Advertisement

Main Ad

Ruiny zamku Gallenstein

Austria ruiny zamku
Nim dojeżdżamy do Sankt Gallen, gdzieś na prawo przy drodze pojawia się strzałka z napisem Burgruine Gallenstein. Nie muszę nawet wypatrywać ruin, bo niemal natychmiast pada pytanie chcesz zobaczyć zamek? i bez czekania na odpowiedź odbijamy w boczną dróżkę. Szybko rzuca mi się w oczy wzgórze zamkowe i chwilę później zatrzymujemy się na niewielkim parkingu u jego stóp - a tuż obok jakaś zagroda i rozbiegane wszędzie kury... Wiejskie klimaty ;). Ale nad wszystkim górują świetnie zachowane ruiny, do których prowadzi dobra, szeroka droga spacerowa. Niby na wstępie oznaczona informacją, że zimą zamknięte, ale na dworze już marzec, wiosna... Śniegu nie ma, słońce świeci, tylko wiatr mógłby ktoś wyłączyć. Idziemy więc do góry, a w dole coraz lepiej widać okoliczne miasteczka - Sankt Gallen i Weißenbach an der Enns.
Historia zamku Gallenstein sięga roku 1278, kiedy to Rudolf I Habsburg zezwolił opatowi Admontu Henrykowi II, któremu podlegały te tereny, na budowę fortyfikacji. Nikt wtedy nie przewidywał, że trochę ponad dwieście lat później w tutejszym więzieniu umrze inny opat klasztoru Antonius Gratiadei, ale to były ciekawe czasy, nie takie rzeczy się wtedy zdarzały... ;) Twierdza została rozbudowana w latach dwudziestych XVII wieku i prawie do końca XIX wieku pełniła funkcje obronne i administracyjne dla położonego dwadzieścia kilometrów dalej opactwa. Potem powoli zamek zaczął popadać w ruinę i przypomniano sobie o nim dopiero po II wojnie światowej - pod okiem Styryjskiego Stowarzyszenia Zamków (Steirische Burgenverein) zadbano o to, by ruiny Gallensteinu stały się lokalną atrakcją turystyczną.
Duże zmiany zaszły tutaj w latach sześćdziesiątych, gdy utworzono Stowarzyszenie Zamku Gallenstein (Burgverein Gallenstein). Niektóre niewątpliwie były dobre, bo wywieziono stąd mnóstwo gruzu czy naprawiono średniowieczne mury - z drugiej strony powycinano też wiele drzew, z których najstarsze mogły sobie liczyć nawet tysiąc lat... Dzięki temu jednak do zamku biegnie teraz szeroka droga, umożliwiająca nawet podjechanie autem (parking dla turystów znajduje się jednak u stóp wzgórza), a sam dziedziniec zamkowy to obecnie - naturalnie w sezonie - popularne miejsce na organizację wszelakich eventów.
Gallenstein wznosi się na wysokim na 631 m n.p.m. wzgórzu i stanowi świetny punkt widokowy na okolicę. Nie tylko na wspomniane miasteczka Sankt Gallen i Weißenbach, ale przede wszystkim na otaczające nas Alpy! Taras widokowy na zamku został nawet wyposażony w tabliczkę z pozaznaczanymi na niej szczytami i informacjami o ich wysokości. Warto przystanąć tu na dłuższą chwilę :).
Jeszcze z zamkowych ciekawostek wspomnianych na jednej z tabliczek informacyjnych (a w Gallenstein wszystkie informacje są zarówno po niemiecku, jak i po angielsku, co sobie zawsze bardzo cenię ;) ): do XIX wieku zamek miał miedziany dach. Jednak za czasów Józefa II wprowadzono podatek od dachu - im większy dach, tym większy podatek... No to w Gallensteinie zdjęto miedziany dach i sprzedano, co znacząco przyczyniło się do podupadania twierdzy, aż zyskała ona niezbyt chwalebny status najmłodszej ruiny zamkowej w Styrii ;).
Cały Gallenstein mieliśmy dla siebie - marzec nie jest chyba najpopularniejszym sezonem turystycznym... ;) Wstęp tutaj jest też darmowy, choć możliwe, że różne organizowane tu latem wydarzenia mogą wymagać biletów wstępu. Ze wzgórza zamkowego zeszliśmy boczną ścieżką - nieco bardziej stromą niż wcześniejsza szeroka droga, ale umożliwiającą zobaczenie bocznej bramy i ruin z innej strony. A ja jak to ja - uwielbiam ruiny zamków, uwielbiam górskie widoki, więc schodziłam ze wzgórza z uśmiechem od ucha do ucha ;).
A spod zamku pojechaliśmy dalej w góry, w końcu dzień jeszcze młody ;). Zdecydowaliśmy się na zimowy spacer przez mokry śnieg do Lahnalm - pięknie położonej chatki, gdzie w sezonie w niedziele serwują pyszne śniadania. Już nie mogę się doczekać sezonu, by tam wrócić ;). Zimowy spacer nie był tak lekki jak ten majowy w ubiegłym roku, ale Alpy w śniegu zawsze zapewniają takie widoki, że aparatu to się nie chce odkładać... Piękny to był dzień :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze