Jesienny wypad do Bawarii obfitował w różnorodne atrakcje - opisywałam tu już fantastyczne wąwozy Breitachklamm i Partnachklamm, na oddzielny wpis wciąż czekają bawarskie kościoły. Na liście miejsc do odwiedzenia mieliśmy też nowe niemieckie UNESCO - latem 2025 roku na Listę światowego dziedzictwa wpisano cztery rezydencje królewskie Ludwika II Wittelsbacha. Oczywiście najbardziej znany i najpopularniejszy jest tu Neuschwanstein, ale król Bawarii wybudował sobie więcej pałaców: przypominającą bardziej willę rezydencję w Schachen, mniejszy pałacyk w Linderhofie oraz ostatni, nieukończony za życia Ludwika, pałac Herrenchiemsee na jeziorze Chiemsee. Ten ostatni wciąż mnie ciągnie, ale w ograniczonym czasie tym razem wybór padł na Linderhof - położony przy drodze to Ettal.
Byliśmy tu w październiku, a pałac jest zdecydowanie mniej popularny od nie tak odległego Neuschwansteinu, więc bilety mogliśmy kupić na spokojnie na miejscu. Zwiedzanie Linderhofu jest możliwe tylko z przewodnikiem, a bilet wstępu kosztuje 10 €. Poza sezonem tras nie ma dużo, ale nam nie robiło różnicy, czy dołączymy po angielsku czy niemiecku, więc też nie przyszło nam długo czekać na wejście. Jedyny minus zwiedzania poza sezonem - a ten się kończy w połowie października, więc przyjechaliśmy o kilka dni za późno - to zamknięcie większości budynków w parku przypałacowym. Nieczynna jest m.in. słynna grota Wenus - wyjątkowa sztuczna jaskinia z dodatkowo płatnym wstępem (8 €).
Ludwik II zdecydował o budowie pałacu Linderhof w miejscu, gdzie znajdował się wcześniej domek myśliwski jego ojca. Budowa trwała od końca lat sześćdziesiątych XIX wieku aż do śmierci Ludwika w 1886 roku, a sam król zamieszkał w rezydencji w 1876 roku, choć - jak to władcy - bardziej tu pomieszkiwał niż stale mieszkał ;). Zwiedzanie pałacu trwa zaledwie pół godziny, bo nie jest to duża budowla, a i przewodniczka widać nie należała do tych bardziej gadatliwych. Nie da się zaprzeczyć, że wnętrza robią spore wrażenie - cały kompleks, choć dużo mniejszy, był wzorowany na francuskim Wersalu. Mi najbardziej wpadła w oko Sala Lustrzana w stylu rokoko, gdzie przy świetle odbijających się w licznych lustrach świec król zwykł czytać.
Choć sezon się skończył, to przyjechaliśmy jednak na tyle wcześnie po jego zakończeniu, że nie wyłączono jeszcze fontann - tylko pojedyncze obiekty były już otoczone drewnianym zabezpieczeniem. Zatem mogliśmy sobie spacerować w słoneczny dzień po parku i oglądać fontanny na tle kolorowych drzew i alpejskich szczytów, a to sam w sobie jest widok, dla którego warto było przyjechać :). Najpopularniejsza fontanna - Flora i putti - położona tuż przed samym pałacem, regularnie strzela do góry wysokim strumieniem wody, który może sięgać nawet 22 m.
Ogrody w stylu renesansowym i barokowym zaprojektował Carl von Effner, nadworny bawarski ogrodnik. Park przypałacowy podzielono na pięć części: północną z fontanną Neptuna i pawilonem muzycznym, wschodnią i zachodnią, centralną ze wspomnianą już fontanną Flora i putti oraz część z licznymi schodami, poprzecinanymi tarasami i fontannami, na samym zaś szczycie znajdziemy niewielką świątynię Wenus. Dla mnie ta ostatnia część robi największe wrażenie, bo z najwyższego tarasu rozciąga się piękny widok na pałac i okolice.
Jednak ogród przypałacowy to tylko niewielka część całego parku, po którym możemy spacerować w Linderhofie. Cały teren zajmuje obszar ok. 50 hektarów i znajdziemy tu więcej ciekawostek, w tym wspomnianą już grotę Wenus (Venus Grotto), ale też mauretański pawilon (Maurischer Kiosk) z 1867 r., dom marokański (Marokkanisches Haus) czy zainspirowaną Walkirią Wagnera Hundinghütte. Niestety, poza sezonem zwiedzanie tych miejsc jest niemożliwe - musieliśmy się ograniczyć do samego pałacu oraz spaceru po parku. Mimo to jesienny Linderhof bardzo wpadł mi w oko, tak jak i cała Bawaria - myślę, że jeszcze kiedyś tu wrócę latem i zajrzę do miejsc, których tym razem zwiedzić się nie udało. Choć czy będą wtedy piękniejsze niż w październiku, w kolorach jesieni...? ;)
Choć sezon się skończył, to przyjechaliśmy jednak na tyle wcześnie po jego zakończeniu, że nie wyłączono jeszcze fontann - tylko pojedyncze obiekty były już otoczone drewnianym zabezpieczeniem. Zatem mogliśmy sobie spacerować w słoneczny dzień po parku i oglądać fontanny na tle kolorowych drzew i alpejskich szczytów, a to sam w sobie jest widok, dla którego warto było przyjechać :). Najpopularniejsza fontanna - Flora i putti - położona tuż przed samym pałacem, regularnie strzela do góry wysokim strumieniem wody, który może sięgać nawet 22 m.
Ogrody w stylu renesansowym i barokowym zaprojektował Carl von Effner, nadworny bawarski ogrodnik. Park przypałacowy podzielono na pięć części: północną z fontanną Neptuna i pawilonem muzycznym, wschodnią i zachodnią, centralną ze wspomnianą już fontanną Flora i putti oraz część z licznymi schodami, poprzecinanymi tarasami i fontannami, na samym zaś szczycie znajdziemy niewielką świątynię Wenus. Dla mnie ta ostatnia część robi największe wrażenie, bo z najwyższego tarasu rozciąga się piękny widok na pałac i okolice.
Jednak ogród przypałacowy to tylko niewielka część całego parku, po którym możemy spacerować w Linderhofie. Cały teren zajmuje obszar ok. 50 hektarów i znajdziemy tu więcej ciekawostek, w tym wspomnianą już grotę Wenus (Venus Grotto), ale też mauretański pawilon (Maurischer Kiosk) z 1867 r., dom marokański (Marokkanisches Haus) czy zainspirowaną Walkirią Wagnera Hundinghütte. Niestety, poza sezonem zwiedzanie tych miejsc jest niemożliwe - musieliśmy się ograniczyć do samego pałacu oraz spaceru po parku. Mimo to jesienny Linderhof bardzo wpadł mi w oko, tak jak i cała Bawaria - myślę, że jeszcze kiedyś tu wrócę latem i zajrzę do miejsc, których tym razem zwiedzić się nie udało. Choć czy będą wtedy piękniejsze niż w październiku, w kolorach jesieni...? ;)







0 Komentarze