Mam tyle pomysłów na nowe wpisy na bloga i tylko ciągle brakuje mi czasu, by usiąść i zacząć pisać... Całe dni w pracy, do tego czasem spotkania i konferencje, lekcje szwedzkiego, sporo wyjść ze znajomymi... W tym tygodniu w domu tylko brałam prysznic i spałam. Więc po tak wariackim tygodniu byłam przeszczęśliwa, gdy dostałam od koleżanki wiadomość z pytaniem, czy mam ochotę przyłączyć się do gry w curling w piątek. Nigdy tego wcześniej nie robiłam i w sumie nie miałam bladego pojęcia o tej grze ("to jest ta gra, gdzie zamiata się lód, tak?"), więc - oczywiście - powiedziałam "tak" ;)
Zamiast pisać oddzielnie o każdej książce, zdecydowałam się robić podsumowania. Przede wszystkim dlatego, że czytam dość regularnie i zdarzałoby się, iż co drugi post musiałby być poświęcony kolejnej powieści. A mimo wszystko nie jest to blog o literaturze ;). Dzisiaj chciałabym polecić wam kilka szwedzkich książek, które ostatnio przeczytałam. Kilka z nich mogę włączyć do wyzwania Szwecjobloga, pozostałe przeczytałam po prostu z ciekawości. I mam nadzieję, że zaciekawię was nimi na tyle mocno, byście sami zechcieli sięgnąć po niektóre z nich ;).
Zaledwie kilka dni temu zarezerwowałam bilety do Włoch na wiosnę. Choć moim głównym celem jest odwiedzenie koleżanki w Turynie (co mnie strasznie cieszy, bo nie widziałyśmy się już dobre 5 lat :) ), ale jesteśmy pewne, że nie ograniczymy się tylko do tego miasta. Jako że i tak lecę bezpośrednio do Mediolanu, zaproponowałam zwiedzenie również jego :). W sumie to nie będzie moja pierwsza próba zobaczenia tego miasta, byłam tam już dwa razy ostatnimi laty... I myślę,że w tym przypadku czasownik "byłam" jest znacznie trafniejszy, niż gdybym powiedziała "odwiedziłam"...
Miałam szczęście do pogody, co nie zdarza się często. Już od jakiegoś czasu planowałam krótki wypad łączony - Västerås & Anundshög, ale ta "zimowa" pogoda bardzo mnie zniechęcała. Co to za przyjemność spacerować po kopcach, gdy wokół wieje i leje? A dokładnie taka była szwedzka pogoda ostatnimi tygodniami... Ale potem, kilka dni temu, według prognozy pogody zapowiadało się na zmianę - od piątku miał zacząć padać śnieg. Kolejna prognoza informowała, że sobota w Västerås będzie słoneczna. Pomyślałam, że muszę być bardzo naiwna, wierząc prognozom pogody, ale zarezerwowałam bilety. Ale Västerås przywitało mnie błękitnym niebem i białym puchem pokrywającym ziemię. Niemożliwe okazało się możliwe, prognoza pogody się sprawdziła! ;)
Po raz pierwszy usłyszałam o tym mieście jakoś wiosną 2012 roku. Sprawdziłam je w internecie i wydawało mi się tak bardzo na północy. I do tego jeszcze nie miało bezpośrednich połączeń z Warszawą...
Ponad trzy lata później, gdy już pracowałam w Sztokholmie, jedna z zagranicznych koleżanek zapytała o Umeå. Co to jest, gdzie to jest? Odpowiedź jednego ze Szwedów powaliła mnie na kolana. "To takie miejsce daleko na północy Szwecji, że wolałabyś siedzieć na bezrobociu w Sztokholmie, niż pojechać tam do pracy."
Ale lecąc tam po raz pierwszy w lipcu 2012 roku, nie wiedziałam właściwie nic o tym małym miasteczku. Nie zdawałam sobie sprawy, że właśnie jadę dalej na północ, niż większość moich sztokholmskich kolegów kiedykolwiek zawędrowała (w sumie to nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że mało kto z nich był kiedykolwiek dalej na północ niż Uppsala). Tamtego dnia po prostu byłam bardzo podekscytowana faktem, że lecę do Umeå.
Ponad trzy lata później, gdy już pracowałam w Sztokholmie, jedna z zagranicznych koleżanek zapytała o Umeå. Co to jest, gdzie to jest? Odpowiedź jednego ze Szwedów powaliła mnie na kolana. "To takie miejsce daleko na północy Szwecji, że wolałabyś siedzieć na bezrobociu w Sztokholmie, niż pojechać tam do pracy."
Ale lecąc tam po raz pierwszy w lipcu 2012 roku, nie wiedziałam właściwie nic o tym małym miasteczku. Nie zdawałam sobie sprawy, że właśnie jadę dalej na północ, niż większość moich sztokholmskich kolegów kiedykolwiek zawędrowała (w sumie to nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że mało kto z nich był kiedykolwiek dalej na północ niż Uppsala). Tamtego dnia po prostu byłam bardzo podekscytowana faktem, że lecę do Umeå.
Zrobiłam tego screenshota z miesiąc temu i od tej pory pokazuję go każdemu, kto wyskoczy do mnie z pytaniem: "ale jak ty sobie w ogóle radzisz z tym wariackim mrozem w Szwecji?". Mamy teraz początek lutego. Za oknem jest coś około 5 stopni, ciemno i wygląda, jakby za chwilę miało zacząć padać. Cóż, nie wygląda mi to na zimę, wcale a wcale. Zaskakująco dużo osób uważa, że szwedzka zima musi być mroźna i biała, i wiecie co? Bardzo bym chciała, by była taka w Sztokholmie... :(
No dobra, przyznaję się. Wpadłam po uszy i nie wygląda na to, bym miała się wkrótce przestać zaczytywać w powieściach Axelsson. Zwłaszcza, że dodatkowo pomagają mi one całkiem nieźle radzić sobie z wyzwaniem Szwecjobloga, gdyż wiele z jej książek łatwo podpiąć pod punkty z listy. "Kwietniowa czarownica" to zwycięzca Nagrody Augusta z 1997 r. w kategorii: Fikcja (Skönlitteratur). Czy zasłużenie czy nie - ciężko powiedzieć, gdyż nie dane mi było przeczytać innych nominowanych powieści. Niemniej jednak muszę przyznać, że jest to najtrudniejsza z przeczytanych przeze mnie dotąd książek Axelsson.