Advertisement

Main Ad

Heraklion i ruiny pałacu w Knossos

Pałac w Knossos
Heraklion... Samo miasto nie ciągnęło mnie aż tak wybitnie, ale nie mogłam sobie odpuścić wizyty w ruinach pałacu w Knossos, położonego tuż pod Heraklionem. A że z miejscowego lotniska im. Nikosa Kazantzakisa mieliśmy też wylot do Wiednia, to wręcz naturalnie wyszło tak, że ostatni dzień naszej kreteńskiej objazdówki poświęciliśmy właśnie temu największemu miastu na wyspie. Samochód oddaliśmy już poprzedniego wieczoru, zdecydowanie taniej wyszło dojechać do Knossos autobusem, a po samym Heraklionie można było już poruszać się pieszo. Z centrum miasta do ruin pałacu kursuje autobus nr 2 - jazda trwa ok. 20 minut, a bilet kupiony w automacie kosztuje 1,50 € (u kierowcy: 2 €). Zatem zjedliśmy śniadanie, poszliśmy na przystanek i parę minut później byliśmy już w drodze do Knossos... :)
Bilet wstępu na teren stanowiska archeologicznego kosztuje 15 €, ale jeśli planujecie też wizytę w Muzeum Archeologicznym w Heraklionie, to można oszczędzić parę euro, kupując bilet łączony za 20 €. W kwietniu kręciło się tu już całkiem sporo turystów, ale w kolejce do wejścia nie staliśmy długo - w sezonie polecam jednak zakup biletów przez internet, bo inaczej może tu być masakra... ;) Z biletami w ręku weszliśmy na teren wykopalisk, zatrzymując się przy tablicach informacyjnych, by doczytać co nieco po angielsku. Mojej wyobraźni pomagało też oglądanie takich filmików z rekonstrukcją pałacu - to świetne uczucie, tak stać wśród pozostałości sprzed wieków i oglądać, jak to wszystko mogło kiedyś wyglądać :).
Wspomagaczem wyobraźni są też liczne fragmenty rekonstrukcji, stanowiące chyba największą kontrowersję w pałacu - dla jednych to przydatny sposób na zobaczenie tu czegoś więcej niż tylko ruiny, dla innych to niemalże świętokradztwo. Ruiny w Knossos odkrył pod koniec lat siedemdziesiątych XIX wieku Minos Kalokairinos, jednak wykopaliska mogły ruszyć pełną parą dopiero po utworzeniu Państwa Kreteńskiego, a na ich czele stanął brytyjski archeolog Arthur Evans. Początkowo różne rekonstrukcje były wykonywane z drewna, ale szybko okazało się ono nietrwałe i w latach dwudziestych Evans podjął decyzję o  częściowej rekonstrukcji pałacu przy użyciu betonu. To, co widzimy wśród ruin dzisiaj, to właśnie efekty tej pracy, a kontrowersje dotyczą nie tylko samego faktu naruszenia ruin. Ówczesna archeologia nie zawsze pozwalała odpowiednio odtworzyć wygląd pomieszczeń i Evans opierał się na swoich przypuszczeniach, które z czasem nierzadko okazywały się mylne. Betonowych konstrukcji nie można było jednak usunąć czy poprawić bez naruszenia oryginalnej tkanki pałacu, więc pozostawiono wszystko tak, jak jest, dodając jedynie tablice informacyjne w stylu dziś wiemy, że to pomieszczenie wyglądało inaczej / pełniło inne funkcje, niż zakładał to Evans.
A jak to wszystko było z historycznego punktu widzenia? Samo Knossos to najstarsza znana archeologom siedziba ludzka na Krecie - zamieszkiwano te tereny już ok. 7000 lat p.n.e. Początki pałacu sięgają zaś okolic roku 1900 r. p.n.e., zbudowano go w dawnym miejscu kultu i pełnił zarówno funkcje administracyjne, jak i religijne. Brak śladów fortyfikacji świadczy, że pałac nie był budowlą obronną. Na przestrzeni wieków był wielokrotnie rozbudowywany i przebudowywany. Ok. 1400-1350 r. p.n.e. ostatni pałac został zniszczony w pożarze i już więcej go nie odbudowano, kultura minojska też już powoli chyliła się ku upadkowi, wkrótce rozpoczęła się jej ostatnia faza zwana popałacową, bo pałac w Knossos był ostatnim z minojskich pałaców na Krecie.
Do sporej części ruin nie można było podejść - nie wiem, czy tak jest zawsze, czy my mieliśmy pecha, ale poczułam się tu trochę rozczarowana. Miałam nadzieję, że w więcej zakątków uda się zajrzeć ;). Oczywiście w samym Knossos nie znajdziemy też przedmiotów odnalezionych podczas wykopalisk - jeśli chcemy je zobaczyć, musimy opuścić stanowisko archeologiczne i wrócić do Heraklionu. Tak też zrobiliśmy i z przystanku skierowaliśmy się prosto do Muzeum Archeologicznego. To jedno z najstarszych muzeów w Grecji - jego początki sięgają pierwszej kolekcji utworzonej w roku 1883 pod okiem Josepha Chatzidakisa. Wstęp do Muzeum Archeologicznego kosztuje 12 € - jak wspomniałam, opłaca się tu bilet łączony z ruinami w Knossos ;). W środku znajdziemy makietę pałacu oraz mnóstwo przedmiotów ukazujących rozwój kultury minojskiej, znalezionych w różnych częściach Krety. W muzeum można spędzić naprawdę dużo czasu, który ze swojej strony skróciłam do ledwo 2 godzin, by nie męczyć za bardzo mojej myślącej już chyba tylko o obiedzie drugiej połówki ;). Muzeum jest jednak naprawdę świetnie urządzone i bardzo polecam tam zajrzeć przy okazji wizyty w Heraklionie!
A po obiedzie można było wybrać się na dalsze zwiedzanie Heraklionu. Swoją drogą, to największe miasto Krety okazało się dla nas miejscówką numer jeden na wyspie, jeśli chodzi o jedzenie. Jeśli więc szukacie dobrych restauracji w Heraklionie, zapraszam do wpisu Kreta od kuchni ;). Krótki spacer po mieście pozwolił zobaczyć sporo atrakcji - od loggii weneckiej, przez kościół św. Tytusa, aż po - wyłączoną w kwietniu - fontannę z lwami (fontannę Morosini). A potem skierowaliśmy się na wybrzeże, o które obijały się takie fale, że bezpieczniej było nie podchodzić za blisko... ;)
Najważniejszym zabytkiem wybrzeża jest fort morski, Koules, zbudowany przez Wenecjan w pierwszej połowie XVI wieku. Choć w 1630 roku wzmocniono system obronny fortecy, na nic się to zdało - Heraklion poddał się Turkom w 1669 roku, a ci postawili na rozbudowę fortu. No dobra, nie można w sumie powiedzieć, że na nic się to zdało - oblężenie trwało 21 lat, co (według Wikipedii) czyni je drugim najdłuższym oblężeniem w historii. Obecnie w tej jednej z najlepiej zachowanych twierdz (tak, wymagała niejednej renowacji ;) ) na wyspie mieszczą się wystawy artystyczne, więc zaglądanie do środka sobie odpuściliśmy. Zwłaszcza, że zwiedzaliśmy już na Krecie twierdzę w Retimno i w Heraklionie woleliśmy się skupić na spokojnym spacerze po mieście... no, ewentualnie z zaglądaniem do kościołów ;).
A najbardziej znaczący z tych kościołów to, naturalnie, katedra św. Menasa (patrona Heraklionu). Zbudowana w drugiej połowie XIX wieku, o powierzchni 1.350 m2 jest największą świątynią Krety i siedzibą arcybiskupa wyspy. Co ciekawe, podczas II wojny światowej w katedrę uderzyły dwie bomby, ale szczęśliwym trafem żadna z nich nie wybuchła. Choć wnętrze kościoła nie jest tak bogate, jak to czasem bywa w świątyniach prawosławnych, to jednak warto zwrócić uwagę na piękne malowidła na ścianach i sufitach oraz ciekawe żyrandole.
Na lewo od głównego wejścia do katedry znajduje się mniejszy i starszy kościółek, również p.w. św. Menasa. Dokładna data jego zbudowania nie jest znana, ale szacuje się tutaj połowę lat trzydziestych XVIII wieku - z tego samego stulecia pochodzą tutejsze ikony. Katedrę wybudowano, gdy niewielki kościółek przestał wystarczać chrześcijańskiej wspólnocie Heraklionu - nic dziwnego, budynek jest naprawdę malutki, ale i tak warto zajrzeć do środka :).
Spacerując po Heraklionie, natrafiłam na jeszcze jedną świątynię, którą chciałabym tu polecić ;). Kościół św. Mateusza jest zdecydowanie starszy od katedry, pochodził jeszcze z drugiego okresu bizantyjskiego, ale pierwotny budynek został niemal kompletnie zniszczony przez trzęsienie ziemi z 1508 roku. Świątynia została następnie odbudowana w obecnej formie - w środku wciąż znajdziemy kolekcję XVIII-wiecznych ikon znanych greckich pisarzy, a na przykościelnym cmentarzu pochowano Kreteńczyków zabitych w powstaniu przeciw Turkom.
Zwiedzanie Heraklionu zakończyliśmy spacerem po murach miejskich. Pierwsze fortyfikacje powstały tu jeszcze w średniowieczu, ale prawdziwie potężne mury to zasługa Republiki Weneckiej. Jakby nie patrzeć, przetrwały ponad 20 lat tureckiego oblężenia i do dziś stanowią dobrze zachowaną ciekawostkę turystyczną. To, co zniszczono podczas wojny, naprawili potem Turcy, a współcześni Kreteńczycy zajęli się odbudową po bombardowaniach z II wojny światowej. Bastiony i mury to fajny punkt widokowy na Heraklion, a do tego popularne miejsce wśród miejscowych - choć z centrum tu niedaleko, to zapuszcza się w te okolice zdecydowanie mniej turystów. Może i Heraklion nas nie zachwycił jakoś szczególnie (inaczej niż kulinarnie ;) ), ale myślę, że podczas wypadu na Kretę warto poświęcić jeden dzień miastu i znajdującym się pod nim ruinom pałacu. Jakby nie patrzeć, Knossos i Muzeum Archeologiczne to kreteński punkt obowiązkowy... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze