Advertisement

Main Ad

Korfu - stare miasto

Korfu stare miasto
Samolot wylądował na Korfu w październikowy, piątkowy wieczór, a ja cały czas zastanawiałam się, skąd tu takie tłumy. Rok wcześniej byłam na Zakynthos w tym samym czasie i miałam wrażenie, że to wyspa duchów... 2021 rok był jednak luźniejszy pod kątem restrykcji, Grecja wciąż żyła jesienią pełnią sezonu, a właściciel wynajmowanego mieszkania powiedział, że do końca października mają wszystko w pełni zarezerwowane. Z lotniska do centrum starego miasta Korfu (Corfu Town) jest ledwo dwadzieścia parę minut spacerem, to około dwóch kilometrów. Nie widział mi się jednak taki spacer po nocy, gdy wszystko do tego lśniło po świeżym deszczu i nikt nie mógł mi obiecać, że zaraz nie lunie znowu ;). Wsiadłam więc w autobus numer 15, mijając zaparkowane autokary polskich biur podróży czekające na samolot z Warszawy, i po krótkiej przejażdżce wysiadłam w centrum Korfu, stolicy wyspy o tej samej nazwie.
Przez Booking wynajęłam fajne mieszkanko od Corfu Escapes - na stronie widzę, że reklamują głównie wille i luksusowe apartamenty, ale zapewniam, że mają na wynajem i zwykłe mieszkania :P. Dawałam znać, o której przyjadę, ale i tak musiałam jeszcze dzwonić, by ktoś przyjechał, wręczyć mi klucze - stałam kilkanaście minut w jakiejś bocznej, opustoszałej uliczce, bo budynki nie były nawet ponumerowane i nie wiedziałam, w którym w ogóle znajduje się mieszkanie ;). W końcu przyjechał niespieszący się Grek na skuterku, dał mi klucze, przez dobre dwadzieścia minut polecał mi wszystko, co koniecznie muszę zobaczyć na wyspie. Od razu wiedziałam, że będąc na Korfu zaledwie przez weekend, nie zdążę zobaczyć prawie nic, ale facet skutecznie mnie zachęcił, bym kiedyś tu jeszcze wróciła. Na sobotni poranek zaplanowałam wizytę w Achilleionie - pałacu należącym niegdyś do cesarzowej Sisi, popołudnie chciałam poświęcić stolicy wyspy. A niedziela to już obserwowanie samolotów i zwiedzanie okolic lotniska. Krótko lecz intensywnie ;). Kilka godzin na stare miasto Korfu to zdecydowanie za mało czasu - od 2007 roku jest ono wpisane na listę UNESCO i naprawdę sporo tu historycznych zabytków. Z drugiej strony trzeba też przyznać, że starówka jest mocno kompaktowa, więc - o ile nie wchodzi się do wszystkich muzeów - faktycznie można z zewnątrz zobaczyć wszystko w dość krótkim czasie. Mi ułatwił wybór fakt, że październik - mimo wciąż obecnych tłumów - to jednak miesiąc po sezonie. Sporo miejsc było zamkniętych, inne zamykały się bardzo wcześnie. Właściwie po godzinie 15-16 już pozostawał tylko spacer po uliczkach i moussaka z greckim winem do kompletu (ale tylko pół litra? na pewno jest pani z Polski?!).
Korfu (albo z grecka Kerkyra) swoją historią sięga czasów starożytnych (nawet VIII w. p.n.e.) i podobno była to wtedy morska potęga. Większość tego, co możemy tu współcześnie zwiedzać, to jednak zabytki znacznie nowsze - i ten miks różnorodnych wpływów sprawił, że stare miasto znalazło się na liście UNESCO. W latach 1386-1797 wyspą władali Wenecjanie, wchodziła ona w skład Republiki Weneckiej. Potem stacjonowali tu Francuzi i Brytyjczycy, aż na mocy Traktatu Londyńskiego z 1864 roku Wyspy Jońskie oficjalnie przekazano Grecji. Najciekawsze zabytki to te z epoki weneckiej - Korfu musiało się bronić przed atakami tureckimi, więc miasto przez wieki było silnie ufortyfikowane. 
Zaczęłam zwiedzanie od placu Dimarchiou - w sumie jeszcze przed wypadem do Achilleionu. Tuż obok znajduje się piekarnia Starenio, którą z całego serca polecam na pyszne i tanie śniadania - byłam tu i w sobotę i w niedzielę, i żałowałam, że przyleciałam na tak krótko, bo chciałam spróbować jeszcze innych smakołyków ;). A przy samym placu znajdziemy też ratusz - jedną z perełek weneckiej architektury z drugiej połowy XVII wieku. Co ciekawe, oryginalnie to było coś w stylu szlacheckiego klubu spotkań, przekształconego potem w teatr, a funkcję ratusza pełniącego dopiero od 1903 roku. A i to nawet nie nieprzerwanie, bo bombardowania podczas II wojny światowej poważnie uszkodziły budynek, który potem wymagał renowacji. Obok ratusza stoi katedra św. Jakuba i św. Krzysztofa - chyba ciągle zamknięta, choć zaglądałam tu wiele razy o różnych porach dnia... Otwarta na szczęście była stara forteca ;).
Zapłaciłam 6 € za wstęp i już po chwili znalazłam się na terenie twierdzy. Wzgórze zostało ufortyfikowane już w XII wieku przez Bizantyńczyków (choć podobno już wcześniej istniała tu mniejsza warownia), a w XV wieku za rozbudowę fortyfikacji zabrali się Wenecjanie. A musiały być one potężne, by sprostać oblężeniom przeprowadzanym przez Imperium Osmańskie - fort odparł trzy wielkie ataki w latach 1537, 1571 oraz 1716. A w zaledwie dwa lata po ostatnim oblężeniu twierdzę pokonała... błyskawica. Wywołując wybuchy w kilku składach amunicji, zabijając wielu ludzi i dokonując strasznych zniszczeń. W XX wieku zamek bombardowali jeszcze Włosi... Aż dziw, że cokolwiek zostało ;).
No dobra, zachowało się sporo, bo jeszcze w XVIII wieku rozpoczęto odbudowę fortecy, a potem swoje dodali też i Brytyjczycy. Jedną z ciekawszych pozostałości po brytyjskim panowaniu jest kościół św. Jerzego, który z zewnątrz przypomina raczej starożytną grecką świątynię a nie kościół. Zbudowano go w latach czterdziestych XIX wieku, a za projekt odpowiadał architekt Anthony Emmett. Oczywiście oryginalnie był to kościół anglikański, a po przejęciu wyspę przez Greków świątynię przekształcono w greckokatolicką. Dziś to raczej obiekt turystyczny, czasem organizowane są w środku wystawy i jeśli wierzyć tabliczce informacyjnej przy wejściu - nabożeństwa odbywają się tu zaledwie dwa razy w roku.
Może wzgórze zamkowe nie jest szczególnie wysokie, ale i tak warto wejść na jego szczyt, z którego rozciąga się widok na całe stare miasto, pobliską wysepkę Vido, a tam dalej w tle to już lądowa Grecja... Pogodę miałam idealną - z piątkowego deszczu nic już nie zostało, miałam za to październikowe słońce pozwalające chodzić w krótkim rękawku :)
Skoro była stara, to musi być gdzieś i nowa forteca. I jest faktycznie niedaleko, na pobliskim wzgórzu św. Marka. Zbudowano ją w drugiej połowie XVI wieku, by wzmocnić miejskie fortyfikacje - obecnie większość budynków na wzgórzu pochodzi jednak z czasów panowania brytyjskiego. Tutaj już nie miałam szczęścia - twierdzę zamykano jakoś po 15, więc kiedy dotarłam na miejsce, odbiłam się już od zamkniętej bramy. Nowa forteca położona jest po przeciwnej stronie starego miasta, więc wyobrażam sobie, że musi być z niej piękny widok na port w Korfu :).
Przeszłam więc wzdłuż wybrzeża, ulicą Arseniou, mijając Muzeum Bizantyjskie (zamknięte, naturalnie), liczne kawiarnie i restauracje, głaszcząc po drodze wszystkie koty... ;) Fajny widok na starą fortecę i otaczające ją morze rozciąga się z bastionu Martinengo. Choć w samym historycznym centrum Korfu były tłumy turystów, wystarczyło się oddalić kilkaset metrów dalej, w kierunku wybrzeża, by już często spacerować w ciszy i spokoju.
No i zdecydowanie trzeba się zatrzymać przy placu Spianada, który - jeśli wierzyć Wikipedii - jest największym placem w Grecji. Pod arkadami ukryły się restauracje i sklepy z pamiątkami, jest tu parking, fontanna, pomnik Zjednoczenia Wysp Jońskich, niewielki pawilon muzyczny czy neoklasyczna rotunda wybudowana ku pamięci sir Thomasa Maitlanda. Dla mnie ten plac przypomina bardziej niemały park, bo Grecy zadbali też, by nie brakowało tu zieleni. Spianada to przyjemne miejsce oddzielające historyczne, turystyczne centrum od starej fortecy.
Tam, gdzie kończy się Spianada, wznosi się charakterystyczny budynek Muzeum Sztuki Azjatyckiej - nawet nie sprawdzałam, czy otwarte (pewnie nie :P ), bo nie po to człowiek leci do Grecji, by chodzić po azjatyckich muzeach ;). Warty uwagi jest jednak sam budynek, dawny pałac miejski (pałac św. Michała i św. Jerzego) zbudowany w latach 1819-24. Oryginalnie była to rezydencja brytyjskiego Lorda Wysokiego Komisarza Wysp Jońskich Thomasa Maitlanda - tego, który doczekał się swojej rotundy w sąsiednim parku. Obok pałacu stoi jeszcze kościółek maryjny, ale no, był zamknięty ;).
Już jakimś zaskakującym trafem, na samo zakończenie zwiedzania, udało mi się wejść do jednego kościoła (Google Maps pokazuje, że Matki Bożej od Obcokrajowców), gdzie akurat kończyło się nabożeństwo. Korfu opuściłam z ogromnym poczuciem niedosytu. Było pięknie, idealna pogoda na jesień, mnóstwo zabytków i ciekawej historii, jedzenie i wino - jak to w Grecji - przepyszne... Zdecydowanie nie jest to wyspa na weekend, a miasto nie jest na ten niecały dzień. Ale od czegoś trzeba przecież zacząć :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze