Advertisement

Main Ad

Wyzwanie czytelnicze Lubimy Czytać w 2023

Już trzeci rok z rzędu uczestniczyłam w wyzwaniu Lubimy Czytać, choć tym razem nie udało mi się zrealizować całego. Zazwyczaj nawet do niezbyt pasującego mi tematu jestem w stanie wynaleźć jakiś tytuł, który mnie mniej lub bardziej zaciekawi. Jednak marcowe Przeczytam tom poezji było mi wybitnie nie po drodze, bo poezja kompletnie do mnie nie trafia. Czasem jeszcze jakieś pojedyncze wiersze mi podchodziły, ale nie na tyle, żeby próbować się zabrać za cały tom. Zatem ten punkt odpuściłam, ale pozostałe jedenaście miesięcy udało się bez większych problemów ;). Jak zwykle większość książek wybrałam z tych, które już miałam na czytniku lub półce. Fajnie też wyszło z grudniowym wyzwaniem, bo w ramach niego przeczytałam książkę, którą wygrałam za recenzję napisaną jesienią - i bardzo mi się podobała. W przeciwieństwie do poprzednich lat, gdy często zdarzało mi się czytać dwie-trzy książki w ramach wyzwania z danego miesiąca, w 2023 roku właściwie cały czas mój wybór padał tylko na jedną lekturę. Jedyny wyjątek tutaj to wrzesień, gdy poza zrecenzowaną tutaj książką przeczytałam też Chłopki - ta lektura jednak spodobała mi się na tyle, że trafi do podsumowania roku, więc nie będę się powtarzała ;). Zresztą nie tylko ona - jakoś tak dobrze mi się zdarzało kilkakrotnie wybrać lektury do wyzwania, że znajdą się one w moim tegorocznym TOP książkowym.

Cixin Liu - Problem trzech ciał [7/10]

Pierwsza część słynnej chińskiej trylogii fantasty - Wspomnienia o przeszłości Ziemi - za mną. I jestem bardzo zadowolona z lektury, choć akcja rozkręcała się dość powoli, co jednak w niczym mi nie przeszkadzało. Wykreowany przez Liu świat trafił do mnie niemal od początku, bo w gruncie rzeczy jest to nasz świat, tylko z innej półkuli. O Chinach i rewolucji kulturalnej trochę już czytałam, ale umiejscowienie tutaj fantastyki było dla mnie czymś zupełnie nowym i wciągającym. Autor opisywał, jak niszczono naukę, jak mordowano i zsyłano na roboty naukowców, a jednocześnie po cichu prowadzono tajny projekt mający na celu odnalezienie innych cywilizacji. Jednak gdy w końcu udało się skontaktować z cywilizacją pozaziemską, okazało się, że nie wróży to dobrze przyszłości Ziemi. Gdybym miała powiedzieć, że coś do mnie nie trafiło, to były tu właśnie opisy Trisolaris, czyli właśnie tej innej cywilizacji - prowadzone tam rozmowy są płytkie, nienaturalne, pojawiają się odnośniki do kwestii, które są znane Ziemianom, ale skąd wzięłyby się na innej planecie (jak np. mierzenie wielkości w boiskach)? Był to jednak niewielki zgrzyt, który zupełnie nie zepsuł mi przyjemności lektury. Wciągnęła mnie za to fabuła, pomysł na grę komputerową o Trzech Ciałach, badania fizyczki Ye Wenije oraz włączenie do akcji Wang Miao, nawet gburowatość detektywa Da Shi... No, wszystko tu do mnie trafiło! :) Nie przeszkadzały mi nawet bardziej złożone wątki nawiązujące do fizyki, bo wszystko było przedstawione prostym i przystępnym językiem oraz dodawało realności rozmowom naukowców. Problem trzech ciał okazał się dużo ciekawszą lekturą, niż się tego spodziewałam, i z przyjemnością sięgnę po kontynuację - zwłaszcza, że z chińską fantastyką nigdy wcześniej nie miałam do czynienia.

John Glatt - Rodzina z domu obok [7/10]

Nie wiem, jak to się stało, ale nie słyszałam wcześniej o tragedii rodziny Turpinów - dlatego też reportaż Glatta poruszył mnie... Może nie od pierwszych stron, które są poświęcone historii rodzinnej parę pokoleń wstecz, ale wkrótce potem w lekturę się mocno wciągnęłam. Louise i David Turpin byli amerykańskim małżeństwem, które doczekało się trzynaściorga dzieci. Byli wiecznie zadłużeni, kilkakrotnie ogłaszali bankructwo, przeprowadzali się ze stanu do stanu, by zacząć od nowa i zatrzeć za sobą ślady - już samo to wystarczyłoby, że powinny się nimi zainteresować odpowiednie służby. Zwłaszcza, że dzieci nie chodziły do szkół (ojciec zarejestrował własną szkołę domową), a i u lekarzy właściwie nie bywały. Czerwonych lampek mogłoby tu się zapalić już wiele, ale amerykańska policja zareagowała dopiero wtedy, gdy jedna z córek uciekła z domu i zadzwoniła na numer alarmowy, po czym opowiedziała o warunkach, w jakich więzione jest rodzeństwo i o trwającej całe ich życie przemocy ze strony rodziców. Im dalej czytałam Rodzinę z domu obok, tym rosła we mnie złość - na ludzi, którzy byli w stanie tak znęcać się nad własnymi dziećmi, oraz nad państwem, które miało mnóstwo powodów i okazji do zareagowania... I nikt nigdy nie reagował. I choć książka nie jest napisana szczególnie wybitnym stylem, to opisane tu wydarzenia są na tyle poruszające, że czyta się rozdział za rozdziałem. Tragedia ujrzała światło dzienne w 2018 roku, a amerykańskie wydanie książki ukazało się już w roku 2019 - nic dziwnego więc, że ostatnie rozdziały są poświęcone leczeniu dzieci oraz sprawie sądowej. Jednak polskie wydanie ukazało się dopiero w roku 2022 i zabrakło mi w nim jakiegoś epilogu, dodatku, z którego można by poznać dalsze losy rodziny. Z artykułów w internecie wnioskuję, że nie było tu jeszcze szczęśliwego zakończenia, za to sporo innych problemów - myślę, że takie uzupełnienie po latach powinno stanowić integralną część lektury. Mimo to uważam Rodzinę z domu obok Glatta za bardzo ważny i ciekawy reportaż - warto przeczytać, szczególnie jeśli komuś (tak jak mi) szczegóły tej sprawy nie obiły się dotąd o uszy.

Humphrey Carpenter - Tolkien. Biografia [8/10]

Choć generalnie nie przepadam za biografiami, to książka Carpentera naprawdę mnie wciągnęła - od początku aż po sam koniec. Po raz pierwszy wydana została w kilka lat po śmierci Tolkiena i autor miał jeszcze okazję poznać słynnego pisarza i z nim porozmawiać; wspomnienia te zresztą znalazły się na początku książki. Carpenter napisał biografię Tolkiena z ukłonem dla fanów Środziemia - jeśli jakieś wydarzenia, choćby i z dzieciństwa pisarza, miały wpływ na jego późniejszą twórczość, zostało to w książce wspomniane w taki sposób, by czytelnik łatwo za tymi nawiązaniami nadążył. A widać, że Tolkien inspiracje znajdował wcześnie i jeśli coś utkwiło mu w głowie, to potrafił się do tego odnieść w swych dziełach nawet kilkadziesiąt lat później. Carpenter ukazuje nam tutaj ludzką postać pisarza - ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Nie neguje, że był językowym geniuszem o ogromnej wyobraźni, niesamowicie pracowitym i szczegółowym człowiekiem - zresztą stworzony w Hobbicie, Władcy pierścieni i Silmarillionie świat to coś bez wątpienia wyjątkowego. Z biografii wyłania się jednak też Tolkien, który nie potrafił dotrzymywać wyznaczonych mu terminów, swój perfekcjonizm rozwinął aż do bólu i przesady, a żona stanowiła dla niego tylko dodatek do życia (skupił się na niej tylko, kiedy o nią zabiegał w młodości i kiedy czuł, że zbliża się koniec jej życia, jednak całe wspólne lata... no, szkoda było kobiety). Podobało mi się, że Carpenter nie rozwijał tu nadmiernie wątków rodzinnych, poza historią rodziców Tolkiena, która akurat też bardzo mnie wciągnęła - jednak inni członkowie rodziny pojawiają się tu tylko o tyle, o ile wpłynęli na jego rozwój (osobisty bądź naukowy) lub twórczość. Mi to odpowiadało, bo chciałam poznać jego życie i historię powstania słynnych książek, wszystko inne stanowiło dla mnie wątki poboczne - potrzebne, ale niekoniecznie rozwinięte. W efekcie dostałam solidną biografię, nieprzegadaną, ale ciekawie rozwijającą najważniejsze wydarzenia z życia Tolkiena. Lekturę wręcz pochłonęłam w kilka wieczorów, czytało mi się ją bardzo dobrze, a przy okazji naszło mnie na ponowne przeczytanie tolkienowskiej mitologii, bo była to twórczość naprawdę jedyna w swoim rodzaju :).

Margaret Atwood - Opowieść Podręcznej [8/10]

Skoro majowe wyzwanie LC wymagało ponownego przeczytania lubianej książki, postanowiłam wrócić do Opowieści Podręcznej Atwood, zwłaszcza że sporo szczegółów umknęło mi z pamięci. Jak i za pierwszym razem lektura wywarła na mnie spore wrażenie, a styl Kanadyjki niezmiernie uwielbiam - jej książki się pochłania, a nie czyta :). Opowieść Podręcznej pisana jest z punktu widzenia Fredy - kobiety, która w okresie przejściowym Gileadu została Podręczną, czyli osobą, której głównym życiowym celem ma być rodzenie dzieci klasom wyższym. Gilead to powstała na terenie Stanów Zjednoczonych teokratyczna dyktatura, w której kobietom odebrano wszelkie prawa, jednak te, które tak jak Freda żyją w okresie przejściowym, pamiętają też świat sprzed Gileadu. Bohaterka miała męża, dziecko, pracę - wszystko to jej odebrano i wraca to do niej w przebłyskach wspomnień, zazwyczaj podczas długich, samotnych nocy. Inne wspomnienia dotyczą szkolenia Podręcznych, które miały przestawić kobiety na nowo panujący system, a główny trzon powieści stanowi życie Fredy w domu komendanta. Wbrew pozorom nie dzieje się tu dużo, a gdyby nie epilog, wiele kwestii ze świata Gileadu pozostałoby dla czytelnika niejasnych. Wciąż odczuwam pewien niedosyt po tej lekturze, Atwood stworzyła fascynujący, choć przerażający świat, jednak nie zgłębiała się w szczegóły. Najważniejsza tu była główna bohaterka, jej emocje, podejście do świata i własnych wspomnień - to się świetnie czyta, ale nie dziwi mnie, że twórcy serialu musieli potem sporo dorzucić od siebie, jeśli chodzi o akcję do pokazania na ekranie ;). Opowieść Podręcznej niezmiennie uwielbiam, choć czytając ją po raz drugi i wiedząc, czego się spodziewać, skupiłam się głównie na psychologicznym aspekcie lektury i pod tym kątem czytało mi się ją jeszcze lepiej. Naprawdę warto przeczytać, choć nie ma co porównywać z serialem - to już dwie zupełnie inne opowieści...

Charles Dickens - David Copperfield [8/10]

Skoro czerwcowe wyzwanie wymagało przeczytania książki z dziecięcym bohaterem, postanowiłam nadrobić trochę klasyki i sięgnąć po Davida Copperfielda. Tytuł był mi wcześniej - naturalnie - znany, ale nie miałam pojęcia, czego się tu spodziewać. Ot, wiedziałam, że lektura opowiada o losach sieroty gdzieś w Wielkiej Brytanii i sporym zaskoczeniem okazała się dla mnie druga część książki, gdy bohater już dorósł ;). David Copperfield jest opowiedziany z punktu widzenia głównego bohatera, który patrzy wstecz i podsumowuje swoje życie, niejednokrotnie zaznaczając, że wspomnienia go mogą zawodzić, ale on swoje życie pamięta w taki a nie inny sposób. Czytelnik dowiaduje się więc, że Copperfield urodził się jako pogrobowiec, przez pierwsze lata wychowywany był przez ukochaną nianię oraz matkę, która w końcu zdecydowała się powtórnie wyjść za mąż. Jej ślub, a wkrótce potem też śmierć były punktami zwrotnymi dla małego Davida i ukształtowały jego późniejsze losy. Wydawać by się mogło, że to historia jakich wiele, jednak Dickens swoim pisarskim talentem sprawił, że powieść zachwyca i wciąga od początku do niemal samego końca. Niemal, bo jednak zakończenie okazało się dość przewidywalne, mimo to w dobry i przyjemny dla czytelnika sposób zamknęło wszystkie rozpoczęte na przestrzeni kilkudziesięciu rozdziałów wątki. Nie od dziś twierdzę, że klasyka literatury stała się klasyką nie bez powodu - David Copperfield to powieść świetnie napisana, z wyrazistymi, rozwijającymi się z czasem bohaterami, wciągająca i uniwersalna. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć, zwłaszcza w dobrym przekładzie Wilhelminy Kościałkowskiej.

Christina Lamb - Nasze ciała, ich pole bitwy. Co wojna robi kobietom [9/10]

Książka z tych, które przeczytać po prostu trzeba, choć zostawia czytelnika z mieszanką tylu strasznych emocji, że ciężko je potem ująć w słowa. Lamb jeździła po świecie, rozmawiała z ofiarami przemocy seksualnej podczas konfliktów zbrojnych i po nich, a także z ludźmi, którzy tym ofiarom próbowali pomagać na różne sposoby. Sięgając do historii i gwałtów czerwonoarmistów na Niemkach i kobietach innych narodowości, przez wojnę w byłej Jugosławii, ludobójstwo w Rwandzie, eksterminację jezydów w Iraku, po brutalne ataki w Demokratycznej Republice Konga, porwania Boko Haram i tragedię ludu Rohinja... A to tylko przykłady, wyrywki tego, co dzieje się, gdy dochodzi do działań wojennych. Autorka udowadnia, że na wojnie zdecydowanie gorzej być cywilną kobietą niż walczącym żołnierzem, bo wróg uderzając w kobiety, niszczy całe społeczeństwo. Gwałcąc i torturując je, sprawia, że często tracą nie tylko własną godność, ale i zdolność do rodzenia dzieci, odchodzą od nich mężowie, nieraz odwraca się też i społeczność, z której trzeba uciekać jak najdalej... A kiedy gwałty stają się zjawiskiem masowym, gdy rozpada się cała społeczność, wojsku może zostać co najwyżej zemsta, a nie obrona.
Lamb rozmawia z bohaterkami reportażu i pokazuje, że dzisiejszy świat wciąż nie potrafi rozmawiać z tymi, które doświadczyły takiej tragedii. Nie ma dla nich sprawiedliwości, bo za sprawiedliwość wciąż często odpowiadają mężczyźni uważający, że gwałt to naturalna część wojny, a zbrodniarzy łatwiej sądzić za ludobójstwo czy inne, gorsze przestępstwa. I tak kobiety stają się ofiarami po raz drugi, gdy żadne prawo nie staje po ich stronie. Lamb rozmawia jednak też z ludźmi, którzy starają się to zmienić i choć ich wysiłki często trafiają w próżnię, małymi krokami odnosi się niewielkie sukcesy. Największe wrażenie wywarły tu na mnie wyznania Denisa Mukwege, kongijskiego laureata Pokojowej Nagrody Nobla - ginekologa, który pomógł już ponad 50.000 ofiarom gwałtów, z których najmłodsze miały ledwo kilka miesięcy... Nie da się przejść obojętnie obok tej lektury, przeraża, wciąga, pozostaje w głowie na bardzo, bardzo długo. Wszystko jest tu świetnie dopracowane, od języka i stylu, przez niewielką, ale zauważalną obecność autorki w reportażu, po wybór tematów i pełne empatii podejście do rozmówczyń. Lektura obowiązkowa.

Madeline Miller - Pieśń o Achillesie [8/10]

Miałam przeczucie, że Pieśń o Achillesie przypadnie mi do gustu - uwielbiam mitologię, a książka Miller zbierała bardzo dobre recenzje. Wybrałam ją do słuchania podczas długiej podróży do Polski i jak raczej nie przepadam za audiobookami, to tutaj mi się zaskakująco dobrze słuchało. Dobry lektor, lekki język i styl, opowieść się toczyła bardzo szybko i niesamowicie wciągała. Cała historia została opowiedziana z punktu widzenia Patroklosa, najlepszego przyjaciela i towarzysza Achillesa - u Miller bohaterów łączy też więź romantyczna. Poznajemy ich jako młodych chłopców, towarzyszymy w szkoleniu u centaura Chirona, a następnie wyruszamy pod Troję. Przyznam, że z niecierpliwością czekałam na tę część trojańską, bo ciekawiło mnie, z jakiej perspektywy autorka opisze ostatnie wydarzenia - w końcu Achillesa do walki z Hektorem skłoniła dopiero śmierć Patroklosa, a przecież ten ostatni jest narratorem... Zmieni się tu narrator? Czy może pozostanie nim Patroklos - ale jak, w jakiej formie? Bo przecież chyba nie przeżyje, trzymamy się tu raczej mitologii oraz homerowskiej Iliady? Miller faktycznie ciekawie tu rozwiązała kwestię narracji, ale chyba trochę inaczej wyobrażałam tu sobie zakończenie ;). I choć to Pieśń o Achillesie, mam wrażenie, że Achilles nie jest tu najbardziej dominującą postacią - może ze względu na narrację czytelnikowi łatwiej utożsamiać się jednak z Patroklosem? Do tego niesamowicie przypadła mi do gustu kreacja Odyseusza (poproszę jeszcze przeróbkę Odysei w tej formie! ;) ),w irytujący sposób odbierałam też wyraziste i niejednoznaczne postacie Tetydy oraz pojawiającego się już pod koniec Pyrrusa, syna Achillesa. Ale przecież o to chodzi, bohaterowie powinni poruszać odbiorcę lektury, a wiele postaci wywoływało tu we mnie większe emocje niż sam Achilles ;). Mimo wszystko, dla fanów mitologii i powieści w takim klimacie Pieśń o Achillesie powinna być trafioną lekturą - czyta (lub też słucha) się jej świetnie, akcja toczy się wartko i nawet znając mitologię natrafiałam tu na zaskakujące momenty.

Michał Rauszer - Ludowy antyklerykalizm [6/10]

Ludowy antyklerykalizm Rauszera to książka, nad oceną której się długo zastanawiałam. Z jednej strony porusza ona bowiem bardzo ciekawą tematykę, autor zrobił naprawdę porządny research i nie brakuje tu dobrych materiałów, a z drugiej - rozdziały są, niestety, bardzo nierówne i jest coś w stylu pisania Rauszera, co mi nieszczególnie podchodziło. Autor opisuje stulecia polskiej historii w oparciu o dostępne materiały (pamiętniki, listy, artykuły prasowe, spisane piosenki czy legendy) pod kątem podejścia ludu do kościoła. I przez lud rozumie się tu nie szlachtę, która z klerem zazwyczaj żyła za pan brat, co zwykłych chłopów, którzy zawsze stanowili przecież większość mieszkańców kraju. A chłopi, choć szczerze wierzący, wcale nie mieli po drodze z kościołem - religia zorganizowana była tu często narzucana siłą. Zresztą jak inaczej miało by być, gdy - w przeciwieństwie do choćby protestantyzmu - kościół katolicki nie chciał, by lud umiał czytać i rozumieć Słowo Boże, więc msze odbywały się po łacinie, a po Pismo Święte nikt poza wysoko urodzonymi nie sięgał. Księża kojarzyli się chłopom przede wszystkim z pańszczyzną, z zakazami i ograniczeniami, no i nie były to dobre skojarzenia. Zmianę przyniósł tu dopiero komunizm, gdy kościół stanął w opozycji do władzy i stał się bezpiecznym miejscem dla ludzi... Trwało to jednak tyle, ile trwał sam system, a od jego upadku odejście ludu od kościoła jest znów widoczne, nie bez powodu Polska znajduje się w czołówce najszybciej laicyzujących się krajów. Rauszer sporo pisze też o tym współczesnym polskim antyklerykalizmie i tego było dla mnie może trochę za dużo - są to w końcu tematy dość powszechnie znane, jeśli śledzi się media, nie czytałam tych rozdziałów więc z taką samą ciekawością jak tych poświęconych historii. Warto jednak zapoznać się z Ludowym antyklerykalizmem, żeby zweryfikować swoje podejście do tej zawsze katolickiej, religijnej Polski... ;)

Sarah J. Maas - Dwór cierni i róż [5/10]

Dwór cierni i róż to fantastyka, którą polecało mi parę osób, a za którą ciągle nie mogłam się zabrać - w końcu sięgnęłam po nią w ramach październikowego wyzwania LC. I tak sobie myślę, że jest to książka, która przypadłaby do gustu nastoletniej mnie. Niestety albo i stety, nie jestem już nastolatką od dość dawna i powieść Maas okazała się dla mnie po prostu przeciętna. Nie da się zaprzeczyć, że akcja toczy się wartko, naprawdę dużo się dzieje, więc w efekcie książkę czyta się bardzo szybko - to jednak jej największa zaleta. Styl i język tu pominę, bo myślę, że są one dobrze dopasowane do nastoletnich odbiorców Dworu... i to po prostu ja mam już inne wymagania ;). Mocno mi za to przeszkadzała wtórność powieści, choć autorka oficjalnie przyznała się do niektórych inspiracji i wzorców. Dla mnie Dwór cierni i róż to mieszanka Pięknej i bestii ze Zmierzchem i tych nawiązań jest tu najzwyczajniej w świecie za dużo. Zatem mamy dziewczynę wychowaną bez matki, która - żeby ratować ojca i siostry - naraża się na niebezpieczeństwo i staje przed wyborem: śmierć lub zamieszkanie w magicznej krainie, w dworze należącym do bestii. Jest tu klątwa, którą może zdjąć tylko miłość, jest magiczny dwór i bestia, która okazuje się księciem - brzmi znajomo, prawda? A z drugiej strony mężczyzna należący do rasy fae to przystojny i potężny, a do tego nieśmiertelny facet o magicznych zdolnościach. Jego relacja z Feyre, główną bohaterką, to dla mnie odbicie relacji Belli i Edwarda ze Zmierzchu... A te trzy zadania, które potem dziewczyna musi spełnić, obejmujące chociażby labirynt - od razu przychodzi mi na myśl Turniej Trójmagiczny z Harry'ego Pottera... I jasne, że Maas wprowadziła tu trochę nowych wątków, samodzielnie wykreowanego świata, ale w mojej ocenie ginie to w powtórzeniach z innych powieści. Nie zgadzam się z komentarzem w opisie książki, że to idealna lektura dla fanów Martina - Dworowi cierni i róż baaardzo daleko do świata Gry o tron, pod każdym względem. Myślę jednak, że książka ma szansę się spodobać tym czytelniczkom (bo nie sądzę, by trafiła do wielu czytelników płci męskiej), które zachwycały się np. wspomnianym już Zmierzchem. Ja do tego grona nie należę i na pierwszym tomie serii pozwolę sobie zakończyć moją przygodę z twórczością Maas.

Krzysztof Wójcik - Skorpion [8/10]

Wyzwanie czytelnicze zakładało przeczytanie książki strasznej lub niepokojącej i nikt nie powiedział, że reportaż nie może spełnić tego warunku ;). Zwłaszcza, jeśli jest to reportaż o seryjnym mordercy... Pomorska milicja nadała kryptonim Skorpion Pawłowi Tuchlinowi, który na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych mordował kobiety w Gdańsku i okolicach. Wójcik w drobiazgowym reportażu opowiada o poszczególnych sprawach, jak wyglądały ostatnie chwile ofiar, jak przebiegały milicyjne śledztwa... No właśnie, śledztwa, bo przez pierwszych kilka lat milicja nie łączyła ze sobą poszczególnych morderstw - Tuchlin atakował w różnych miejscowościach, a milicja miała większe problemy w Stoczni Gdańskiej i skoro dało się znaleźć motywy zbrodni wśród najbliższych, to czemu by nie aresztować chociażby męża zabitej, skoro są świadkowie twierdzący, że ten jej kiedyś groził? Jednak gdy zbrodni w tym samym stylu - uderzenia ciężkim narzędziem w głowę i molestowania seksualnego rannej/zmarłej - zaczęło przybywać, gdy trafiły się kobiety, które przeżyły lub udało im się uciec i opisywały wygląd tego samego mężczyzny, do milicji dotarło, że w okolicy Gdańska grasuje seryjny morderca. A potem poszło już dość szybko, choć Skorpionowi udowodniono i tak aż dziewięć zabójstw i jedenaście dalszych usiłowań. Reportaż budzi grozę, Wójcik tak sugestywnie opisuje zbrodnie, że aż sama zaczęłam się oglądać po zmroku za siebie ;). Rozdziały poświęcone ofiarom przeplatają się z tymi z milicyjnych akcji oraz samych wypowiedzi i wspomnień zabójcy - te fragmenty naprawdę mocno oddziałują na psychikę czytelniczki. Skorpion to świetnie napisany reportaż o przerażającej, ale zarazem dziwnie fascynującej historii - jeśli komuś niestraszne takie opowieści, to książkę bardzo polecam.

Ałbena Grabowska - Najważniejsze to przeżyć [8/10]

Twórczość Grabowskiej polubiłam, odkąd miałam okazję przeczytać cykl Stulecie Winnych. Najważniejsze to przeżyć nie jest więc moja pierwszą książką tej autorki, ale zdecydowanie ulubioną. Po pierwsze, zauważalne jest, że Grabowska rozwinęła się językowo i stylistycznie, jej nowsze książki czyta się zdecydowanie lepiej niż Stulecie.... Jednak w tej lekturze bardzo podeszły mi czasy, w których dzieje się akcja. Powstanie Warszawskie upadło, Sowieci wyzwalają Polskę, a dawni mieszkańcy powoli wracają do ruin stolicy. Pamiętam zwrot z książki 1945 Grzebałkowskiej: już nie wojna, jeszcze nie pokój i świetnie on mi pasuje do wydarzeń opisanych w Najważniejsze to przeżyć. Owszem, działania wojenne się skończyły, ocaleli wracają do Warszawy, odnajdują swoich bliskich - tych, którym udało się przeżyć. Ale wszystkiego brakuje, cały dobytek został zniszczony, w rozpadających się kamienicach mieszkają dzicy lokatorzy, ludzie są zniszczeni psychicznie doświadczeniami ostatnich lat, właściwie każdy z nich kogoś stracił w tej wojnie.
Opowieść poznajemy z punktu widzenia rodziny Pataczków. Spodobało mi się takie przeplatanie historii opowiadanych przez różnych członków rodziny - różny wiek, różne doświadczenia sprawiają, że odbiór poszczególnych sytuacji też jest inny. Ojciec przed wojną był wziętym chirurgiem, teraz - gdy lekarzy brakuje - jest doktorem od wszystkiego. Każda jego opowieść związana jest z kolejnym przyjmowanym pacjentem, który wywołuje u niego różne myśli i wspomnienia. Matka była nauczycielką polskiego, teraz załapała się do gazety, dla której pisze o ocalałych mieszkańcach Warszawy. Rozmowy z nimi uzmysławiają jej, że przeżyć to jednak nie wszystko. W rodzinie są też dwie córki. Starsza, Tereska, nie może pogodzić się z tym, że nie brała udziału w powstaniu i walczy o dawną miłość - tę historię poznajemy z jej pamiętnika, pełną młodzieńczej egzaltacji. Najmłodsza w rodzinie jest Mirka, która widziała i zrozumiała już więcej, niż powinno widzieć i rozumieć dziecko w jej wieku.
Cała historia wciąga i fascynuje, dzięki wieloosobowej narracji czytelnik widzi, jak różne problemy poruszały ocalonych - nawet z tej samej rodziny. Książkę czytało mi się świetnie, aż żal, że tak szybko przyszła kolej na zakończenie. Spodobało mi się, nie spodziewałam się takiej końcówki, choć może nieco za szybko rozwiązało się w taki a nie inny sposób wiele wątków i historii. Mimo to Najważniejsze to przeżyć bardzo polecam - to najlepsza z przeczytanych dotąd przeze mnie książek Grabowskiej.

Prześlij komentarz

0 Komentarze