Advertisement

Main Ad

Ryga - podejście drugie

Łotwa Ryga
Moje pierwsze spotkanie z łotewską stolicą nie było zbytnio udane. Zmiana rozkładu lotów sprawiła, że z trzech dni na miejscu nagle zrobiło się półtora, a do tego pogoda wybitnie nie dopisała. Ryga w mojej pamięci to było miasto szare, deszczowe i zimne. A choć nie zaprzeczę, że starówka była na swój sposób urokliwa, to przecież nie umywała się do Tallina czy Wilna. Podczas tamtego wypadu, chowając się przed deszczem i wiatrem, zwiedziłam właściwie wszystko, co mi wpadło w oko w pomieszczeniach - kościoły, muzea... Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że są w Rydze jeszcze inne ciekawe miejsca, jak i wszędzie, ale już zmokłam, zmarzłam i łotewskiej stolicy miałam po prostu dość. Wracać nie planowałam. Ale przecież nie zawsze trzeba planować... ;) Ryanair wrzucił promocję, gdzie loty Wiedeń-Ryga kosztowały zaledwie 4,99 €, a połączenia były idealnie - w piątkowy wieczór i niedzielne popołudnie. Pomyślałam sobie, że no dobra, za niecałe 10 € to mogę dać Rydze drugą szansę. Zwłaszcza, że koniec kwietnia to już wiosna, więc pogodowo powinno być lepiej, niż trafiło mi się to na przełomie października i listopada, prawda? Prawda...?
Choć w listopadzie dzień był krótki, to moje spacery w deszczu były jeszcze krótsze i gdy zapadał zmrok, rozgrzewałam się już w hotelowym spa. Tym razem miałam ochotę na wieczorny spacer po Rydze, bo znalezione w internecie zdjęcia historycznego centrum po zmroku bardzo wpadły mi w oko. Na tygodniu na Łotwie było ciepło i słonecznie, piątkowy wieczór również zapowiadał się przyjemnie. Chciałam się szybko zameldować i pójść z aparatem na miasto, no ale... Nie miałam tyle szczęścia. Samoloty z Wiednia do Rygi kursują przecież nad Polską, a polska przestrzeń powietrzna w drugiej połowie kwietnia tego roku to jeden wielki burdel. Więc chociaż boarding odbył się o czasie, nikt do końca nie wiedział, o której uda się wylecieć - co jakiś czas załoga tylko informowała, że nie mamy zgody na przelot nad Polską. W końcu wystartowaliśmy z półtoragodzinnym opóźnieniem, a gdy dolecieliśmy, było już na tyle późno, że i na autobus lotniskowy trzeba było swoje odczekać. Robiłam się już do tego głodna, a wiadomo, że głodny człowiek jest tylko dodatkowo zły... ;) Chciałam coś zamówić już w samolocie, ale przez opóźnienie na taki sam pomysł wpadło wielu pasażerów i zanim załoga dotarła do mojego miejsca, nie mieli już na stanie nic do jedzenia. Sklepy w okolicy mojego hotelu zamykali zaś o 22, a i ta godzina zdążyła już minąć. Kiedy weszłam do hotelu, okazało się, że na recepcji siedzi młody facet, który dopiero uczy się pracy - nie wiedział, jak sprawdzić, czy rezerwacja jest już opłacona, wydawał złe karty do pokojów, no sama rozrywka. Udało mu się stworzyć kolejkę do zameldowania na pół godziny czekania w porze, kiedy zazwyczaj wszystko idzie szybko i gładko. Chyba nikogo nie zaskoczę informacją, że jak już dostałam się do swojego pokoju, ostatnie, o czym myślałam, to wyjście na spacer z aparatem? :P Za to z radością przeczytałam cennik hotelowego minibaru, gdzie zaskakująco tanio (ceny to coś, co bardzo lubię na Łotwie) były różne przekąski do zabicia głodu. Jednak po otwarciu minibaru okazało się, że przekąsek na stanie nie ma - jest za to alkohol, którego w kwietniu i tak nie piłam. Choć nie powiem, tego wieczoru naprawdę już miałam ochotę się napić... ;)
A w sobotę rano już nie było ciepło i słonecznie - wiadomo, przyleciała Gabi psuć Łotyszom pogodę :P. Na pierwszą połowę dnia wyskoczyłam bardziej w głąb Łotwy, do Jełgawy, słusznie zakładając, że dalej od morza pogoda będzie lepsza. Po południu wróciłam jednak do Rygi, w której było już chłodno i pochmurnie, ale padać zaczęło dopiero koło 20. Miałam więc parę godzin na spokojne błądzenie po historycznej starówce - już bez wchodzenia do atrakcji turystycznych, które zaliczyłam podczas poprzedniej wizyty. Niestety, jako że znów nie miałam okazji zobaczyć Rygi w słońcu, wiosenna podróż nie zmieniła mojego postrzegania tego miasta: dalej uważam, że jest szare i ponure :P.  Nie pomogły tu nawet ustawione na placu przy katedrze żółte wiatraki, które faktycznie dodawały koloru, choć pasowały tu jak pięść do nosa... 
Choć nie wchodziłam do środka, to jednak z mapką ręku podeszłam do wszystkich najważniejszych zabytków. Miałam w głowie myśl, że podczas pierwszej wizyty w Rydze chodziłam po mieście z parasolem, sporadycznie wyciągając aparat i w efekcie nie miałam z tego wyjazdu ani jednego zdjęcia, na którym bym sama się znalazła ;). Teraz w sobotnie popołudnie parasol wciąż tkwił w plecaku, więc mogłam swobodnie robić zdjęcia - chociaż nie było takich pustek, żeby móc rozstawić gdzieś statyw i pozostały jedynie selfie robione komórką... ;) Główne kościoły. Dom Bractwa Czarnogłowych i znajdujący się naprzeciwko ratusz miejski. Średniowieczne kamieniczki zwane Trzema Braćmi. Pomnik Muzykantów z Bremy. Wpisane na listę UNESCO stare miasto jest pełne uroczych zakątków i nawet łapałam się na tym, że mimo tej szarości zaczynało mi się tu podobać ;).
Skoro jeszcze nie padało, mogłam sobie pozwolić na krótki spacer po parku Bastejkalns - terenach zielonych utworzonych w miejscu dawnej fortecy, nad niewielkim kanałem. Dopiero tutaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo na północ od Wiednia przyleciałam - u nas już dawno wiosna w pełni, a w Rydze dopiero nieśmiało zaczynały się zielenić drzewa. W parku natknęłam się też na pomnik George'a Armitsteada, czwartego burmistrza Rygi, z żoną Cecile i psem.
Na terenie parku Bastejkalns stoi też jeden z najważniejszych ryskich pomników - wysoki na 42 metry Pomnik Wolności. Odsłonięty w 1935 roku, upamiętnia odzyskanie niepodległości przez Łotwę po I wojnie światowej i ludzi, którzy za tę wolność i niepodległość oddali życie. Kawałek dalej stoi neoklasycystyczna opera państwowa z XIX wieku, częściowo przysłonięta ogromnym plakatem reklamującym koncert Chwała Ukrainie! To koncert charytatywny, którego premierę wyznaczono na 9.05, a publiczność jest zachęcana, by podwyższyć cenę biletu o dowolną kwotę.
Zresztą łotewska solidarność z Ukrainą była widoczna na każdym kroku - Łotysze są świadomi, że jak ktoś kwestionuje niepodległość Ukrainy, takich samych argumentów może użyć w stosunku do państw bałtyckich. Tam, gdzie znalazło się miejsce na flagę krajową, można było wywiesić też ukraińską - cała Ryga była dosłownie niebiesko-żółta. Do tego plakaty z różnymi hasłami i hashtagiem #StandWithUkraine, niebiesko-żółte naklejki na drzwiach autobusów i tramwajów, dodatkowe menu z daniami kuchni ukraińskiej w tradycyjnych łotewskich restauracjach, ukraińskie produkty wystawione na sprzedaż w halach targowych... 
Podczas pierwszej wizyty w Rydze nie przechodziłam na drugą stronę dworca centralnego, do dzielnicy zwanej Moskiewskim Przedmieściem (Maskavas Forštate). Tym razem postanowiłam to zmienić - zwłaszcza, że i tak kręciłam się w tej okolicy. I odkryłam na przykład, że w dworcowym supermarkecie Rimi można kupić polskie wafle ryżowe w czekoladzie taniej niż w Polsce... Szkoda, że miałam taki mały bagaż podręczny :P. Na Moskiewskie Przedmieście zawitałam dwa razy - w sobotę, żeby pospacerować po tej dzielnicy oraz w niedzielę, by zwiedzić Muzeum Getta Ryskiego, które w soboty jest nieczynne. Nie miałam za to szczęścia do kościołów w tej dzielnicy - albo zamknięte, albo trafiałam na nabożeństwa...
Przecisnęłam się przez tłumy ludzi czekające na autobus - tutaj obok siebie mamy dworzec kolejowy, dworzec autobusowy oraz główny targ Rygi. Tłumy były nie z tej ziemi... ;) Rozbroił mnie za to kogut zbierający pieniądze za sprzedaż jaj - nie widziałam w okolicy nikogo, kto by go pilnował, ludzie po prostu brali jajka i rzucali kogutowi pieniądze ;). Widziałam już zbieranie pieniędzy z psami czy kotami, ale kogut to jednak była dla mnie nowość. Kierowałam się do widocznego z daleka wieżowca Akademii Nauk Łotwy, charakterystycznego budynku zbudowanego w latach pięćdziesiątych XX wieku na kształt podobnych, socrealistycznych budowli z Moskwy. Zresztą sami znamy ten styl z warszawskiego PKiN-u ;). Podobno na górze znajduje się taras widokowy, ale przy tej pogodzie nieszczególnie mnie to kusiło.
Położona tuż nad Dźwiną część Moskiewskiego Przedmieścia stała się znana jako dzielnica Spīķeri. Już w XVI wieku budowano tu warsztaty, magazyny, stodoły, domy kupieckie, tawerny - generalnie wszystko, co mogło się rozwijać przy nadrzecznym handlu. W XIX wieku zbudowano tutaj najpierw drewniane, potem ceglane magazyny, które stoją do dziś, choć ich funkcja się zmieniła z biegiem lat. Podczas procesów renowacyjnych wyburzono niektóre stare budynki, inne odnowiono i stworzono tutaj specjalną przestrzeń rekreacyjną, gdzie można organizować różne targi, wydarzenia kulturalne czy edukacyjne. W deszczowy, niedzielny poranek Spīķeri było opustoszałe, ale ceglane budynki wciąż przyciągały wzrok.
Ale to nie dla tych magazynów zawitałam do Spīķeri - ciągnęło mnie położone tuż obok Muzeum Getta Ryskiego i Łotewskiego Holokaustu (Rīgas geto un Latvijas holokausta muzejs). Wstęp tutaj jest darmowy, ale w kilku miejscach rozstawiono puszki z prośbą o donacje na rzecz muzeum (sugerowana  cegiełka to 5 € dla osoby dorosłej). Instytucja działa od 2010 roku w XIX-wiecznym budynku, w którym kiedyś mieściły się magazyny i stajnie. Choć trochę miejsc związanych z Holokaustem już widziałam, muszę przyznać, że łotewskie muzeum wywarło na mnie spore wrażenie - duża część wystaw skupia się na indywidualnych ofiarach, przez co znacznie bardziej trafiają one do odbiorcy.
Niestety, nie wszystkie wystawy znajdują się w budynkach - niemała część muzeum to wystawy otwarte, na świeżym powietrzu. W wietrzny, deszczowy dzień zwiedzanie wystaw na dworze zakrawało trochę na masochizm... A to tutaj przedstawiono chronologicznie historię ryskiego getta, tutaj też umieszczono zdjęcia zamordowanych łotewskich Żydów czy opowiedziano historię europejskiego Holokaustu. Tę część mogłam sobie już odpuścić, bo o Auschwitz czy Generalnym Gubernatorstwie to sporo czytałam i wcześniej (w dużo wygodniejszych warunkach). Większość tablic na świeżym powietrzu przejrzałam jedynie pobieżnie i szybko weszłam do kolejnego budynku należącego do muzeum.
Ostatnia część muzeum to niewielki domek, pozwalający spojrzeć w przeszłość łotewskich Żydów. Na parterze zaprezentowano wystawę z miniaturami dawnych synagog z terytorium Łotwy - większość nie zachowała się do dnia dzisiejszego, więc artyści rekonstruowali je w oparciu o dawne obrazy i zdjęcia. Na piętrze zaś odwzorowano pomieszczenia, w jakich mieszkali Żydzi z ryskiego getta - warto zauważyć, że samo muzeum stoi w miejscu, z którym dawne getto graniczyło. Moskiewskie Przedmieście zamieszkiwali rosyjscy kupcy oraz Żydzi, którzy przecież też często zajmowali się handlem.
No dobra, trzeba było się schować na trochę w jakimś ciepłym i suchym miejscu, a do tego świetnie nadawał się Targ Centralny (Centrāltirgus) - pięć ogromnych hal targowych, które w okresie I wojny światowej pełniły funkcję hangarów dla niemieckich sterowców nad Lipawą. Przeniesiono je do Rygi i przekształcono w hale targowe w 1926 roku, a niemiecka nazwa do dziś odwołuje się do oryginalnej funkcji budynków: Zeppelinhallen. A w halach i obok nich można kupić dosłownie wszystko. Ja najwięcej czasu spędziłam w części gastronomicznej i aż żałowałam, że w hotelu miałam śniadanie i nie byłam już głodna, bo zapachy i widoki kusiły niesamowicie, a człowiek nie miał już miejsca w żołądku (ani, tym bardziej, w bagażu)... ;)
Mimo że była to już moja druga wizyta w Rydze, wciąż nie zwiedziłam wszystkiego, co wydawało mi się w niej ciekawe. Ze względu na pogodę nie oddalałam się od centrum i odpuszczałam miejsca wymagające długiego pobytu na dworze. A przecież na pewno warto byłoby zobaczyć drewniane domki na Kipsali czy połazić po dzielnicy secesyjnej - o wypadach kawałek dalej, do położonej nad samym Bałtykiem Jurmały czy do miejsca pamięci przy dawnym obozie koncentracyjnym w Salaspils, nawet nie wspominając. Wiem, że w Rydze i okolicy jest dużo więcej do zobaczenia. Ale zobaczywszy już - nawet dwukrotnie ;) - historyczne centrum, naprawdę nie czuję już potrzeby powrotu do łotewskiej stolicy. Może kiedyś się zdarzy - na przykład służbowo czy przy okazji dłuższej przesiadki lotniczej - kto wie? Ale żeby celowo tam znowu jechać? Chyba chwilowo wystarczy... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze