Advertisement

Main Ad

Rejs po Wełtawie i letnie migawki z Pragi

czechy, praga
Podczas sierpniowego wyjazdu do Kutnej Hory moją bazą wypadową była Praga. A choć w czeskiej stolicy byłam już wielokrotnie - dawniejsze lub służbowe wyjazdy nie załapały się na bloga - to za każdym razem znajduję tam coś nowego, czego jeszcze nie widziałam... albo o czym już zdążyłam zapomnieć ;). Dlatego ten wpis nie będzie żadnym przewodnikiem pt. co zobaczyć w Pradze?, bo podczas tego wyjazdu wiele najważniejszych miejsc ominęłam. Polecam jednak zajrzeć do moich starszych wpisów:
- Leniwy weekend w Pradze - o zabytkowym centrum wraz z Synagogą Jubileuszową,
- Sylwestrowo-noworoczna Praga - w czasach pandemii,
- Hradczany i Wyszehrad - o praskich wzgórzach zamkowych.
Dziś zaś będę trzymać się bliżej Wełtawy - opowiem Wam o spaniu na statku, rejsie po rzece oraz o położonych niedaleko niej parkach, które dopiero teraz odkryłam... :).
Zacznijmy może od tego spania na statku, bo to w ogóle okazało się ciekawym pomysłem ;). Kiedy zaczęłam się rozglądać za noclegiem, liczyłam się z tym, że łatwo (ani tanio) nie będzie. W końcu Praga to bardzo turystyczna miejscówka, a ja chciałam przyjechać na weekend, w środku lata, rezerwując nocleg w pokoju jednoosobowym zaledwie z kilkudniowym wyprzedzeniem. I najlepiej w centrum, żebym nie miała za daleko na dworzec. Tak wpadł mi w oko River hotel KÖNIGSTEIN, pełniący funkcję hotelu statek zacumowany tuż przy moście Svatopluka Čecha. Malutkie pokoje-kajuty z jeszcze bardziej miniaturowymi łazienkami stanowiły bardzo ciekawe doświadczenie, ale generalnie hotel okazał się być w bardzo dobrym standardzie. Świetny bufet śniadaniowy w pięknie urządzonej restauracji i ten delikatny ruch wody do snu i statki przepływające za oknem... ;) I, ku mojemu zaskoczeniu, była to jedna z tańszych opcji na ten weekend, choć - naturalnie - tanio nie było. Ale przynajmniej wszędzie blisko, więc w niedzielę mogłam od razu po śniadaniu wybrać się na spacer po mieście.
Przeszłam na drugą stronę Wełtawy, idąc w kierunku wzgórza zamkowego, nie planując jednak tam dotrzeć. Ale u stóp wzgórza znajduje się miejsce, którego jakoś nie miałam wcześniej okazji oglądać, mimo tylu wizyt w czeskiej stolicy... A tym miejscem był ogród Waldsteina / Wallensteina (zależy, czy przyjmiemy czeską czy niemiecką wersję nazwiska - w polskim internecie oba funkcjonują zamiennie). Możliwe, że przechodziłam nieraz koło niepozornej bramy i nie przyciągnęła ona mojej uwagi, ale tym razem wiedziałam, że to miejsce istnieje, no i chciałam je zobaczyć ;). Ogrody są otwarte codziennie od kwietnia do października - w tym roku sezon skończył się 16 października - i wstęp do nich jest darmowy.
Ogród Wallensteina wziął swoją nazwę od znajdującego się w nim pałacu, a pałac - od nazwiska pierwszego właściciela. Budowa trwała przez większość lat dwudziestych XVII wieku, ale Albrecht von Wallenstein (trzymajmy się niemieckiej wersji nazwiska) zdążył tu mieszkać ledwo rok, zanim go zabito. Pałac należał do rodziny Wallensteinów aż do 1945 roku, gdy stał się majątkiem państwowym - obecnie jest siedzibą czeskiego senatu. Podobno wnętrza można zwiedzać w sezonie w soboty od 9 do 16, ale ciężko mi się wypowiedzieć, jak to wygląda, skoro sama zawitałam tu w niedzielę ;). Mogłam tylko obejrzeć budynek z zewnątrz, skupiając się głównie na malowidłach.
Bardzo lubię pawie, więc z przyjemnością obserwowałam te ptaki spacerujące po ogrodzie, zwłaszcza że wypatrzyłam też jednego białego pawia. Nie rozumiem, czemu przyciągał mniejszą uwagę od tych kolorowych, które są przecież znacznie popularniejsze ;). Dobrze trafiłam też z wizytą w okresie, gdy wszędzie było pełno małych kaczuszek - zarówno tutaj na stawie, jak i na samej Wełtawie. Jakoś wyszło na to, że większość moich zdjęć z ogrodu Wallensteina przedstawia ptaki, a nie sam ogród czy pałac...
Spacerując po ogrodzie, wypatrzyłam bardzo niezwykłą ścianę - widać ją zresztą na głównym zdjęciu tego wpisu. Ta ściana ozdobiona naciekami mającymi przywodzić na myśl dzieło natury i choć próbowałam znaleźć w internecie trochę informacji na jej temat, niewiele można się doszukać - wygląda to po prostu na ciekawy zamysł artystyczny architekta. Zwłaszcza jeśli przyjrzeć się dokładnie wzorom, które na pierwszy rzut oka przywodzą na myśl roślinność. Jednak wśród tych roślin można znaleźć głowy czy różne wzory zwierzęce...
Kawałek dalej od ogrodu Wallensteina znajduje się kolejny park, do którego trafiłam podczas spaceru: Vojanovy sady. To podobno najstarszy zachowany do dziś ogród Pragi, bo założono go jeszcze przy średniowiecznym klasztorze. W parku znajdziemy zdobioną podobnymi naciekami kaplicę św. Eliasza oraz dużo prostszą kaplicę św. Teresy z Avili, a pomiędzy nimi przechadzają się pawie. To dużo cichszy i spokojniejszy ogród niż ten Wallensteina, wydaje się przyciągać raczej miejscowych szukających trochę cienia niż turystów.
Pospacerowałam sobie głównie po lewobrzeżnej Pradze, nie skupiając się na niczym szczególnym, ale co rusz i tak trafiając na bardziej znane miejscówki. Rozważałam wizytę w Klementinum - najsłynniejszej praskiej bibliotece - ale takiego miejsca w letni weekend nie odwiedzimy z biegu, wszystkie bilety były już dawno wyprzedane. Zajrzałam do kilku kościołów, ale wraz ze mną wchodziły do nich tłumy innych odwiedzających i nie powiem, żeby było to szczególnie przyjemne zwiedzanie... Nogi zaniosły mnie nad Wełtawę i szybko przyszedł mi do głowy inny pomysł ;).
Miałam trochę czasu, pogoda dopisywała, a ja chodziłam z plecakiem, w którym miałam rzeczy na cały weekend - i nie chciało mi się ich cały czas nosić ;). Rejs po Wełtawie wydawał mi się więc idealnym pomysłem, bo mogłam się nacieszyć słońcem, obejrzeć Pragę od strony rzeki, no i przez jakiś czas nie czuć plecaka na plecach... Statków oferujących różne wycieczki jest całkiem sporo - zaczynając od rejsów widokowych, przez takie z lunchem czy kolacją (najlepiej o zachodzie słońca) po boat party czy inne statki z piwem / wszelakimi drinkami w cenie. Same ceny też są różne - od kilkunastu do kilkudziesięciu euro.
Mój wybór padł na Prague Boats, firmę organizującą m.in. krótkie rejsy widokowe co pół godziny (w sezonie), więc była to opcja niewymagająca czekania. Nie interesowały mnie tu żadne lunche czy drinki w cenie, więc taki podstawowy, 50-minutowy rejs w zupełności mi wystarczył - bilet kosztował 450 koron (78,30 zł). Oczywiście na pokładzie istniała możliwość zakupu różnych napojów, płatność tylko kartą. Statki kursują na tyle często, że mimo letniego weekendu bez problemu można było kupić bilety nawet na ostatnią chwilę.
Rejsy Prague Boats startują spod mostu Čecha, czyli znów wróciłam w okolice swojego noclegu ;). Statek przepływa najpierw pod mostami Mánesa i Karola, zapewniając fajne widoki na wzgórze zamkowe, katedrę oraz położone bliżej rzeki zabytki starego miasta. Następnie za mostem Karola zawraca i płynie w drugą stronę, aż za most Štefánika, do wyspy Štvanice, a po drodze możemy zobaczyć m.in. Rudolfinum, klasztor św. Agnieszki Przemyślidki czy budynki EXPO. Naturalnie jest to tylko niewielki ułamek tego, co ma do zaoferowania Praga, ale dla osób lubiących statki i oglądanie miast od strony wody, rejs po Wełtawie może być fajną dodatkową atrakcją.
Po zejściu ze statku postanowiłam pospacerować chwilę po centrum - przejść mostem Karola, zajrzeć pod słynny zegar astronomiczny... I szybko się poddałam. Jak bardzo lubię Pragę, to w weekend, w sezonie, spacerowanie po mieście to prawdziwy koszmar, tyle tam turystów. Odbiłam więc w bok, z pomocą Google Maps szukając smażonego sera na obiad (bo mam podejście, że pobyt w Czechach bez smażonego sera się nie liczy ;) ), co okazało się zaskakującym wyzwaniem, kiedy chciałam pominąć kilka najbardziej turystycznych miejscówek na starym mieście.
Do Pragi przyjechałam pociągiem w piątkowy wieczór, ale ceny biletów kolejowych na powrót w niedzielę były tak wystrzelone w kosmos (w końcu rezerwowałam zaledwie z kilkudniowym wyprzedzeniem), że postawiłam tu na Flixbusa. Ten też odjeżdżał z głównego dworca kolejowego, a że miał na start kilkadziesiąt minut opóźnienia, mogłam sobie pozwiedzać i dworzec. Wcześniej bywałam tylko w nowoczesnych halach, teraz miałam czas na obejrzenie i secesyjnej części z początku XX wieku, do której zdecydowanie warto zajrzeć. Fajna ta Praga, pewnie jeszcze nieraz wrócę... ale nigdy więcej weekendów w sezonie ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze