Advertisement

Main Ad

Pocztówka z Armenii: Chor Wirap

Armenia klasztor Chor Wirap
Gdybym miała wybrać tylko jeden kadr, jeden obraz, który przychodzi mi do głowy, gdy myślę o Armenii, byłby to widok klasztoru Chor Wirap (w międzynarodowej pisowni: Khor Virap) na tle ośnieżonego Araratu. To właśnie ten pocztówkowy obrazek znajduje się na większości materiałów reklamujących wycieczki do Armenii, pamiątek z tego kraju, stron internetowych... Po prostu jest on wszędzie, więc jeszcze zanim wybraliśmy się do Armenii, wiedziałam, że Chor Wirap będę chciała zobaczyć. Klasztor położony jest tuż przy tureckiej granicy, ok. 45 km na południe od Erywania i to był jeden z niewielu momentów w Armenii, gdy żałowałam, że nie mieliśmy wynajętego auta. Słynne ujęcie klasztoru na tle góry robione jest z drogi, ale nasz bus naturalnie nie zatrzymywał się na zdjęcia, tylko jechał bezpośrednio do samego Chor Wirap. Dobrze, że miałam aparat pod ręką i udało mi się złapać wymarzony kadr przez okno, ale niewątpliwie fajniej byłoby się na chwilę zatrzymać i po prostu patrzeć... :)
Bus zatrzymał się na niewielkim parkingu u stóp wzgórza klasztornego, a my skierowaliśmy się do góry, mijając rząd straganów z pamiątkami, napojami i przekąskami. Ceny są tu mocno turystyczne - nie pamiętam już, ile dokładnie zapłaciliśmy za świeży sok z granatów, ale była to taka europejsko-turystyczna cena (choć sok był świetny). Z drugiej strony, gdyby nie zakupy tutaj, to pewnie wróciłabym z Armenii bez nowego magnesu do kolekcji... ;) Do klasztoru podchodziliśmy wygodną drogą, wzdłuż której ustawiono chaczkary - więcej o tych charakterystycznych płytach z krzyżami pisałam w poście poświęconym klasztorowi Geghard. Wstęp na teren Chor Wirap jest bezpłatny.
W czasach starożytnych nieopodal wzgórza znajdował się Artaszat, stolica ówczesnego państwa Ormian, a na samym wzgórzu utworzono królewskie więzienie. Uważa się, że to właśnie tu był więziony przez 13 lat Grzegorz Oświeciciel, dzięki któremu z początkiem IV wieku Armenia przyjęła chrześcijaństwo. Nad dołem, w którym był więziony, w pierwszej połowie VII wieku zbudowano kapliczkę - obecny kościół, jak i otaczający go klasztor, pochodzą jednak już z XVII wieku. Można zejść po drabinie do dołu więziennego, co stanowi lokalną atrakcję, ale my się na to nie zdecydowaliśmy - było tłoczno, parnie i duszno, nic kuszącego, by w tych warunkach oglądać starą dziurę w ziemi ;). Z ciekawością zerknęłam za to do dość prostego kościoła, gdzie najbardziej spodobały mi się misternie rzeźbione drewniane drzwi.
Turyści przyjeżdżają do Chor Wirap z dwóch powodów - pierwszym jest zobaczenie miejsca uwięzienia Grzegorza Oświeciciela, a to zapewne przyciąga głównie ormiańskich pielgrzymów. Drugi powód to bliskość Araratu - góry, na której według legend zatrzymała się Arka Noego, gdy wielka powódź dobiegła końca. Dla Ormian to niemal święta góra, symbol, który pojawia się w wielu nazwach produktów czy firm (brandy Ararat nie jest tu wyjątkiem) i wielu mieszkańców Armenii wciąż nie może pogodzić się z faktem, że tereny te należą obecnie do Turcji. Jako że granica armeńsko-turecka jest zamknięta, niewiele bliżej można by podjechać, by przyjrzeć się Araratowi. Z tureckiej strony okolice te są specjalną strefą militarną i żeby wspiąć się na szczyt, potrzebne są odpowiednie pozwolenia.
Klasztor nie znajduje się na szczycie wzgórza, ale da się od niego podejść jeszcze parę metrów wyżej, co naprawdę warto zrobić. Z góry rozpościera się nie tylko fajny widok na całą okolicę, ale i na sam Chor Wirap, który mamy wtedy u swoich stóp :). Generalnie warto pamiętać, że sam klasztor jest malutki - na zwiedzenie kompleksu wraz ze zdjęciami widokowymi spokojnie wystarczy nam pół godziny, może 40 minut, jeśli zechcecie jeszcze odstać swoje w kolejce do dołu więziennego. Dlatego myślę, że warto wizytę w Chor Wirap zaplanować w połączeniu z innymi atrakcjami w okolicy albo gdzieś po drodze, ale jednak tych widoków nie można sobie odpuścić... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze