Advertisement

Main Ad

W piwnicach Schlumbergera

Ostatnim miejscem, które udało mi się odwiedzić w Wiedniu, zanim wszystko zamknięto z powodu koronowirusowej epidemii, było Schlumberger Kellerwelten - piwnice najstarszego w Austrii producenta wina musującego. Pomyślałam sobie, że jest to w sumie coś ciekawego i odmiennego od tego, co zwiedzam zazwyczaj - nawet jeśli nazwa Schlumberger nic mi wcześniej nie mówiła. Firma ma swoją siedzibę przy ulicy Heiligenstädter, zaledwie parę minut piechotą od stacji Spittelau. Postanowiłam podjechać tam tak, by zdążyć na anglojęzyczną trasę po piwnicach z przewodnikiem - wciąż jest to dla mnie dużo wygodniejsze rozwiązanie, niż słuchanie wszystkiego po niemiecku... :)
Jeśli chcemy zwiedzić piwnice Schlumbergera, mamy do wyboru kilka opcji. Najpopularniejszą jest tzw. Sparkling Tour, kosztująca 11€ - jest to trasa albo z przewodnikiem (po niemiecku lub angielsku), albo z audioguidem (8 języków do wyboru), zakończona kieliszkiem wina musującego. Możemy jednak wykupić też opcje z bardziej rozbudowaną degustacją - ceny wynoszą od 16 do 20€, w zależności od tego, jakie wina znajdują się w pakiecie do testowania. Jeśli chodzi o zwiedzanie, wszystkie opcje oferują tę samą trasę - różnica jest tylko w tym, co nam zaoferują do picia po skończonej trasie. Dla mnie wino musujące to raczej coś na jednorazowy toast, zanim zacznie się picie normalnego alkoholu, więc Sparkling Tour z jednym kieliszkiem wina w pakiecie w zupełności mi wystarczyło.
Trasa miała rozpocząć się na piętrze, więc rozglądałam się po tamtejszej wystawie, czekając na przewodnika. Jest to jednak rodzaj sztuki, która do mnie wybitnie nie trafia, więc cieszyłam się, że nie przyszłam z dużym wyprzedzeniem. Zebrała się kilkunastoosobowa grupa, a o pełnej godzinie dołączył też i przewodnik. Trasa zaczęła się od krótkiego pokazu filmowego o historii firmy Schlumberger oraz o rodzajach wytwarzanego tu wina. Po skończonym filmie zeszliśmy wszyscy na dół, a przewodnik polecił nam zabrać ze sobą kurtki, które wcześniej zostawiliśmy na wieszakach - w piwnicach nie jest najcieplej...
Firma wzięła swoją nazwę od nazwiska założyciela - Roberta Alwina Schlumbergera, Niemca, który zdobył doświadczenie w branży, pracując we francuskiej Szampanii. Zakochał się jednak w Austriaczce i w połowie XIX wieku przeniósł się dla niej do Wiednia, gdzie postanowił wykorzystać swoje zdobyte we Francji doświadczenie. Zaczął więc produkcję szampana (w tamtych czasach nie było jeszcze prawa, które ograniczałoby nazewnictwo, że szampanem jest tylko wino musujące pochodzące z Szampanii), był także pierwszym, który na tych terenach zaczął uprawę cabernet sauvignon oraz merlot.
Podczas kilkudziesięciominutowej trasy zaglądamy tylko do niewielkiej części piwnic należących do Schlumbergera. Jedenaście z nich nosi imiona apostołów (dziwnym zbiegiem okoliczności Judasz nie załapał się na swoją piwnicę ;) ), w większości po prostu ustawione są setki butelek z winem na różnych etapach produkcji. Przewodnik zaś krok po kroku opowiada, jak robi się wino musujące, ile czasu to zajmuje, a także jak wyglądał ten proces w przeszłości. Sporo tu ciekawostek nawet dla tych, których produkcja alkoholu nieszczególnie interesuje :)
W piwnicach Schlumbergera nie skupiamy się jednak tylko na samej marce, ale możemy się też dowiedzieć sporo o historii wina musującego na świecie, o obecnie panujących standardach i istniejących kategoriach. Przykładem jest tu chociażby piramida jakości, gdzie wyższa półka idzie w parze z wyższą jakością - i ceną. Generalnie jednak nie ma szaleństw, jeśli chodzi o ceny - wino musujące nie robi się lepsze z wiekiem, więc nie kupi się tu x-letnich butelek z trunkiem za miliony monet. Jak patrzyłam na ofertę sklepiku przy kasie, ceny są znośne - nawet za wina z górnej półki.
I na zakończenie trasy - kieliszek szampana... perdon, wina musującego ;). Delikatne, lekkie, ale nic specjalnego - nie skusiłam się za dodatkową opłatą na testowanie innych. Nie zdecydowałam się też na kupno butelki na wynos, bo przecież wino musujące im szybciej otwarte, tym lepsze, a u mnie to pewnie leżałoby do Sylwestra... I to niekoniecznie tego roku ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze