Advertisement

Main Ad

Tirana - pierwsze spotkanie z Albanią

Kiedy zaczęłam na instagramie relacjonować wyjazd do Albanii, odezwało się do mnie kilkoro znajomych zdziwionych faktem, że nigdy dotąd nie byłam w tym kraju ;). No bo jak to? Z Wiednia tak blisko, ja Bałkany lubię, tyle podróżuję, a do tego Albania taka tania... no przecież już dawno powinnam była tam zawitać! Przyznam, że jeszcze parę lat temu to państwo nie było jakoś wysoko na mojej liście miejsc do odwiedzenia - jak miałam ochotę na Bałkany, to zazwyczaj wracałam do Chorwacji. Miałam w głowie te albańskie stereotypy, kraj ten nie kojarzył mi się najlepiej, a oglądane w internecie relacje z cudzych podróży też nieszczególnie zachęcały. A do tego nie było tanich lotów do Tirany, więc właściwie nie myślałam nawet o tym kierunku. W pewnym momencie zaczęło się to jednak zmieniać, głównie po tym, jak na lotnisko w Tiranie zaczął latać najpierw Wizzair, a potem i Ryanair (a ceny w Chorwacji osiągnęły poziom wręcz abstrakcyjny ;) ). Z jednej strony Albanię odwiedziło wtedy sporo moich znajomych, a ich opinie były już dużo bardziej zachęcające niż to, co widziałam kiedyś w internecie. A z drugiej sama Albania pod wpływem masowej turystyki zaczęła się sama przystosowywać, co pewnie dla wielu osób jest wadą, ale dla podróżującej solo kobiety było to akurat zaletą. I nawet jeśli w międzyczasie większość moich podróży solo zmieniło się w podróże we dwoje, to jakoś tak wyszło, że akurat na pierwsze spotkanie z Albanią wybrałam się sama - i wiem na pewno, że będę chciała tam wrócić na dłużej, we dwoje :).
Zwiedzanie Tirany zaczęłam tak jak pewnie większość turystów: od placu Skanderbega, albańskiego bohatera narodowego. Jego pomnik na koniu to jeden z symboli stolicy, choć niestety, podczas mojej wizyty ten fragment placu był ogrodzony ze względu na jakieś prace remontowe. Remontowane i zamknięte było też Narodowe Muzeum Historyczne, które bardzo chciałam zobaczyć, więc cóż, będzie trzeba wrócić do Tirany ;). Na szczęście odsłonięta była słynna mozaika na fasadzie muzeum - powstała na początku lat osiemdziesiątych i zajmuje powierzchnię ponad 400 m2. Choć jak o tym wszystkim teraz myślę, właściwszym byłoby stwierdzenie, że zwiedzanie Tirany zaczęłam od położonej niedaleko placu Skanderbega informacji turystycznej, bo przecież zawędrowałam najpierw tam... tylko nie wiem, czy tirańska informacja turystyczna to miejsce zachęcające turystów ;). Moja wizyta w tym miejscu wyglądała mniej więcej tak: weszłam, a pracowniczka z niechęcią podniosła na mnie wzrok, nie rzuciwszy nawet dzień dobry. No to ja zaczęłam:
- Dzień dobry, chciałabym jakąś mapkę miasta, no i jakieś sugestie, co warto tu zobaczyć. Co nieco czytałam w internecie, ale miejscowe porady zawsze w cenie.
Chwila ciszy, po czym pani wskazała ręką mapy na biurku.
- Tu jest mapa.
- Dziękuję. A jakieś polecajki?
Cisza. - Nie wiem, co ci polecić... O, tu jest główny plac. - Znowu dłuższa chwila ciszy. - A tu jest muzeum, Dom Liści. Nie wiem, co jeszcze.
- Coś więcej do zwiedzania w środku, jakby padało? - niestety, prognozy nie były zbyt optymistyczne na ten dzień.
- Yyyy...Tu jest taka popularna dzielnica, gdzie możesz iść zjeść i się napić - narysowała palcem na mapie kółko wokół Blloku.
Poddałam się z dalszym wypytywaniem o miejsca warte polecenia, ale że miałam w planach jeszcze Bunk'art, poprosiłam, żeby mi zaznaczyła to miejsce na mapie. Cóż, znalazłam je szybciej niż ona, bo szukała uparcie czegoś innego gdzie indziej i w końcu to ja jej pokazywałam na mapie, o co mi chodzi... :) Znalazłam na szczęście w biurze jeszcze foldery bardziej informacyjne niż pracowniczka i tak zaopatrzona usiadłam w kawiarni na placu Skanderbega, robiąc plan na cały dzień.
Pierwszym miejscem, do którego postanowiłam zajrzeć, był położony przy placu Skanderbega meczet Ethema Beja. Przy wejściu stoi pracownik pilnujący, by zdjąć buty i przykryć włosy (na szczęście kaptur wystarczy, bo nie chciałabym wypożyczać stąd chust ;) ), a wstęp to co łaska, widziałam, że większość wrzucała po 100-200 leków, czyli jakieś 1-2 €. Świątynia powstała na przełomie XVIII i XIX wieku, a co przyciąga tu odwiedzających to liczne freski przedstawiające przede wszystkim motywy roślinne, choć nie tylko. Biorąc pod uwagę, że meczety są dekorowane głównie słowem pisanym, takie ornamenty czynią meczet Ethema Beja świątynią dość wyjątkową. No i nie da się zaprzeczyć, że freski są naprawdę ładne, zdecydowanie warto było tu zajrzeć, nawet jeśli meczet jest niewielki i spędzi się tu zaledwie kilka minut.
Tuż za meczetem wznosi się wieża zegarowa, zbudowana w latach dwudziestych XIX wieku. Wysoka na 35 m stanowi podobno jeden z najfajniejszych punktów widokowych na centrum Tirany... piszę podobno, bo niestety, choć zaglądałam tu o różnych porach przez kilka dni, wieża była zawsze zamknięta. Idąc kilka kroków w kierunku wschodnim, miniemy spory przystanek autobusowy (stąd odjeżdżają m.in. autobusy na lotnisko) oraz charakterystyczny grobowiec Kaplana Paszy, ciekawie komponujący się z położonym za nim hotelem. Dalej znajdziemy sporo knajpek i sklepów oraz popularny Nowy Bazar, gdzie warto zajrzeć nie tylko po różne pamiątki, ale też żeby spróbować lokalnych smaków. Kartą tu raczej nie zapłacimy, ale bez problemu przyjmują i leki, i euro. Podczas mojej wizyty kurs wynosił 1€ = 98 leków, więc w sklepach i restauracjach przeliczano po prostu 1 do 100; wielokrotnie też mi się zdarzało, że nie mieli mi jak wydać w lokalnej walucie i wydawali w euro. Aż żałowałam, że wypłaciłam więcej pieniędzy, bo w gruncie rzeczy płacenie w euro opłacało się najbardziej, a i oni się bardziej cieszyli z zagranicznej waluty... Pan przyjmujący płatność za mieszkanie był wręcz rozczarowany, że wypłaciłam lokalną gotówkę i tak chcę mu zapłacić (choć cenę podaną na Bookingu w euro przeliczył na leki po kursie bardzo dla siebie korzystnym ;) ). Lesson learnt, jak to się mówi, na następną wizytę w Albanii będę przygotowana bardziej na płatności w euro.
Spodziewając się deszczu po południu, postanowiłam najpierw odwiedzić miejsca, gdzie nie planowałam wchodzić do środka. Na szczęście pogoda okazała się lepsza, niż się tego spodziewałam, rozpadało się dopiero wieczorem, a przez większość dnia towarzyszyło mi słońce - no, ale z rana nie mogłam tego jeszcze przewidzieć, prognozy uparcie straszyły deszczem. Gdy więc obeszłam już okolice głównego placu, odbiłam w kierunku jednej z bardziej specyficznych atrakcji w Tiranie, a mianowicie Piramidy. Charakterystyczna budowla powstała w latach 1986-88, już po śmierci Hoxhy i miała służyć jako poświęcone mu muzeum. Długo nie pełniła jednak swojej funkcji, bo komunizm w Albanii upadł trzy lata później, a budynek przez kolejne lata pełnił różne funkcje. Obecnie w środku znajduje się młodzieżowe centrum technologii, do którego nie zaglądałam, ale za to z ciekawością weszłam po schodach na szczyt budynku, by rozejrzeć się po Tiranie.
Tuż obok Piramidy zaczyna się Blloku - imprezowa i knajpowa dzielnica, jedyna szczera polecajka od pani z informacji turystycznej ;). Za czasów komunizmu była to ekskluzywna, zamknięta dzielnica, w której mieszkali najwyżsi rangą politycy, a po upadku systemu okolica szybko zyskała na popularności. Wciąż zza ogrodzenia można zobaczyć tu dawną rezydencję samego Hoxhy - kiedyś szczyt luksusu, dziś zamknięta i powoli popadająca w ruinę stara willa. Sporo tu ciekawych z architektonicznego punktu widzenia budowli, ale najwięcej wszelakich knajp i restauracji, każdy znajdzie tu coś dla siebie w przystępnych cenach. Ja ze swojej strony polecam świetną restaurację Fresh Garden - pyszne jedzenie, bardzo dobra obsługa, a na koniec serwują jeszcze kieliszek limoncello :). Idąc wzdłuż Blloku na południe miasta, minie się też tzw. Postbllok, czyli instalację komunistyczną: bunkier (bo komunistyczna Albania bunkrami stała), elementy konstrukcji więzienia w Spaçu oraz fragment Muru Berlińskiego.
Na południe od centrum Tirany rozciąga się Wielki Park (Grand Park) o powierzchni 289 ha. Nie miałam w planach spaceru tam ze względu na pogodę, ale skoro ta okazała się zdecydowanie lepsza niż w prognozach, zmieniłam zdanie i skierowałam się do parku. Zaczyna się on tuż za Blloku, ledwo 10 minut spacerem od Piramidy - super, że taki ogromny obszar zieleni znajduje się właściwie przy centrum miasta :). W centrum parku znajdziemy spore sztuczne jezioro (dlatego też miejsce jest znane jako park sztucznego jeziora), knajpki oraz boiska do gry; ale też miejsce pamięci ofiar Holokaustu czy groby poległych podczas II wojny światowej aliantów. Ja dość krótko spacerowałam po terenie parku - jakby nie patrzeć, nie miałam go w planach na ten dzień, więc obeszłam tylko jego część, ale i tak niezwykle mi się tu podobało. Parki w centrach miast kojarzą mi się głównie z przystrzyżonymi trawnikami przeplatanymi rabatkami z kwiatami, tymczasem w Tiranie duża część parku była porośnięta trawą tak bujną, że biegające wśród zieleni psy były w niej kompletnie ukryte.
Jeśli zaczniecie googlać za atrakcjami Tirany, możecie być pewni, że w czołówce wyników wyszukiwania znajdziecie hasło Bunk'art. Projekt ten wystartował w listopadzie 2014 roku, kiedy to w ogromnym bunkrze położonym na obrzeżach albańskiej stolicy utworzono swego rodzaju muzeum poświęcone komunizmowi w Albanii - szczególnie życiu codziennemu za dyktatury oraz armii. Bunkier cieszył się sporą popularnością wśród turystów, ale był jeden problem - jego lokalizacja. Mając ograniczony czas w Tiranie, nie każdy chciał jechać na obrzeża specjalnie dla jednego muzeum. I tutaj strzałem w dziesiątkę okazało się utworzenie Bunk'art 2, tym razem w centrum miasta. Ten bunkier jest mniejszy, a wystawy w środku dotyczą głównie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz tajnych służb Sigurimi, więc zainteresowani tematyką mogą spokojnie odwiedzić oba muzea bez poczucia powtarzalności informacji. Ja nie za bardzo miałam czas na wypad na obrzeża, ale z ciekawością wybrałam się do Bunk'art 2.
Wstęp do bunkra kosztuje 900 leków (39,20 zł), są też zniżki dla kupujących bilety do obu placówek Bunk'art naraz. Następnie przechodzi się wąskimi korytarzami bunkra, zaglądając do kolejnych pomieszczeń i zapoznając się chronologicznie z instytucjami i ich działalnością: żandarmerią w latach 1912-39, policją podczas II wojny światowej oraz policją i Sigurimi w latach 1944-91. Oczywiście największa i najdokładniejsza jest ta ostatnia część, dowiemy się z niej wiele o brutalności tajnych służb Hoxhy. Nie ma tu może bardzo krwawych materiałów, ale są zdjęcia powieszonych ofiar reżimu czy wspomnienia tortur, więc warto to wziąć pod uwagę, jeśli jest się szczególnie wrażliwym na takie materiały. Wszystko opisano po albańsku i angielsku, do tego są różne materiały video z angielskimi napisami. W zależności od tego, jak szczegółowo będzie się wszystko czytać i oglądać, w środku spędzi się 1-2 godziny. Warto też wziąć pod uwagę, że - jak to w bunkrze - w środku nie ma dużo miejsca, a co za tym idzie, szybko robi się tłoczno. Ja byłam tu w kwietniu, poza sezonem, a ludzi i tak było dość dużo i czasem musiałam czekać z boku, aż będę w stanie gdzieś podejść, coś przeczytać. Wybierając się do Tirany w sezonie, Bunk'art 2 zaplanowałabym z samego rana, zanim zbierze się więcej ludzi...
Po wyjściu z bunkra skierowałam się do położonego niedaleko zamku, zwanego fortecą Justyniana. Początki twierdzy sięgały czasów bizantyjskich i choć nie udowodniono, że miała coś wspólnego z cesarzem Justynianem, ale mogłaby przecież, prawda? ;) Współcześnie to miejsce niezbyt przypomina już fortyfikacje, bo urządzono tutaj spory bazar. Ale taki turystyczny, z mnóstwem knajp i sklepów z pamiątkami - wyszła z tego naprawdę fajna miejscówka, by spotkać się ze znajomymi czy posiedzieć wieczorem przy drinkach lub (zapewne nieco za drogim) jedzeniu. Przechodząc przez teren zamku w Tiranie, wyjdziemy na bulwar Joanny d'Arc i tutaj też warto się rozejrzeć dookoła :).
Z zamko-bazaru wychodzi się pomiędzy świątyniami dwóch różnych wyznań, ale zanim o religii w Albanii, to przejdźmy jeszcze parę kroków w lewo. Znajduje się tam XVIII-wieczny Most Garbarzy, wyglądający dość dziwnie z dala od wody, gdyż prawie sto lat temu rzekę uregulowano i już tędy nie płynie... Mostek nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia, ale podobno trzeba było zobaczyć, no to zobaczyłam ;). Z większym zaciekawieniem podeszłam do położonego obok Wielkiego Meczetu, według Wikipedii największego na Bałkanach. To bardzo nowy budynek, otwarty zaledwie w październiku ubiegłego roku przy udziale jednego z głównych sponsorów, czyli prezydenta Turcji Erdoğana. Niestety, do środka zajrzeć mi się nie udało, bo właśnie zbierali się wierni na modlitwę, ale już z zewnątrz świątynia wywiera wrażenie swoim rozmiarem. Okolice Wielkiego Meczetu to też jedyne miejsce w Tiranie, gdzie widziałam więcej kobiet w chustach, choć wciąż było ich niedużo - sporo zakładało chustę dopiero podchodząc do meczetu. Przyznam, że ta swoboda ubioru trochę mnie na początku zdziwiła w kraju, w którym około połowa mieszkańców deklaruje wyznawanie islamu. Miałam swoje podejrzenia, co do przyczyn takiej sytuacji i szybko zostały one potwierdzone przez dwie różne miejscowe osoby, niezależnie od siebie wypowiadające podobny pogląd: choć komunizm w Albanii był koszmarem, miał on jedną zaletę - ukształtowanie podejścia społeczeństwa do religii. Za dyktatury Hoxhy jedyną słuszną religią była Albania. Kościoły, cerkwie i meczety zamknięto, nadając im inne funkcje lub burząc; imamów, popów i księży zamykano i torturowano, jeśli nie chcieli zmienić zawodu. O religii nie można było mówić nawet w domu, za to też można było zniknąć. I kiedy komunizm wreszcie upadł, a ludzie mogli wyznawać swobodnie swoją wiarę, wyrosło już kilka pokoleń, które nie wiązały religii z obrzędami czy tradycjami, dla których religia nie miała większego znaczenia. Tak, wierzą, uważają się za muzułmanów czy chrześcijan, ale w świątyni bywają od większego święta, a narodowość stoi dla nich przed wyznaniem. Nie sądzę, by nie było kompletnie żadnych konfliktów, ale sami Albańczycy mi opowiadali o jarmarkach świątecznych pod meczetem i innych przykładach w miarę harmonijnego współistnienia. No i coraz więcej osób deklaruje się jako niewierzący / niewyznający żadnej religii. Dodatkową zaletą takiego stanu rzeczy było to, że przyjechałam do Albanii w Wielkanoc - święto państwowe ze względu na katolików i prawosławnych - a wszystko działało normalnie: transport publiczny kursował bez opóźnień, knajpki i muzea normalnie pootwierane... Podczas Ramadanu podobno jest dokładnie tak samo :).
Zaledwie z 200 metrów od meczetu znajduje się inna świątynia, którą ten pierwszy teraz kompletnie przyćmiewa - aż się zastanawiam, czy nie było to zrobione celowo ;). Zbudowana w latach 1993-2002 katedra p.w. św. Pawła - największy kościół rzymskokatolicki w Albanii, a jednak dość średnich rozmiarów i z bardzo prostym wystrojem. Gdybym tego nie wiedziała, nie domyśliłabym się, że właśnie zwiedzałam najważniejszą świątynię rzymskokatolicką w kraju... Cóż, efekt lat komunizmu i konieczność odbudowywania religii od nowa po upadku systemu. Przed katedrą stoi pomnik, a w katedrze znajduje się obraz przedstawiający chyba najsłynniejszą Albankę, choć urodzoną w Skopje - Anjezë Gonxha Bojaxhiu, która zasłynęła jako Matka Teresa.
Bardziej niż rzymskokatolicka spodobała mi się katedra prawosławna - sobór Zmartwychwstania Pańskiego, położony za placem Skanderbega. To również nowy budynek, ukończony w 2012 roku, choć przed epoką Hoxhy znajdowała się tu prawosławna cerkiew. Znów, nie jest to wielka świątynia - zarówno katolicy, jak i prawosławni stanowią w Albanii ok. 7-8% mieszkańców, ale wielu z nich w kościołach i cerkwiach w ogóle nie bywa, więc najwidoczniej takie katedry w zupełności Tirańczykom wystarczą. Ściany i sklepienie katedry ozdobiono freskami, a w centrum stoi prosty, choć całkiem ładny ikonostas. Całą świątynię zaprojektowano zaś w... Nowym Jorku ;).
Naprzeciwko prawosławnej katedry stoi charakterystyczny budynek znany jako Dom Liści. Zbudowany w 1931 roku jako klinika medyczna, podczas II wojny światowej był zajmowany przez Gestapo... a potem albańskie władze zadbały o to, by miejsce to nie straciło złej sławy. Mieściła się tu bowiem siedziba główna Sigurimi, czyli komunistycznych tajnych służb. Wstęp tutaj kosztuje 700 leków (30,45 zł), a w środku nie można robić zdjęć. Na wystawach znajdziemy różne informacje o działalności tajnych służb, technikach inwigilacji, strukturach organizacji i wiele innych mniej lub bardziej ciekawych rzeczy. Nie wszystko opisano po angielsku, ale podstawowe informacje znajdziemy w obu językach. Muzeum nie jest duże - w środku spędziłam ledwo godzinę i choć uważam, że było to ciekawe uzupełnienie Bunk'artu, to jednak wystawy w bunkrze bardziej mnie zainteresowały.
W Domu Liści zakończyłam swoje zwiedzanie Tirany i jak na pierwsze spotkanie z tym miastem, myślę, że było ono bardzo udane :). Nie widziałam wszystkiego - Muzeum Historyczne było remontowane, wieża zegarowa zamknięta, do pierwszego Bunk'artu było mi trochę za daleko, tak jak i do kolejki Dajti Express, którą można wjechać na górę i z obrzeży zobaczyć Tiranę u swoich stóp. Mając dodatkowy dzień na stolicę, spędziłabym więcej czasu na spacerze po Wielkim Parku oraz na wypatrywaniu murali - Tirana jest pełna naprawdę fajnie zrobionej sztuki ulicznej. I choć znajdziemy tu też trochę architektonicznych koszmarków, to jednak muszę przyznać, że zabudowa Tirany jest na swój sposób ciekawa i wielokrotnie wzbudzała mój uśmiech. No i spodobał mi się klimat tego miasta, naprawdę dobrze się tu czułam. Mam takie dziwne przeczucie, że nie był to mój ostatni raz w Albanii... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze