Advertisement

Main Ad

Jarmarki w Dolnej Austrii: Rosenburg i Dürnstein

Austria, jarmarki świąteczne
Nadszedł znowu jeden z moich ulubionych sezonów w roku, odkąd mieszkam w Austrii - sezon na jarmarki bożonarodzeniowe! Wróciliśmy z urlopu i od razu zaczęłam się rozglądać za jarmarkami na najbliższy weekend, potrzebowałam światełek i grzanego wina, by przestawienie się na europejską pogodę przebiegło nieco mniej boleśnie... ;) I nie chciałam iść na te wiedeńskie, bo choć bardzo je lubię, to austriacka stolica w sezonie przedświątecznym w weekendy to prawdziwa masakra - te jarmarki zdecydowanie bardziej wolę odwiedzać na tygodniu. Chodził mi za to po głowie Dürnstein w dolinie Wachau, wszędzie reklamujący się zdjęciami z oświetlonym statkiem. Zaciekawiła mnie też reklama jarmarków na zamku w Rosenburg, a gdy zobaczyłam, że oba miasteczka dzieli zaledwie 40 minut jazdy, szybko wyklarował mi się pomysł na sobotę w świątecznych klimatach :).
Zatem zaczęliśmy od zamku Rosenburg - wybudowanego w połowie XII wieku i przebudowywanego, najpierw na gotycko w XV, a potem na renesansowo w XVI wieku. Jak wiele podobnych atrakcji w Austrii, zamek można zwiedzać tylko w sezonie, a ten trwa zazwyczaj od kwietnia do października - bilety wstępu kosztują wtedy 17 €. Śmiałam się więc, że skoro wstęp na jarmark świąteczny kosztował tutaj tylko 8 €, to wręcz zaoszczędziliśmy, skoro chwilowo nie odczuwam potrzeby, żeby wrócić do Rosenburga i zwiedzać go latem. Oczywiście, zwiedzanie w sezonie obejmuje więcej wnętrz i opowieść przewodnika - do tego zamek słynie też z pokazów sokolniczych.
Pierwsza, głównie gastronomiczna część jarmarku świątecznego w Rosenburgu znajduje się na zewnątrz - na samym dziedzińcu zamkowym oraz poza bramą, ale wciąż w obrębie murów, na terenie biletowanym. Różne produkty spożywcze, w stylu burgerów czy käsespätzle sięgały 8-9 €, a za kubek grzanego wina / miodu / większości ponczów trzeba było zapłacić 4,50 €. Plus, standardowo, 5 € kaucji za sam kubeczek, ale te z Rosenburga nie zachwyciły mnie na tyle, bym chciała je sobie zatrzymywać na pamiątkę ;). Obok budek z jedzeniem i napojami były też niewielkie ogniska, co bardzo sobie ceniłam, bo choć temperatury przekraczały zero stopni, to wilgoć w powietrzu sprawiała, że nieźle marzłam.
Na szczęście główna część jarmarku znajdowała się wewnątrz zamku, a choć średniowieczne twierdze nie były najcieplejszymi miejscami, to i tak ilość odwiedzających robiła swoje i na temperatury w środku nie mogłam narzekać ;). Najpierw zaczęliśmy od dolnych poziomów, które czasem były dość wąskie i jak tłum odwiedzających próbował poruszać się w obu kierunkach jednocześnie, robiły się zatory i ciężko było oglądać produkty na stoiskach. Dużo lepiej było na piętrze, gdzie pomieszczenia są bardziej przestronne i tam faktycznie można było się już całkiem spokojnie poruszać :). No i jarmark odbywa się też w zamkowej bibliotece z końca XVI wieku, więc robiąc zakupy, można było popatrzeć na pięknie zdobione sklepienie. Ciekawostką było też otwarcie dla odwiedzających zabytkowej zamkowej kaplicy - lubię zaglądać w takie miejsca.
Jarmark w Rosenburgu skupia się głównie na rękodziele - i nie takim masowym, że na połowie jarmarków ogląda się te same produkty. Tutaj faktycznie było sporo pięknych drobiazgów, które wielokrotnie przyciągały wzrok - M. nawet wyszedł z jarmarku z prezentem dla siostrzenicy. Ja się próbuję ograniczać, więc kupiłam tylko siatkę orzeszków o smaku owoców leśnych... i potem żałowałam, że nie wzięłam ich więcej ;). Bardzo ciekawe były też ręcznie robione szopki bożonarodzeniowe, choć tutaj to aż strach pytać o cenę, gdy tylko drobne elementy potrafiły kosztować kilkadziesiąt euro...
Jak to na jarmarkach, także w Rosenburgu odbywało się całkiem sporo wydarzeń. No właśnie, odbywało się - nie bez powodu użyłam czasu przeszłego. Wiele pomniejszych austriackich jarmarków nie trwa przez cały adwent, ale jedynie przez jeden-dwa wybrane weekendy i nie inaczej jest z tym. Jarmark w Rosenburgu można było odwiedzić przez dwa ostatnie weekendy listopada w godzinach 11:00-18:30. My celowaliśmy, by być tutaj tak między 15 a 17 - akurat, żeby zdążyło się ściemnić, ale żeby jeszcze zdążyć tego samego dnia zawitać do Dürnstein. W Rosenbergu można było posłuchać świątecznych koncertów, zwiedzić zamek z przewodnikiem lub - za dodatkową opłatą - obejrzeć pokazy z ptakami. My załapaliśmy się na miejscową orkiestrę grającą świąteczne przeboje, ale po obejściu całego jarmarku i wypiciu dwóch lekkich grzańców uznaliśmy, że czas się zbierać ;).
O ile to nie problem, by zrobić wstęp biletowany na terenie ogrodzonego murami zamku, tak zastanawiałam się, jak rozwiążą sprawę w Dürnstein. W dolinie Wachau wstęp na jarmark też był płatny (również 8 €), ale wydarzenie odbywało się w kilku miejscach, w tym na promenadzie wzdłuż Dunaju czy na dziedzińcu klasztornym - ciężko byłoby ogrodzić całkiem spory kawałek miasteczka. Kasę biletową znaleźliśmy tuż za parkingiem, przy wejściu na promenadę i dostaliśmy papierowe opaski na rękę, które natychmiast zniknęły pod warstwami ubrań. Generalnie bez problemu dałoby się wejść na część jarmarkową nad Dunajem, ale opaski sprawdzano już przy wejściu na statek i do klasztoru.
Wzdłuż Dunaju ciągną się budki z rękodziełem, różnymi dekoracjami świątecznymi, lokalnymi przysmakami, no i standardowo - grzańce i jedzenie na ciepło. Ceny dość standardowe, zbliżone do tych z Rosenburga - za hot doga zapłaciłam tu 8 €, za grzane wino - 5 €, choć tym razem nie pobierali kaucji za kubeczek, bo był najzwyklejszy, biały ;). Przyjechaliśmy tu dość późno, bo koło 18 i wyglądało na to, że tłum odwiedzających już się powoli kierował do wyjścia. Gdy wyjeżdżaliśmy po 19 (w piątki i soboty jarmark jest do 20, w niedziele - do 19), było już w ogóle bardzo spokojnie.
Oczywiście największą atrakcją w Dürnstein jest ten pływający jarmark, czyli odbywający się na (zacumowanym, żeby nie było) statku, naprzeciwko klasztoru. Oświetlony mnóstwem światełek, choinek oraz iluminacją z napisem Wachauer Advent statek robi wrażenie, nie zaprzeczę, choć największe... z zewnątrz. Jeśli chodzi zaś o to, co prezentowano na pokładzie, zgodnie stwierdziliśmy, że ten jarmark nas mocno rozczarował. Nie pomogło też to, że miejsca na statku było mało, a gdy wypełniono je stoiskami i dekoracjami świątecznymi, a pomiędzy to wszystko wpuszczono ludzi... oglądanie jarmarku nie należało do przyjemności ;). Dobrze, że sporo odwiedzających ograniczało się  tylko do pierwszego poziomu i na górze było jednak więcej miejsca (w tym największym tłumie zdjęć nie robiłam, więc nie sugerujcie się poniższymi fotkami ;) ).
Strona internetowa jarmarku informuje, że świątecznie podświetlony statek stał się sceną dla gastronomii, grzanych napojów i wybranych dostawców, tworząc atmosferę, jakiej dotąd nie widziano. No dobra, przyznam, że nie zaglądałam w każdy zakamarek statku, ale strefy gastronomicznej tu nie widziałam - napoje i jedzenie sprzedawano na brzegu. Na pokładzie było zaś mnóstwo wszelakich produktów, dekoracji i różnych dupereli, które czasem pasowałyby bardziej na pchli targ czy wyprzedaż garażową, a nie taki jarmark... Po naprawdę ciekawej ofercie w Rosenburgu, ta na statku w Dürnstein pozostawiła w nas wręcz pewien niesmak, co oczywiście nie znaczy, że ładnych rzeczy by się tu nie kupiło. Dla mnie najfajniejsze tutaj było wyjście na otwarty pokład, ozdobiony choinkami i światełkami, skąd dobrze było widać brzeg i górujący nad nim klasztor.
Choć do Dürnstein przyjechaliśmy głównie po to, by zobaczyć jarmark na statku, znacznie bardziej spodobała mi się ta część naziemna. Zwłaszcza, że stoiska znajdują się nie tylko nad pięknym, modrym Dunajem ;). Dobrze oznaczono też szlak zataczający koło przez miasteczko, wszystko ładnie pooświetlane i świątecznie udekorowane, z dwoma kolejnymi mini-jarmarkami: na dziedzińcu klasztornym oraz przy hotelu Schloss Dürnstein. Chyba ten dziedziniec klasztoru przypadł mi do gustu najbardziej, fajna atmosfera tu panowała i można się było napić czegoś ciepłego, stojąc przy ognisku :). Generalnie z dwóch odwiedzonych tego dnia jarmarków bardziej przypadł mi do gustu też w zamku Rosenburg, choć cieszę się, że zobaczyłam i statek ;). Więcej jarmarków świątecznych w Dolnej Austrii już raczej w tym sezonie nie planuję, ale są plany na inne okolice...

Prześlij komentarz

0 Komentarze