Advertisement

Main Ad

Durrës - na albańskim wybrzeżu

Planując kilka dni w Albanii, wiedziałam, że jeden z nich chcę spędzić na wybrzeżu. Durrës było pierwszą opcją, jaka mi przyszła na myśl - nie dość, że bardzo blisko z Tirany, to jeszcze popularna, turystyczna miejscówka, gdzie można nie tylko odpocząć, ale i coś pozwiedzać. Z terminalu autobusowego (South and North Albania Bus Terminal) kursują regularne busy do Durrës, a uczynni Albańczycy natychmiast skierują zbłąkanego turystę do właściwego busa. Ten ledwo się zapełni (a zapełniają się czasem aż po wszystkie miejsca stojące i to dość szybko), a już rusza w trasę i dopiero w drodze sprzedawane są bilety. W przypadku kompletnie pełnego busa, że pan się nie ma jak przecisnąć, pieniądze zbiera od wysiadających, pod koniec trasy. Cena zależy od firmy - w internecie pisali, żeby liczyć ok. 400 leków (17,50 zł), ale ja za bilet do Durrës zapłaciłam ledwo 200 (8,75 zł), a za powrotny już 500 (21,85 zł). I, żeby było śmieszniej, w ramach tej droższej ceny miałam już tylko miejsce stojące, gdy za 200 leków załapałam się na siedzące... ;) Na szczęście trasa z Tirany do Durrës to ledwo 30 km (30-60 min jazdy w zależności od korków), więc nawet na stojąco dało się przeżyć, a jakie ciekawe doświadczenie... ;)
Pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy zobaczyłam Durrës, to: jestem tu o tydzień za późno! Na albańskie wybrzeże dotarłam dokładnie w Wielkanoc, a wszechotaczające mnie palmy przywodziły na myśl raczej Niedzielę Palmową ;). Terminal autobusowy w Durrës znajduje się u wejścia do portu, stamtąd do turystyczno-historycznej części miasta czekał mnie jeszcze kilkunastominutowy spacer. Durrës to drugie - po Tiranie - największe miasto Albanii, swoją historią sięgające jeszcze czasów starożytnych i zabytków z tamtych czasów w mieście nie brakuje. Zza ogrodzenia mogłam zobaczyć bizantyjskie forum z VI wieku, niestety, niewiele z niego zostało, a i te pozostałości nie wyglądały na szczególnie zadbane. Obok forum Google Maps wskazywało też termy rzymskie, ale tu cały teren był otoczony i zasłonięty - chcę wierzyć, że zabrano się za jakieś prace renowacyjne... ;) A najpopularniejszym zabytkiem z czasów starożytnych w Durrës jest bez wątpienia amfiteatr, który z góry można zobaczyć przez barierki, ale za opłatą zaledwie 300 leków (13,10 zł) można wejść do środka.
Amfiteatr w Durrës został zbudowany w II wieku, a potem był przebudowywany - wymuszały to zresztą nawiedzające region trzęsienia ziemi. Na przełomie VIII i IX wieku zbudowano na terenie amfiteatru niewielką kaplicę ozdobioną mozaikami i freskami - część z nich zachowała się do dnia dzisiejszego i dla mnie stanowiły główny powód, dla którego warto było zapłacić za bilet wstępu. Bo nie oszukujmy się, amfiteatr nie zachował się w najlepszym stanie - zresztą tylko jego część jest odsłonięta, reszta wciąż znajduje się pod ziemią, a czasem i pod pobliskimi budynkami. Cena biletu jest więc adekwatna do tego, co możemy tu zwiedzić ;). Ale że ja miałam okazję już zobaczyć Koloseum, amfiteatry w Weronie, El Jem czy Puli, to nie było szans, by ten w Durrës mógł mnie jakkolwiek zachwycić...
Z amfiteatru tylko krótki spacer dzieli nas od głównego placu w mieście, Sheshi Liria. Choć ozdobiony fontannami i palmami, w lecie pewnie zamienia się w rozgrzaną patelnię, w kwietniu jednak było tu całkiem przyjemnie. Od południa plac zamyka budynek ratusza, od północy - teatr Aleksandër Moisiu, a po wschodniej stronie wznosi się Wielki Meczet. Zbudowany w 1931 roku na miejscu starej, osmańskiej świątyni przetrwał rządy Hoxhy oraz trzęsienie ziemi w 1979 roku (choć wymagał późniejszego remontu) - niestety, podczas mojej wizyty budynek był zamknięty i nie udało mi się zajrzeć do środka.
Pecha miałam też przy słynnej Wieży Weneckiej, którą można zwiedzać za 600 leków (26,25 zł) i teoretycznie godziny otwarcia na tablicy przed wejściem zgadzały się z tymi, które znalazłam w internecie... i co z tego, skoro i tak odbiłam się od zamkniętych drzwi w porze, kiedy wieża miała być otwarta? ;) Wieża razem z fragmentem zachowanych murów to pozostałości zamku zbudowanego w V wieku i rozbudowanego potem przez Wenecjan. Cóż, skoro nie mogłam zwiedzać w środku, skierowałam się nad morze, mijając charakterystyczny Pomnik Nieznanego Żołnierza.
Jednak nieznany żołnierz to nie jedyny pomnik na Shëtitorja Vollga, bo tak nazywa się najbardziej turystyczny odcinek promenady. Popularny wśród turystów jest pomnik gwiazd rocka (Tiny Turner, Johna Lennona, Boba Dylana i Micka Jaggera) oraz rzeźba Korzenie, nawiązująca do albańskiej jedności narodowej. O ile mój długi weekend w Albanii był dość spokojny - nigdzie nie było tłumów, to promenada w Durrës sprawiła, że o spokoju mogłam zapomnieć ;). Ciepła i słoneczna niedziela, nic więc dziwnego, że większość mieszkańców miasta wybrała się na spacer po promenadzie i trzeba było uważać, by nie zderzyć się z jakimś szaleńcem na rowerze czy hulajnodze albo nie wpaść na zapatrzonego w unoszący się nad nim latawiec dzieciaka. Mimo wszystko wolę sobie nie wyobrażać, ile ludzi musi tu być w lecie... ;) Na zdjęciach tego tak nie widać, bo przede wszystkim czaiłam się na kadr z mniejszą ilością ludzi, a po drugie - to był szerszy plac i nie było na nim źle w porównaniu z dalszą i węższą częścią chodnika...
Ciekawostką na wybrzeżu w Durrës jest też niewielki obszar zwany Sfinksi, wbijający się w wodę niewielki półwysep ze schodkową platformą wybudowany w 2015 roku. Podobno świetna miejscówka na oglądanie zachodów słońca, czego jednak nie miałam okazji przetestować. Z przyjemnością za to usiadłam na schodkach, ciesząc się wiosennym słońcem i robiąc zdjęcia okolicy. Tuż przy Sfinksi znajduje się pomnik rybaka, a wzdłuż promenady ciągną się liczne restauracje i bary, jest więc gdzie się zatrzymać na dłużej :).
Woda w morzu wydawała mi się czysta i przejrzysta, zresztą jej niebieski odcień mieniący się w słońcu mówi sam za siebie. Nie najlepiej za to wyglądały plaże, których poza sezonem nikt nie sprząta z zalegających wodorostów - zdjęcia w internecie wskazują na to, że latem jest lepiej... ;) Turyści kąpiący się tu w morzu nie oceniają go jednak najlepiej, bo bliskość portu wpływa na zanieczyszczenia. Na szczęście większość resortów hotelowych oraz plaż kąpielowych jest nieco bardziej oddalona od centrum Durrës i portu, więc może tam jest w porządku ;). Ja nie sprawdzałam temperatury wody - skoro w powietrzu było ledwo ponad 20 stopni, woda zdecydowanie nie byłaby w mojej temperaturze. Pospacerowałam za to po wybrzeżu, zatrzymałam się na drinka w jednej z miejscowych knajpek, a potem powoli zaczęłam się zbierać z powrotem w kierunku terminala autobusowego.
Zanim jednak opuściłam Durrës i wróciłam do Tirany, odbiłam trochę w bok, by zobaczyć jeszcze jedno miejsce - Muzeum Męczenników i Salę Pamiątek Wojennych... Choć muzeum to słowo na wyrost, bo do charakterystycznego budynku wejść się nie da. Warto jednak tu podejść i przyjrzeć się ciekawej mozaice na fasadzie. Ja w tym miejscu zakończyłam zwiedzanie Durrës, bo za radą właściciela wynajmowanego przeze mnie mieszkania chciałam wrócić do Tirany o w miarę wczesnej porze. W niedzielne popołudnia i wieczory trasa z Durrës do stolicy potrafi być podobno masakrycznie zakorkowana, czego przedsmaku i tak miałam okazję doświadczyć ;). Mając trochę więcej czasu, myślę, że weszłabym też na wzgórze widokowe, na którego szczycie znajduje się zaniedbana i popadająca w ruinę dawna willa króla Zoga. Kto wie, może następnym razem? W końcu do Albanii na pewno wrócę, choć samo Durrës nie było dla mnie miastem, które jakoś koniecznie chciałabym zobaczyć ponownie ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze