Advertisement

Main Ad

Lot do Bergamo latem 2020

Latanie w obecnych czasach rodzi wiele pytań, jeszcze więcej, kiedy kierunkiem takiego lotu są Włochy. Włochy bardzo silnie dotknięte przez pandemię, wciąż przez wiele osób uważane za niezbyt bezpieczne... Może uda mi się trochę odczarować ten obraz ;). Na tamten weekend wskaźnik aktywnych przypadków na 100.000 mieszkańców z ostatnich dwóch tygodni wynosił we Włoszech 30.2. Owszem, więcej niż w Polsce (24.2), ale wciąż mniej niż w Austrii (aż 44.7 - w tydzień później możemy już tylko marzyć o tak niskim wskaźniku...). Biorąc pod uwagę, że większość austriackich przypadków kumuluje się w Wiedniu, statystycznie rzecz ujmując miałam większe szanse złapania wirusa w drodze do pracy czy w sklepie, niż zwiedzając Włochy ;). 
Poleciałam do Bergamo, zdając sobie sprawę, że wiele osób postrzega to miasto, jak i całą Lombardię, przez pryzmat wydarzeń z wiosny tego roku. Pełen lock-down, mnóstwo przypadków, niewyrabiająca z leczeniem służba zdrowia i zdjęcia dziesiątek trumien. To tamte obrazy wywołały ogólnoeuropejską panikę, że sytuacja z Włoch może powtórzyć się gdzie indziej. Od tamtej pory minęło jednak pół roku, Lombardia długo pozostawała zamknięta, a Włosi musieli przestrzegać restrykcyjnych przepisów. W końcu jednak otworzono się na turystykę, bo inaczej gospodarka by po prostu nie wyrobiła. Liczba przypadków spadła, sytuacja była pod kontrolą. Oczywiście, po zniesieniu części restrykcji liczba zakażeń znów zaczęła rosnąć, jednak statystyki z początku września nie były stresujące. Dlatego też wybrałam Bergamo, choć były tańsze loty na ten weekend - np. Hiszpania czy Belgia. Po prostu uznałam Włochy za bezpieczniejszy kierunek. Ponadto z całego serca kocham ten kraj - za pogodę, piękne widoki i zabytki, sympatycznych ludzi, przepyszne jedzenie i wina... Miałam odwiedzić Włochy dwukrotnie wiosną, ale wiadomo, nie było szans. Teraz stwierdziłam, że chcę tam wrócić - nocować w centrum Bergamo, jadać w lokalnych knajpkach, korzystać z miejscowych atrakcji... Po prostu zostawić tam trochę pieniędzy, by mieć swój mały udział w próbach postawienia na nogi tego pięknego kraju po jego tegorocznych doświadczeniach.
Można jeszcze zapytać o samo bezpieczeństwo latania w obecnych czasach. Leciałam w lipcu do Szwajcarii, teraz we wrześniu do Włoch, a parę innych lotów mi jeszcze odwołano. Szczerze powiedziawszy, to bardziej stresujący jest teraz fakt, że loty mogą być w każdej chwili odwołane, że nie wiadomo, czy państwa z dnia na dzień nie zamkną granic i na dzień przed planowanym wylotem dowiem się, że nie lecę albo - co gorsza - utknę za granicą. Dlatego też lot do Bergamo rezerwowałam spontanicznie - w poniedziałek po południu na wylot w sobotę rano. Cena była niska (niespełna 30 € za lot w dwie strony), mimo że do wylotu zostało tylko kilka dni - po prostu nie było zbyt wielu chętnych. Na większości tras obłożenie jest niewielkie - w obie strony w samolotach było na tyle pusto, że nikt nie musiał siedzieć obok innego pasażera (oczywiście pominąwszy ludzi podróżujących razem). Na sześć miejsc w każdym rzędzie siedziały zazwyczaj 2-3 osoby, a jeśli system przydzielił miejsce tuż obok innego pasażera, nie było najmniejszego problemu, żeby się przesiąść. Serwis pokładowy był mocno ograniczony, a nawet głupie wyjście do toalety trzeba było zgłosić przyciskiem nad głową, żeby nie robił się tłum przed drzwiami. Jest to akurat jeden z dziwniejszych pomysłów Ryanaira, ale z drugiej strony lot trwał ledwo godzinę, więc i tak mało kto z tego korzystał. No i oczywiście maseczki non stop nałożone na twarzy i wzmożona cyrkulacja, by mieć ciągły dopływ świeżego powietrza - natychmiast po wejściu na pokład zapięłam sweter i skuliłam się na fotelu ;).
Na lotniskach też spokój i pustki. O ile w Wiedniu wydawało się, że jeszcze trochę ludzi tam jest (głównie dlatego, że zamknięto wszystkie terminale poza jednym, który teraz obsługuje wszystkie loty), to w Bergamo cisza i spokój. W kolejce do odprawy ludzie faktycznie utrzymują dystans od siebie (choć może niekoniecznie tych 1,5-2 m ;) ), wszyscy w maseczkach, co krok rozstawione pojemniki z płynem do dezynfekcji. Krzesła pooznaczane, na których można siedzieć, a które trzeba zostawić wolne. No i obowiązkowe mierzenie temperatury jeszcze przed wejściem do budynku lotniska. Boarding ze względu na niewielką ilość pasażerów trwa krótko, dokument tożsamości pokazujemy pracownikowi przez szybkę, żeby nie musiał go dotykać, bilety też skanujemy sami. Jak to wszystko sobie porównam do zatłoczonego wiedeńskiego metra, gdzie ludzie stają obok siebie, jakby pandemii nie było, a maseczki często noszą pod nosem... W żadnym austriackim transporcie publicznym nie czułam się tak bezpiecznie jak na włoskim lotnisku i w samolocie.
Przekraczając granicę włoską, musimy mieć przy sobie wypełnioną deklarację dot. naszych podróży. W zależności od tego, w jakich krajach byliśmy przez ostatnie dwa tygodnie, obejmują nas różne procedury. Stan na początek września był taki, że zarówno z Austrii, jak i z Polski można było swobodnie wlecieć do Włoch bez konieczności robienia testów na COVID czy odbywania kwarantanny. Choć Ryanair straszył w mailach, że bez wypełnionej deklaracji na pokład nie wpuszczają, to ani w samolocie, ani później we Włoszech nikt ode mnie tej deklaracji nie chciał. No ale mieć - miałam ją, bo głupio by było przez brakujący formularz nie móc polecieć. Czytałam gdzieś w internecie, że obsługa Ryanaira w ogóle rzadko zbiera wymagane przez kraje formularze, co niektóre lotniska tym liniom wypominały, ale jak widać Włochy nie są tak restrykcyjne pod tym względem.
Choć samolot lądował na lotnisku w Bergamo i w tym też mieście zarezerwowałam nocleg, to wiedziałam, że nie będę zwiedzała Bergamo, ani - tym bardziej - Mediolanu. W obu tych miastach już byłam, więc chciałam zobaczyć coś nowego. Najchętniej nie w dużych miastach, bo tam jednak jest zawsze większy tłok - nawet teraz, gdy turystów jest mniej niż zazwyczaj. Popatrzyłam na mapę, na połączenia i wybrałam jezioro Como. Zarówno w Varennie, jak i w Lecco, znalazłam bez problemu miejsca, gdzie nie było dużo ludzi. Nieco gorzej było w Bellagio, ale tam spędziłam niespełna dwie godziny, spacerując po miasteczku, po czym wróciłam do Varenny. W pociągach było dość pusto, do tego wyraźnie oznaczono miejsca, na których nie można było siadać ze względu na konieczność utrzymania dystansu. Zdarzały się tu osoby, które maseczki nosiły pod nosem (większość z nich na Włochów to mi nie wyglądała...), ale miejsca było tyle, że bez problemu mogłam usiąść dalej od nich. W samym Bergamo spędziłam zaledwie sobotni wieczór i niedzielny poranek - o ile w niedzielę na ulicach były pustki, tak sobota wieczór... Włochy tętnią życiem. Ale nawet wtedy większość napotykanych na mieście ludzi miała na twarzach maseczki. O ile się nie mylę, włoskie prawo nakazuje noszenie maseczek wieczorami nawet na dworze, jeśli nie można utrzymać dystansu. I widać, że ludzie się do tego stosują - zresztą sporo osób nawet za dnia nosi maseczki na brodzie lub zaczepione na jednym uchu, by szybko naciągnąć je na twarz, gdy w okolicy zgromadzi się więcej osób.
Ten wpis z założenia jest bardziej o bezpieczeństwie podróży do Włoch w obecnych czasach niż o samym Bergamo z turystycznego punktu widzenia. O tym mieście pisałam jednak podczas jednego z poprzednich włoskich wypadów i myślę, że niewiele się zmieniło (poza tym, że teraz wstęp do bazyliki nie jest już darmowy, ale i tak warto tam zajrzeć ;) ). Dlatego ciekawych Bergamo zapraszam do wpisu Bergamo zamiast Mediolanu.
Nie odpowiem jednak na pytanie czy bezpiecznie jest teraz lecieć do Włoch?, bo na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sam sobie, znając swoją sytuację. Dla mnie to była podróż do miejsca, w którym jest obecnie mniej zakażeń niż w moim mieście zamieszkania. Podróż przy zachowaniu środków ostrożności - noszeniu maseczki tak często, że aż bolały mnie uszy, dezynfekowaniu rąk nieskończoną ilość razy dziennie i utrzymywaniu dystansu od ludzi, oczywiście w miarę możliwości. Wiem, że są ludzie, którzy traktują te środki jako kaganiec i nie chcą podróżować w ten sposób. Dla mnie są to ograniczenia, które muszę zaakceptować, jeśli chcę robić to, co lubię i do tego w miarę bezpiecznie. Do Włoch poleciałam, czując się zupełnie zdrowa. Przez tydzień po powrocie pracowałam zdalnie, bo taki mamy wymóg w pracy, by nie pojawiać się wtedy w biurze. Miałam więc tę świadomość, że nawet jeśli coś złapałam i przechodzę bezobjawowo, nie zarażę całego biura. Owszem, zdarzyło mi się wyjść do ludzi parę dni po powrocie, ale były to też osoby młode i zdrowe, świadome tego, że byłam we Włoszech, a często też same sporo podróżujące. No i oczywiście wyszłam z założenia, że jeśli miałabym się źle poczuć, natychmiast odwołałabym wszystkie plany, ot, na wszelki wypadek - nawet jakby to miało być głupie przeziębienie.
Mi taki sposób podróży daje poczucie bezpieczeństwa i uważam, że zdecydowanie warto było wyskoczyć na taki weekend. Jakieś ryzyko zawsze jest, ale nie chodzi przecież o to, by się zamknąć w czterech ścianach, dopóki nie wymyślą szczepionki ;). A jakie jest Wasze podejście?

Prześlij komentarz

0 Komentarze