dwie minuty... Odebraliśmy klucze, zostawiliśmy rzeczy, przeszliśmy się do położonego 300 m dalej spożywczaka po drobne zakupy, przy okazji oglądając port nocą, na więcej energii nie było... :) 

DZIEŃ 1 - CHANIA

Skoro do Chanii przylecieliśmy, od tego miasta postanowiliśmy rozpocząć zwiedzanie Krety. Zajrzeliśmy do katedry, obeszliśmy Stary Port Wenecki, podchodząc do latarni morskiej, pospacerowaliśmy po starych dzielnicach miejskich, zaglądając też do ogrodów i odbijając się od zamkniętych drzwi meczetu i kościoła św. Mikołaja. Forteca Firka ma wstęp darmowy, ale jest otwarta tylko na tygodniu, a tak się złożyło, że my na Chanię przeznaczyliśmy akurat weekend i twierdzę przyszło nam sobie odpuścić. W efekcie pierwszy dzień na Krecie spędziliśmy dość spokojnie, był czas na jedzonko (obowiązkowo moussaka po przylocie do Grecji) i oglądanie zachodu słońca nad portem, a potem wczesne pójście spać, by odespać poprzednią, słabszą noc ;).

DZIEŃ 2 - PLAŻE

Po bardzo dobrym śniadaniu (parę knajpek polecę Wam w oddzielnym wpisie ;) ) skierowaliśmy się do wypożyczalni samochodów, by następnie wyruszyć w drogę za miasto. Po dłuższym researchu wybór padł na wypożyczalnię Kydon, gdzie dostaliśmy małego, białego Volkswagena Up! - w ogóle miałam wrażenie, że większość aut na drogach z logo różnych wypożyczalni to takie malutkie autka całe na biało, mega się to rzucało w oczy w turystycznych miejscach :). Plus był taki, że faktycznie mało to paliło i ok. 500 km, które zrobiliśmy przez cztery dni, daliśmy radę przejechać na jednym baku. A pierwszego dnia postawiliśmy na kierunek: plaże! I od razu wyzwanie dla samochodu, bo szutrowa droga do laguny Balos, następnie jeszcze spacer z parkingu wśród wszechobecnych kóz, ale widoki były takie, że warto, warto, po trzykroć warto :). A i pogoda dopisała, więc można było wskoczyć w strój kąpielowy, zmoczyć nogi (ja do pływania potrzebuję wyższych temperatur jednak...) i poleżeć na plaży... Zaś gdy słońce zaczęło przypiekać za mocno, wsiedliśmy w auto i kierunek na południe, na drugą słynną plażę: Elafonisi. Dotarliśmy na miejsce krótko przed zachodem słońca, które już nie nadawało morzu pięknego błękitnego koloru, zaś różowego piasku, z którego plaża ta słynie, nigdzie nie wypatrzyliśmy. Był za to wiatr i pustki - w porównaniu do Balos - jednak Elafonisi wielkiego wrażenia na nas nie wywarła.

DZIEŃ 3 - PÓŁWYSEP AKROTIRI

Półwysep Akrotiri przylega niemalże do Chanii - to na nim znajduje się miejskie lotnisko - ale odkrywać jego atrakcje bez samochodu... No byłoby ciężko, choć odległości nie są tu duże. Zaczęliśmy od klimatycznego klasztoru Agia Triada Tzagaroli, skąd podjechaliśmy do kolejnego kompleksu dwóch klasztorów: nowego Gouverneto i starego Katholiko. Ten pierwszy był akurat zamknięty, ale trasa do starego była bardzo fajnym doświadczeniem. Jakby wysiłku fizycznego było tu mało, podjechaliśmy do miejscowości Stavros, skąd czekał nas hiking do góry do jaskini Lera - męczące, ale warte widoków :). Niektórzy potem od razu wskoczyli do morza na pobliskiej plaży, ja się jednak do niektórych tu nie liczę ;). Na koniec pojechaliśmy na ostatni punkt widokowy - wzgórze proroka Eliasza, z którego widać całą Chanię... i na które, na szczęście, nie trzeba już było wchodzić pieszo.

DZIEŃ 4 - APTERA, KOURNAS, MYRIOKEPHALA, RETIMNO

Rano pobudka, wymeldowanie się, szybkie śniadanie i czas w drogę. Pierwszy postój to ruiny starożytnej Aptery, gdzie można się było nacieszyć grecką wiosną w pełni, oraz pobliska twierdza Koules - niestety zamknięta. Potem dalsza jazda nad jezioro Kourna(s), gdzie posiedzieliśmy krócej, niż zakładałam, bo było jednak dość turystycznie i sporo ludzi ;). Mając więc więcej czasu, odbiliśmy w bok, do niewielkiego klasztoru Myriokephala pełnego fresków sprzed kilkuset lat. Jazda tu zajęła więcej czasu niż zwiedzanie, ale nie można było żałować ;). A po południu dotarliśmy do Retimno, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Miasteczko polecane wszem i wobec w internetach nie przypadło mi szczególnie do gustu - ot, nadmorski kurort turystyczny, w którym nie ma zbyt dużo do zwiedzania, ale jest gdzie jeść, pić i wydawać pieniądze, jak ktoś lubi tak spędzać wakacje ;).
W Retimno mieliśmy zostać na jedną noc, a skoro ceny noclegów poza sezonem i tutaj okazały się bardzo przystępne, postanowiliśmy zaszaleć i na tę jedną noc wynająć pokój w hotelu. Ionia Suites niedaleko wybrzeża i turystycznego centrum, z własnym parkingiem (co istotne, bo przyjechaliśmy autem), ze śniadaniem w cenie i nawet otwartym basenem, z którego jednak w kwietniu nikt chyba nie korzystał ;). I nie wiem, jak to się stało, ale nie zrobiłam zdjęcia w pokoju, choć niewielka strata - ot, zwykły pokój hotelowy ;).

DZIEŃ 5 - RETIMNO, ARKADI, MELIDONI, ARCHANES

Zanim wyjechaliśmy z Retimno, wybraliśmy się na zwiedzanie tutejszej fortecy - poprzedniego popołudnia była już zamknięta, a mi wystarczyło, że odpuściłam zamek w Chanii.  Twierdza okazała się zdecydowanie najciekawszym punktem w miasteczku i sprawiła, że spojrzałam na nie nieco bardziej przychylnym okiem. Z Retimno pojechaliśmy do klasztoru obronnego Arkadi, znanego dzięki bohaterskiej obronie podczas powstania kreteńskiego w 1866 r. Punkt obowiązkowy dla zrozumienia historii wyspy. Z Arkadi skierowaliśmy się do jaskini Melidoni, nie wiedząc nawet, czy będzie już otwarta (różne źródła podawały, że sezon startuje w kwietniu lub maju) - na szczęście była i kompletnie mnie zachwyciła. Chyba dla równowagi po trzech fajnych miejscach, z czwartym musiało być coś nie tak ;). Historyczne miasteczko Archanes na południe od Heraklionu okazało się kompletnym niewypałem i po krótkim spacerze zdecydowaliśmy, że to koniec na dziś. Aż się śmiałam, że mogę napisać wpis na bloga pt. Co zobaczyć w Archanes? i cały wpis ograniczyć do słowa nic ;). Pojechaliśmy więc do Heraklionu, gdzie w porcie zwróciliśmy samochód, a następnie zameldowaliśmy się na ostatnie dwie noce.
I dobrze, że oddaliśmy samochód, bo przy ostatnim noclegu naprawdę nie byłoby gdzie zaparkować - mieszkanie City Pearl znajdowało się przy samej głównej ulicy (1821). Było malutkie, ale świetnie wyciszone i położenie w centrum kompletnie nie przeszkadzało, a z turystycznego punktu widzenia było zaletą. Jedyny minus to słaby internet (a relacje na instagrama się same nie dodadzą... :P ) i bojler na ciepłą wodę, o którego włączeniu trzeba pamiętać i który ogranicza długość prysznica. Nie jest to jednak coś, co mocno przeszkadza, a mieszkanie spodobało nam się bardziej niż hotel w Retimno.

DZIEŃ 6 - HERAKLION

Ostatni pełen dzień podróży przeznaczyliśmy na Heraklion z pobliskim Knossos - jeden dzień zdecydowanie wystarczy na odwiedzenie obu miejsc. Najpierw podmiejskie ruiny pałacu minojskiego, dokąd bez problemu dojedzie się komunikacją miejską, częściowo zrekonstruowane przez brytyjską ekipę archeologiczną na początku XX wieku. Dla mnie punkt obowiązkowy, ale wiadomo - to trzeba lubić ;). Potem powrót do Heraklionu i na łączonym bilecie zwiedzanie świetnie zrobionego Muzeum Archeologicznego. Po tak intensywnej pierwszej połowie dnia przyszła przerwa na lunch i już spokojniejsze popołudnie, zwiedzanie samego centrum miasta. Przepiękne kościoły (obok muzeum to dla mnie największa atrakcja Heraklionu), spacer wzdłuż wybrzeża przy wyjątkowo wzburzonym morzu i uchylanie się od fal przy twierdzy Rocca del Mare. Parę historycznych budynków, wyłączona akurat fontanna Morosini... Generalnie widać, że Heraklion to miasto bardziej żyjące niż turystyczne - czuć tu inny vibe niż w Chanii czy Retimno i mi to się podobało, choć niekoniecznie chciałabym tu spędzić więcej czasu.

DZIEŃ 7 - WYLOT

Choć z Heraklionu wylatywaliśmy o 14:30, niewiele można zrobić z samego rana - zwłaszcza, gdy trzeba się wymeldować i chodzić po mieście z bagażami. Trafiliśmy jednak na świetną knajpkę śniadaniową (aż żałowaliśmy, że nie odkryliśmy jej poprzedniego poranka...), gdzie przy dobrym jedzonku można było doczekać autobusu na lotnisko. Transport publiczny w Heraklionie jest dobry i tani (bilet do Knossos kosztował 1,50€, na lotnisko - 2€), więc nie było nawet co myśleć o przetrzymaniu samochodu o kolejny dzień, tylko po to, by jechać nim do Knossos i oddać go na lotnisku. Internet uprzedzał, że lotnisko w Heraklionie jest masakrycznie obciążone i dobrze być na nim odpowiednio wcześniej - jestem w stanie to sobie wyobrazić w sezonie, ale w kwietniu wszystko naprawdę poszło gładko i sprawnie, a my się trochę wynudziliśmy przed bramkami... ;)

Kreta ciekawiła i fascynowała mnie od lat i czasem mam wrażenie, że to długie marzenie sprawiło, że zanadto wyidealizowałam sobie tę wyspę ;). W efekcie największe wrażenie wywarły na mnie te miejsca, o których dużo nie myślałam - laguna Balos, małe klasztory, jaskinia Melidoni... A to, na co się nastawiałam - urocze miasteczka, zabytkowe ruiny, muzea czy zamki... Spoko, fajne były, ale brakowało mi spodziewanego efektu wow. Często chodziło mi po głowie, że hej, w samej Grecji widziałam fajniejsze rzeczy. Że Santorini, co do którego nie miałam żadnych oczekiwań poza to na pewno komercja! podobało mi się bardziej od wymarzonej Krety. I nie zrozumcie mnie źle, bardzo podobał mi się ten wyjazd i naprawdę wróciłam zadowolona, i Kretę polecam z całego serca. Po prostu nie wyobrażajcie sobie nie wiadomo czego, jeśli też jesteście historycznymi freakami :D. No i warto postawić na naturę - ta na wyspie wgniata w fotel :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze