Advertisement

Main Ad

Przeczytane w marcu

Marzec był dla mnie całkiem dobrym miesiącem, jeśli chodzi o książki. I nie chodzi tu oczywiście o ilość (bo pod tym względem i tak zdecydowanie zawyżam statystyki ;) ), ale przede wszystkim o jakość. Trafiłam na kilka lektur, które bardzo mnie wciągnęły i choć nie zawsze była to literatura najwyższych lotów, to lubię jednak czasem utonąć w lekturze ot tak, dla rozrywki. Tu chyba najbardziej zainteresowałam się trylogią Stulecie Winnych, którą odkryłam kompletnie przypadkiem (nie zdając sobie nawet sprawy, że istnieje serial na podstawie książek). Do czego jeszcze zajrzałam w ubiegłym miesiącu?

Elżbieta Cherezińska - Królowa
Druga część przygód Świętosławy / Sygrydy Storrådy wciąga tak samo jak pierwsza. O ile Harda była poświęcona zdobyciu przez córkę Mieszka I tronu Szwecji (przez małżeństwo z Erykiem Zwycięskim) oraz Danii (ślub ze Swenem Widłobrodym), tak w Królowej mamy do czynienia z potrójną, a potem nawet poczwórną królową... ale już bez własnego królestwa. Po pokonaniu Norwegów w bitwie pod Svold, Swen wypędza żonę, która ukrywa się na kilka lat na dworze brata, Bolesława Chrobrego. Na ten okres książka odrywa nas nieco od wydarzeń skandynawskich, a skupia się na historii średniowiecznej Polski. Dopiero kiedy Swen Widłobrody umiera, a władzę w Danii przejmuje jej syn Harald, Sygryda może bezpiecznie wrócić do królestwa - już jako królowa matka, choć wciąż o niemałej władzy. Wraz z młodszym synem, Knutem, wyrusza też na podbój Anglii...
Choć ilość wątków i przygód głównych bohaterów jest czasem przytłaczająca, książkę czyta się szybko i dobrze, niesamowicie wciąga. Jednak nie da się uniknąć w ten sposób potraktowania niektórych historii po macoszemu, a szkoda, bo Cherezińska potrafi bardzo ciekawie opisywać szczegóły różnych gier politycznych. Dokładności historycznej czepiać się nie będę, bo z tamtych czasów źródeł wielu nie ma, a nawet sama postać Świętosławy/Sygrydy budzi niemałe kontrowersje historyków. Autorka musi więc często posługiwać się własną wyobraźnią i bardzo dobrze sobie z tym radzi - w końcu Królowa nie jest książką historyczną. Jednak wyobraźnia chyba za bardzo poniosła autorkę przy zakończeniu, które wyjątkowo mi nie przypadło do gustu i nieco psuje efekt całej lektury... Ale cóż, nie można mieć wszystkiego ;).

Roman Janosz - Byłem księdzem. Owce ofiarami pasterzy
Mimo że pierwszy tom oceniłam dość nisko, zdecydowałam się sięgnąć po kontynuację. Już od pierwszych stron przypomniałam sobie, co mi się w części pierwszej nie podobało - język i styl. Od razu widać, że autor z pisarstwem jest na bakier (te wszędobylskie wykrzykniki i znaki zapytania, to nieodróżnianie bynajmniej od przynajmniej... serio?), za to ma gadane jak ksiądz czy polityk... Akurat dwie ścieżki kariery, które wybrał jedną po drugiej.
Szczególnie na początku książki ten styl męczy - potem czytelnik się chyba przyzwyczaja do wyrażeń w stylu Jak on to do cholery śmiał zrobić??!! (tak, takie kwiatki znajdziemy w książce). Początek poświęcony jest jednemu z najgłupszych pomysłów kościoła, mianowicie celibatowi księży. Dziś tematyka przeniesienia księdza do innej parafii, bo zrobił komuś dziecko, a nawet tuszowanie pedofilii są czymś, o czym słyszał chyba każdy. Książka powstała jednak za czasów lubiącego wszystko zamiatać pod dywan Jana Pawła II, więc zakładam, że niektóre z poruszanych tu tematów wtedy musiały wywołać niemały szok. No i główna bohaterka tej części - kobieta, której ksiądz zrobił dwójkę dzieci, po czym zwiał daleko za błogosławieństwem biskupa. Potencjał w historii jest, styl opowiadania niszczy go całkowicie.
Na szczęście potem jest lepiej, bo Janosz zamiast się skupiać na konkretnych osobach, zaczyna analizować kościół - z tym radzi sobie zdecydowanie lepiej. Co warto zaznaczyć, autor ciągle podkreśla, że w Boga wierzy całym sercem, Biblię cytuje co krok... Po prostu szlag go trafił na instytucję zwaną Kościołem Katolickim i zostawił stan kapłański za sobą, bo miał dość zakłamania, materializmu, tuszowania problemów, ukrywania swoich, itp. Krytykuje spowiedź (zarówno ludzi nieumiejących się spowiadać, jak i księży nabijających się potem z co ciekawszych historii), nieomylność papieży (no głupota, trudno zaprzeczyć) i wiele innych decyzji podejmowanych przez kościelnych hierarchów, by wzmocnić swoją władzę i napełnić kieszenie.
Chronologia tu czasem leży i zakładam, że nie wszystkie historyczne fakty były przez autora dokładnie sprawdzone. Za to znajdziemy tu mnóstwo biblijnych cytatów, by pokazać, kiedy kościół interpretuje Pismo dosłownie, a kiedy uważa, że to metafora - znów, byle tylko umocnić swą władzę i więcej zarobić. Lektura ciekawa i dająca do myślenia, tylko trzeba zacisnąć zęby i przeboleć, że autor pisarskiego talentu nie ma za grosz.

Lena Andersson - Bez opamiętania
Byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że Bez opamiętania zdobyło kilka lat temu Nagrodę Augusta. Moje poprzednie doświadczenia z literaturą uhonorowaną tą nagrodą były bardzo pozytywne, a powieść Andersson zdecydowanie im nie dorównuje. Nie to, że źle się ją czyta - wręcz przeciwnie, to lekka i przyjemna lektura. Tyle, że niewymagająca, a ja jednak od książki nagrodzonej najważniejszą szwedzką nagrodą literacką co nieco wymagam ;).
Główną bohaterką jest Ester i to śladem jej uczuć podążamy. A uczucia te są mocno pomieszane, bo Ester zakochuje się w starszym artyście, który unika związku z nią. Im bardziej on unika, tym bardziej ona się pogrąża. O ile jeszcze początkowe części są normalne - każdy zna kogoś, kto coś takiego przeżywał (albo nawet i sam to przeżył), więc emocje Ester wydają się życiowe. A to oczywiście ułatwia lekturę, utożsamianie się z bohaterką. Potem, niestety, jest coraz gorzej. Ale po kilku bliższych spotkania, które nie zakończyły się związkiem, po dłuuugich miesiącach bez kontaktu, mając właściwie pewność, że w życiu ukochanego jest inna kobieta... przy tym wszystkim wciąż pozwalać, by życie kręciło się wokół wyobrażeń o nim? To wszystko jest przerysowane i sprawia, że bohaterka zaczyna irytować. Gdy do tego dochodzą filozoficzno-polityczne konwersacje między nimi, na siłę zrobione tak, by brzmiały bardzo mądrze, fragmenty książki potrafią męczyć. Na szczęście takich rozmów nie ma za wiele, a całą lekturę przeczytałam bardzo szybko - i pewnie równie szybko o niej zapomnę.

Hans-Joachim Lang - Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz
Trudno oceniać książki o takiej tematyce, tak jak i autorowi zapewne trudno było zbierać materiały do reportażu i rozmawiać z ofiarami z bloku 10. Nie jest to pierwsza książka o obozach koncentracyjnych czy eksperymentach w nich przeprowadzanych, która trafiła w moje ręce, więc to pierwsze, najtrudniejsze wrażenie mam już za sobą. Sięgając po Kobiety z bloku 10, wiedziałam, co się tam działo i czego mogę się po tej lekturze spodziewać. W bloku 10 w Auschwitz przeprowadzano eksperymenty związane głównie (choć nie tylko) ze sterylizacją kobiet i mężczyzn - napromieniowania, operacje, wywoływanie niedrożności jajników... Lekarze z Auschwitz nie mówili swoim pacjentom, co z nimi robią, a i sami więźniowie zazwyczaj nie posiadali właściwej wiedzy medycznej, by zdawać sobie z tego sprawę. Dlatego też wspomnienia ofiar są dość ogólne i choć poruszają, to jednak nie wstrząsają. Punktem odniesienia może być choćby Ponad ludzką miarę - wspomnienia więźniarek operowanych w Ravensbrück... Tamtej książki nie dało się przeczytać ciągiem, trzeba było odkładać ją na bok, by ją przemyśleć, uspokoić emocje. W porównaniu z nią Kobiety z bloku 10 czyta się dość normalnie, o ile w ogóle słowo normalnie może w jakikolwiek sposób pasować do tej tematyki.
Co spodobało mi się u Langa - w przeciwieństwie do wielu autorów opisujących Holokaust, nie kończy swojej książki w momencie oswobodzenia obozów albo powrotu więźniów do zniszczonych domów. On ciągnie ich historie dalej - wraz z problemami zdrowotnymi, niemożnością budowania życia prywatnego oraz niemalże beznadziejną walką z państwem niemieckim o jakiekolwiek zadośćuczynienie. Tu nie ma happy endu, tak jak nie było go w życiu wielu z ofiar Auschwitz. I może właśnie szczególnie przez te końcowe rozdziały czytelnik odnosi wrażenie, że o tej lekturze jeszcze przez dłuższy czas nie zapomni.

Yuval Noah Harari - 21 lekcji na XXI wiek
Przeczytałam w końcu i trzeci, a zarazem ostatni z bestsellerów Harariego. 21 lekcji... nie wciąga aż tak jak Sapiens, ale czyta się je znacznie lepiej niż poprzednie Homo deus. Przede wszystkim dlatego, że nie ma tu aż tylu powtórzeń z wcześniejszych lektur (choć kilka się znajdzie, zwłaszcza o tematyce religijnej) - to mnie najbardziej denerwowało w Homo deus, że często miałam wrażenie już to u Harariego czytałam. 21 lekcji... porusza jednak dużo szerszy zakres tematyczny - od sztucznej inteligencji i rozwój technologii, przez terroryzm, migracje i wojny, aż po szukanie sensu życia, religię i medytację. Trudno, żeby dało się wyczerpać tyle tematów w jednej książce, zwłaszcza, że każdemu z nich poświęcono zaledwie po rozdziale. Niektóre rozdziały, jak choćby te o terroryzmie czy katastrofach ekologicznych, wciągają mocno i pozostawiają poczucie niedosytu w stylu mądrze gada, tylko czemu tak krótko? ;). Inne, jak na przykład rozdział o poszukiwaniu sensu wydają się z kolei nieco rozwleczone, takie trochę lanie wody... Jednak całościowo książkę czytało się dobrze - długo, jak zwykle, lecz dobrze. I czekam z ciekawością na kolejne dzieła Harariego.

George R.R. Martin - Ogień i krew (część 2)
Druga część Ognia i krwi - wstępu do historii rodu Targaryenów właściwie nie powinna być drugą częścią. Książka pisana była jako całość, ale wiadomo - hajs musi się zgadzać - więc Ogień i krew rozbito na dwa tomy. Żaden nie jest lepszy od drugiego, bo nie da się nie zauważyć, że to jedna i ta sama książka, pisana dość równo, choć nie wszystkie wydarzenia są jednakowo wciągające. Ponadto Martin wprowadził tu tylu pomniejszych bohaterów, że właściwie nie ma szans nie pogubić się w tym, kto, z kim i dlaczego.
Sam pomysł napisania książki jako kroniki spisanej przez maestra, opierającego się znów na kronikach i wspomnieniach innych bohaterów, przypadł mi do gustu. Czyta się trochę jak dobrą lekturę historyczną - z tą drobną różnicą, że cały świat jest wymyślony, a do tego wszędzie latają smoki ;). Ja lubię historię i lubię fantastykę, więc takie połączenie było dla mnie bardzo na plus. Na minus zaś na pewno wyszło rozwleczenie do bólu niektórych wątków (np. rządów regentów), no i ta irytująca świadomość, że przez te wszystkie dodatkowe książki opóźnia się premiera dalszych części Gry o tron... ;)

Marek Szymaniak - Urobieni. Reportaże o pracy
Choć do Polski wracać nie zamierzam, tematyką polskiego rynku pracy interesuję się dość mocno. Jakiś czas temu zachwycałam się reportażem To nie jest kraj dla pracowników Wosia, trochę później zawiódł mnie Zawód - opowieści o pracy w Polsce Fejfera. Ciekawiło mnie, w którą stronę poszedł Szymaniak i na szczęście jest to kierunek podobny do tego obranego przez Wosia, nawet znajdziemy w Urobionych odwołania do książki tego pierwszego.
Reportaże opowiadają o pracy Polaków i o pracy w Polsce, choć nie zawsze jednocześnie. Znajdziemy tu więc historie pracowników call center czy dozorców / ochroniarzy, przebywających w Polsce (legalnie lub nie) i pracujących za głodowe stawki Ukraińców, ale też i Polaków, którzy za grosze robią na Zachodzie. Akurat to zestawienie bardzo mi się spodobało, bo uderza w stereotypowe myślenie co niektórych przeciwnych ukraińskim pracownikom/popierającym ich niskie zarobki, ale głośno protestującym przeciw takiemu traktowaniu Polaków za granicą. Pracownik to pracownik, niezależnie od kraju pochodzenia i miejsca wykonywania pracy. A za tę pracę należy mu się godziwa zapłata i zwykły szacunek, należny każdemu człowiekowi.
Szymaniak skupia się na patologiach rynku pracy i choć pomija też całą - dość niemałą przecież - grupę tych, co z pracy są zadowoleni, to fakt ten w lekturze nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie - przecież to problemy się powinno nagłaśniać, bo nie ma się co okłamywać, polski rynek pracy wciąż jest daleki od ideału.

Mariusz Szczygieł - Nie ma
Naprawdę ta książka zasłużyła sobie na jakieś wyróżnienia? Bo po przeczytaniu, a właściwie przemęczeniu tej lektury, nie potrafię jej przyznać innej oceny niż przeciętna. Nie ma Szczygła to zbiór różnorodnych opowiadań - różnorodnych pod względem długości, jakości oraz poniekąd też tematyki, choć w dużym uogólnieniu można powiedzieć, że to książka o śmierci i przemijaniu. Zaczyna się od całkiem dobrego opowiadania o czeskiej poetce i czytając, myślę sobie, że nie zapowiada się źle, choć wybitnie raczej też nie... Niestety, nie wiedziałam wtedy jeszcze, że pierwsze opowiadanie jest też jednym z lepszych, za to w książce znajdzie się sporo gorszych i nudniejszych. Autor chyba sam do końca nie wie, co i jak chce przekazać czytelnikowi. Czasem opowiada o swoich odczuciach (takie historie są dużo bardziej przystępne), innym razem dopuszcza do głosu swoich bohaterów i mam wrażenie, że lepiej by było, gdyby tego nie robił (czytanie rozdziału o siostrach Woźnickich to była droga przez mękę). Lektura w żaden sposób mnie nie poruszyła ani nie zaciekawiła - upewniłam się tylko w przekonaniu, że nie warto sięgać po książki tylko dlatego, że gdzieś jakimś cudem załapały się na jakąś nagrodę...

Ałbena Grabowska - Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli
Po trylogię Stulecie Winnych sięgnęłam z ogromną ciekawością. Po opisach i wielu pochlebnych recenzjach w internecie spodziewałam się chyba czegoś na miarę Stulecia Folletta, tylko na polską skalę. Oczywiście, porównywać nie ma co - Follett to to nie jest, a Ci, którzy przeżyli nie umywają się nawet do Upadku gigantów. Mimo wszystko książkę czyta się jednym tchem.
Akcja powieści rozgrywa się między 1914 a 1939 rokiem, zaczynając się u progu I wojny światowej. Przy narodzinach bliźniaczek - Ani i Mani - umiera ich matka, a opiekę nad dziewczynkami przejmuje ojciec i liczni krewni. Jednak wojna zbiera swoje żniwo i krewnych powoli ubywa... Na początku trochę zajmuje połapanie się, kto jest kim - ot, uroki sagi rodzinnej. Ale gdy w końcu czytelnik zaznajomi się z bohaterami, nie chce się odłożyć książki na półkę.
Jedyne, co może przeszkadzać, to fakt, że saga faktycznie skupia się na samej historii rodziny Winnych, ale już ta prawdziwa historia, dziejąca się w tle, autorki szczególnie nie obchodzi. Grabowska wplata wprawdzie co jakiś czas wątki historyczne, ale nad wieloma całkowicie przeskakuje (ot, zaczynając kolejny rozdział kilka lat później). Nieścisłości historycznych jest tu więc sporo - jak chociażby końcówka książki, gdy 1 września 1939 roku bohaterów z samego rana budzą niemieccy żołnierze zabierający się do egzekucji mieszkańców. Skąd się w nocy z 31.08 na 1.09 wzięli niemieccy żołnierze pod Warszawą? Teleportowali się znad morza? Trzeba więc przymknąć oko na takie szczegóły, a wtedy książkę się będzie czytało po prostu jak dobrą powieść.

Ałbena Grabowska - Stulecie Winnych. Ci, którzy walczyli
Po skończeniu pierwszego tomu Stulecia Winnych, natychmiast sięgnęłam po kolejny. W końcu nie da się urwać lektury w tak intrygującym momencie jak wybuch II wojny światowej. Akcja powieści rozgrywa się od początku lat czterdziestych do końca sześćdziesiątych i dotyczy już kolejnego pokolenia rodziny Winnych. Część bohaterów wojna rzuca za granicę i nie wszystkim uda się już wrócić do Polski. Zresztą nawet nie wszystkim tym, którzy w kraju zostali, udaje się spokojnie wrócić do domów. Z niektórymi bohaterami przychodzi nam się pożegnać, ale za to pojawia się coraz więcej nowych twarzy - przyjaźnie, śluby, dzieci...
Ci, którzy walczyli są dla mnie idealną kontynuacją Tych, którzy przeżyli - ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami. Czyli z jednej strony wciąż mamy wciągającą opowieść, pełną zwrotów akcji i ciekawie opisanych postaci. A z drugiej, bardzo ogólnie zarysowane tło historyczne, przeskakiwanie nad istotnymi wydarzeniami, błędy historyczne. Szkoda, że autorka nie zdecydowała się dokładniej zgłębić historii kraju, w którym mieszka i o którym pisze, ale przecież skoro się dobrze czyta... ;)

Ałbena Grabowska - Stulecie Winnych. Ci, którzy wierzyli
Siłą rozpędu po dwóch pierwszych tomach przeczytałam od razu ostatni. Niestety, nie wciągnął mnie już aż tak bardzo i skończyłam go bardziej dla zasady, bo nie lubię niedokończonych książek ;). Bohaterowie, których lubiłam, w większości pomarli albo zrobili się starzy i nieco nudni. Akcja kręci się wokół ich wnuków (czasem nawet prawnuków) i ilość nowych bohaterów zaczyna przytłaczać. Znów gubię się w tym, kto jest kim, bo o ślubach czy narodzinach dzieci dowiadujemy się często kilka lat po fakcie, kiedy nagle ta nowa postać zaczyna mieć wpływ na akcję.
O ile w poprzednich tomach wplatanie bohaterów w historie wojenne mogło w dość ciekawy sposób oddać dawne lata, tak Ci, którzy wierzyli to książka, w której autorka za dużo wydziwia. Tu ktoś dołącza do mafii w Pruszkowie, tam ktoś relacjonuje wydarzenia ze Stoczni Gdańskiej... Dużo tego. Za dużo. Zwłaszcza, że - jak zwykle - znajomość historii u pani Grabowskiej leży i chronologicznie niektóre wydarzenia są ustawione dość na opak. Do tego bohaterowie próbują się odnaleźć w nowej rzeczywistości, mamy niby konflikt pokoleń, który przecież można by tak ciekawie przedstawić. Nie da się tego zrobić, gdy próbuje się w jednej książce upchać kilkadziesiąt lat historii - zarówno kraju, jak i rodziny. I kiedy zaczynam się wciągać w jakąś akcję, rozdział się kończy, a następny zaczyna się kilka lat później. Fakt, bywało tak i w poprzednich tomach, ale w tym irytuje to jakoś wyjątkowo - może dlatego, że czasy te są już czytelnikowi lepiej znane i niedociągnięcia rzucają mu się bardziej w oczy?
Mimo wszystko, źle się tego nie czyta :). Po prostu poprzednie tomy przyzwyczaiły już do jakiegoś poziomu i jego spadek nieco irytuje...

I muszę sobie teraz znowu powybierać nowe lektury, bo co innego niż czytanie zostaje na dni z grypą? ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze