Advertisement

Main Ad

Spacerem po Alicante

Hiszpania, Alicante  - co zobaczyć?
Najczęściej fotografowane miejsca z Alicante - przynajmniej jak patrzę po internetach - to historyczna dzielnica Santa Cruz z zamkiem św. Barbary. To stamtąd pochodzi mój pierwszy wpis o Alicante, jednak już wtedy wiedziałam, że nie mogę się z moją relacją ograniczyć tylko do tej części miasta ;). Turystyczna część Alicante obejmuje jeszcze sporo ciekawostek - przede wszystkim zaś piękne wybrzeże, które nawet w lutym było pełne ludzi. Spacer po plaży w słoneczny dzień to punkt obowiązkowy, ale to nie wszystko, co ma do zaoferowania to ósme co do wielkości miasto Hiszpanii.
Chociażby plaża to nie jedyne miejsce do spacerów - koniecznie trzeba się tu przejść promenadą Explanada! Otoczona palmami, pełna dźwięków i muzyki, powstała jeszcze w XIX wieku. Chodnik wyłożono marmurowymi płytkami w różnych kolorach - białym, czerwonym i czarnym - we wzory przywodzące na myśl morskie fale. Płytek jest podobno ponad sześć milionów, więc wyobraźcie sobie ten rozmach... W słoneczny weekend na promenadzie były tłumy, ale wystarczyło zajrzeć tu z rana, by pospacerować nieco bardziej w spokoju :).
Inną nadmorską miejscówką do spacerów jest Paseo Volado - nieco krótsza promenada w części portowej, zbudowana w 2008 roku przy okazji słynnych The Ocean Race. Chodnik ma 8 metrów szerokości i ledwo 350 m długości, ale wbijając się w morze, zapewnia piękne widoki na wybrzeże i zatokę Alicante. Choć to niemal równie popularne miejsce co promenada Explanada - przynajmniej, jeśli wierzyć internetowym przewodnikom - ludzi było tu już jednak znacznie mniej... Może dlatego, że dużo bardziej wiało? ;)
Od 2008 roku Alicante to punkt startowy The Ocean Race, jednych z najtrudniejszych regat żeglarskich na świecie - to etapowy wyścig okrążający Ziemię organizowany co kilka lat od 1973 roku. Regaty nie leżą w zakresie moich zainteresowań, ale skoro w Alicante utworzono Muzeum The Ocean Race, to postanowiłam tam zajrzeć i uzupełnić swoją wiedzę ;). Wstęp jest darmowy, a na wizytę warto poświęcić około godziny - można się dowiedzieć właściwie wszystkiego o wyścigu. I sama byłam zaskoczona, jak ciekawa była to wiedza! Mnóstwo przedmiotów, interaktywnych wystaw oraz filmów z minionych edycji regat - naprawdę dobrze się tam bawiłam. W środku znajduje się też symulator łodzi, ale niestety podczas mojej wizyty był ogrodzony i nikt z pracowników nie odpalał zabawki - a słyszałam, że jest to też ciekawe doświadczenie, poczuć się jak na wyścigach. Warto zajrzeć do tego muzeum, gdy będziecie spacerować po okolicy :).
Ale Alicante to nie tylko wybrzeże i dzielnica Santa Cruz. Obowiązkowo musiałam też zajrzeć na tzw. Calle de las Setas, czyli ulicę Grzybową - a tak naprawdę ulicę św. Franciszka ;). Potoczna nazwa wzięła się od ogromnych figur przedstawiających grzyby oraz siedzące na nich owady, które zostały stworzone przez lokalnego artystę José María Escrivá. To całkiem nowy projekt - pomysł pojawił się z końcem 2013 roku i wzbudził spore kontrowersje, gdy miastu przyszło zapłacić za rzeźby ponad 60.000 € - ale już cieszący się niemałą popularnością wśród turystów. Ja zajrzałam tam z samego rana, żeby móc zrobić kilka zdjęć bez ludzi, po południu byłoby to kompletnie niemożliwe.
Zwiedzanie w weekendy ma swoje wady - zwłaszcza, jeśli chce się zobaczyć też budynki publiczne. Tak właśnie było z miejskim ratuszem, który czynny jest, niestety, tylko od poniedziałku do piątku. To XVIII-wieczna, barokowa ciekawostka autorstwa Lorenza Chápuliego, powstała w miejscu dawnego ratusza. Podobno warto zajrzeć do środka, zwłaszcza że już na start wita odwiedzających rzeźba autorstwa samego Salvadora Dali... No, ale mi się nie udało, mogłam przyjrzeć się ratuszowi tylko z zewnątrz.
Ja - jak to ja - musiałam zajrzeć też do katedry św. Mikołaja, która katedrą jest zaledwie od 1959 roku. Oryginalnie zbudowana jako zwykły kościół jeszcze w XVII wieku nie wywiera większego wrażenia ani wewnątrz ani na zewnątrz. Widać Hiszpanie budowali z większym rozmachem, gdy od początku wiedzieli, że to, co mają postawić, będzie katedrą ;). Nie spacerowałam po całej świątyni, bo już gromadzili się ludzie na niedzielne nabożeństwo, ale podobno warto zajrzeć do kaplicy św. Mikołaja i zobaczyć ołtarz boczny.
Zagapiłam się za to strasznie z halą targową Mercado Central, gdzie naprawdę chciałam zajrzeć. W sobotę rano pojechałam do Villajoyosy, wróciłam jednak do Alicante na tyle wcześnie, że hala była wciąż otwarta. Ot, poszłam się ogarnąć do mieszkania, coś zjeść, weszłam na wzgórze zamkowe, a w okolice Mercado dotarłam w niedzielę... A w niedziele hala jest nieczynna :). Co zrobisz, jak nic nie zrobisz... Sam budynek powstał na początku XX wieku w oparciu o pozostałości XVIII-wiecznych murów miejskich, no i nawet z zewnątrz wywiera wrażenie. Ale hale targowe to trzeba przecież odwiedzać i w środku, próbując lokalnych specjałów... ;)
Mając jeszcze trochę czasu, zanim przyszło mi się kierować na lotnisko, zdecydowałam się wejść na drugie wzgórze zamkowe. No właśnie, bo w Alicante - obok popularnego zamku św. Barbary - jest jeszcze druga twierdza. Nieco nowsza, bo zbudowana w czasie wojen napoleońskich. Fort św. Ferdynanda (Castillo de San Fernando) niezbyt sprawdził się w swojej roli. Francuzi wycofali się z Alicante niemal natychmiast po pojawieniu się pod miastem i wyruszyli walczyć do Rosji. A zbudowany w krótkim czasie fort zaczął szybko popadać w ruinę - dziś zostały tylko mury, niewiele więcej...
Cóż, przynajmniej wstęp tutaj jest darmowy ;). A wejście zdecydowanie mniej wymagające niż do zamku św. Barbary, bo już uliczki prowadzące do fortu św. Ferdynanda biegną trochę do góry i potem podejście pod samą twierdzę zajmuje tylko chwilę. I jest to naprawdę fajny punkt widokowy, z którego widać nie tylko samo Alicante, ale i drugi zamek górujący nad miastem. Początkowo myślałam, żeby ze wzgórza zejść drugą stroną przez park, ale zniechęcił mnie do tego pomysłu młody chłopak jeżdżący po okolicy na rolkach. Widząc mnie z aparatem, kierującą się w tamtą stronę, podjechał i mieszanką angielskiego i hiszpańskiego powiedział, że nie poleca tego spaceru, a przynajmniej nie z aparatem. Że siedzi tam grupa facetów i minięcie ich z wartościowym sprzętem może nie być bezpiecznym pomysłem. Tę grupę faktycznie z góry widziałam i stwierdziłam, że lepiej nie sprawdzać, czy chłopak miałby rację czy nie - podziękowałam za radę i wróciłam do miasta tą samą drogą, którą przyszłam... ;)
Alicante było dla mnie dość spontanicznym wyborem - ot, były tanie loty w pasującym mi terminie, to poleciałam. Tymczasem miasto naprawdę wpadło mi w oko i bardzo się cieszę, że tam poleciałam :). Dwa dni to idealny czas na samo Alicante, ale warto wpaść tu na dłużej i odkrywać inne miejscowości na Costa Blanca. Mi w ograniczonym czasie udało się zobaczyć tylko Villajoyosę, ale w okolicy jest ich zdecydowanie więcej: Benidorm, Altea, Calpe, Torrevieja... Kto wie, może jeszcze kiedyś tu zawitam? ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze