Alfabet emigracji staje się coraz trudniejszy i muszę przyznać, że utknęłam na literce J. Dotarłam nawet do takiego momentu, że po prostu przeglądałam jakąś stronę internetową z listą słów zaczynających się na daną literę i nie przychodził mi do głowy żaden sensowny temat. A nie chciałam pisać o czymkolwiek, byleby tylko coś napisać. Myślałam z dobry tydzień czy coś koło tego i nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł - opowiem wam o moich couchsurfingowych doświadczeniach w Szwecji! :)
A więc mamy teraz złotą szwedzką jesień. I choć nocą temperatury już czasem spadają poniżej zera, dni wciąż potrafią być ciepłe i słoneczne. W ubiegły weekend chciałam się trochę nacieszyć tą pogodą i wybrałam się na spacer, by trochę lepiej poznać wyspę, na której przyszło mi mieszkać. Ale że jej parki i ulice znam już całkiem dobrze, chciałam zobaczyć coś z nieco innej perspektywy. Więc opierając się na tym, co mnie interesuje, podjęłam decyzję o zobaczeniu kościołów na Kungsholmen.
Pory roku się zmieniają i czas krótkich wypadów za miasto dobiegł już końca, ustępując miejsca chwilom, gdy zwiedza się już tylko Sztokholm. Ale zanim znowu zaczną się tu pojawiać takie posty, chciałabym wrócić wspomnieniami i zdjęciami do mojej ostatniej letniej wycieczki poza Sztokholm. Byliście kiedyś w Gustavsberg? Nie? Więc teraz ja was tam zabiorę :)
![]() |
[ Źródło: Na emigracji ] |
Nie umiałabym sobie wyobrazić emigracji bez internetu. I naprawdę podziwiam osoby, które zdecydowały się na ten krok jeszcze przed erą czatów, mediów społecznościowych czy Skype'a. Bardzo podziwiam. Bo z internetem wszystko jest tak niewyobrażalnie łatwiejsze (zwłaszcza uzależnienie się, ale ciii... :P ). Przez dłuższy czas myślałam nad właściwym słowem zaczynającym się na literkę I, a potem zobaczyłam powyższy obrazek na Facebooku. I szczerze mówiąc, chyba nie ma lepszego podsumowania tego tematu ;).
Naprawdę spodobał mi się park za Pałacem Drottningholm, kiedy miałam okazję odwiedzić go po raz pierwszy w czerwcu. Wiedziałam, że wrócę tam jesienią, kiedy liście drzew zmienią kolor na złoty i czerwony. Więc wybrałam się tam w ubiegły weekend i choć wciąż było jeszcze bardziej zielono niż żółto, nie dało się nie zauważyć, że lato to już dawno mamy za sobą. Cóż, temperatury udowadniają to już od dłuższego czasu, zwłaszcza rano, gdy nieraz jest już poniżej 0... Ale że to niemal grzech, nie wykorzystać ostatnich słonecznych dni w tym roku, to Drottningholm był obowiązkowym punktem do zobaczenia :).
No więc emigrowaliśmy. Możemy lubić te nasze nowe kraje lub też nie, ale niezależnie od tego, jak długo przyszło nam w nich żyć, niektóre różnice będziemy zauważać zawsze. Mieszkam w Szwecji łącznie już ponad 1,5 roku, niektóre rzeczy już dawno zaakceptowałam, ale niektóre są wciąż dla mnie kompletnie obce. Już od dłuższego czasu myślałam o takim poście, więc kiedy nasz Klub Polki na Obczyźnie zasugerował taki projekt, od razu wiedziałam, że muszę się przyłączyć! :) W ramach projektu jesiennego każda z nas pisze o rzeczach, do których jest nam się najtrudniej przyzwyczaić w krajach, w których mieszkamy. Tutaj znajdziecie pełną listę naszych postów, a ja Wam teraz trochę poopowiadam o rzeczach w Szwecji, które potrafią we mnie nieraz wzbudzić niezłą frustrację... ;)
Chyba nieważne w jakim kraju przyszłoby mi mieszkać, bo i tak zawsze starałabym się zwiedzać tak dużo jak to tylko możliwe. Mieszkanie w Szwecji dało mi możliwość nie tylko podróżowania po tym kraju, ale też często wyskakiwania poza jego granice na krótkie wycieczki. W taki sposób zwiedziłam sąsiednie stolice - Kopenhagę, Oslo i Helsinki, choć każda z tych wycieczek zajęła co najmniej pełen dzień. Ale da się przecież zobaczyć też i dwa kraje w jeden dzień i przykładem takiej wycieczki może być nasz wypad do Helsingborga i Helsingøru.
M: Jakieś plany na weekend?
G: Koleżanka wpada z wizytą.
M: Zwiedzanie?
G: Wątpię. Raczej po prostu spędzimy trochę czasu razem.
M: Dobrze. Lubię słyszeć, że ludzie przyjeżdżają, byś była szczęśliwsza.
Cóż, jedna z wielu rzeczy związanych z emigracją. Nie masz swoich ludzi wokół siebie na co dzień, widujesz ich tylko, gdy pojedziesz do domu. Albo gdy oni wpadną z wizytą. Bym była szczęśliwa :).
Ta szwedzka "tradycja", by dedykować specjalne dni różnym słodyczom wydawała mi się zawsze niezwykle zabawna. Na przykład dzisiaj, 4 października, obchodzi się tu Narodowy Dzień Cynamonowych Bułeczek (kanelbullens dag). W sumie całkiem nowe "święto", jako że wymyśliła je w 1999 r. Hembakningsrådet (Rada Wypieków Domowych), chcąca uhonorować swoją 40 rocznicę istnienia wprowadzeniem jakiejś tradycji piekarniczej. A że Szwedzi uwielbiają słodycze, przyjęło się to bardzo szybko.
Nienawidzę wszelkiego rodzaju formalności. To nie tak, że się boję czy coś, ale naprawdę odpycha mnie sama myśl o przechodzeniu przez te wszystkie procedury... zwłaszcza w obcym języku. Chociaż tyle, że Szwecja jest w Unii i nie musiałam się martwić o naprawdę wiele formalności. Na szczęście znalazłam pracę jeszcze przed przyjazdem tutaj, więc o to też martwić się nie musiałam. Ale kiedy już wylądowałam w tej Szwecji...