Advertisement

Main Ad

Reichenau z Raxem w tle

Małe uzdrowiskowe miasteczko Recheinau było dla mnie naturalnym przedłużeniem spaceru po Payerbachu, gdzie wybrałam się po zachęcającym wpisie na blogu Przygody Szymona. Postanowiłam jednak nieco wydłużyć zaproponowaną tam trasę, bo pogoda była naprawdę piękna, a Reichenau ma bardzo fajny klimat i taki spacer był czystą przyjemnością. 
Podobnie jak Payerbach, Reichenau leży nad rzeką Schwarzą, a nad miasteczkiem góruje pasmo górskie Rax-Schneeberg-Gruppe. W normalnych czasach (czyli kiedy wszystkie atrakcje wokół nie są zamknięte z powodu koronawirusa) można skorzystać ze znajdującej się w pobliżu kolejki linowej Rax-Seilbahn, co na pewno jeszcze kiedyś wypróbuję ;). Teraz jednak, wiedząc, że kolejka jest nieczynna, nie kierowałam się w tamtą stronę, ale po prostu spacerowałam wzdłuż rzeki.
W niewielkim parku utworzonym w zakolu rzeki znajduje się pawilon muzyczny (Musik Pavillon), w którym odbywają się lokalne wydarzenia kulturalne i koncerty. Małe miasteczko, to i scena duża nie jest potrzebna... :) Budynek jest charakterystyczny i świetnie się wkomponował w klimat miasteczka uzdrowiskowego - nawet jeśli podczas mojego spaceru śpiewały tu jedynie ptaki...
Kiedy szukałam informacji o tym, co warto zobaczyć w Reichenau, internet podpowiadał mi pałacyk Rotschild, który na zdjęciach wyglądał naprawdę ciekawie. Wybudowano go pod koniec XIX wieku w stylu wzorującym się na czasach Ludwika XIII i obecnie należy do militarnego stowarzyszenia (Vereinigte Altösterreichische Militärstiftungen), odbywają się tu też różne wydarzenia. Google Maps prowadził mnie ogólnie dostępną drogą pod sam pałac, co w praktyce okazało się niewykonalne. Nie tylko budynek, ale i okoliczne tereny należą do organizacji, całość była ogrodzona, a nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Pałacyku nie udało mi się więc zobaczyć nawet z daleka, ale za to po drodze wszędzie była piękna wiosna - spacer zatem zdecydowanie należał do udanych ;).
Za to udało mi się natrafić na dwa ciekawe pomniki. Pierwszy przedstawiał wystające z ziemi kryształy, które z bliska nie wywierały szczególnego wrażenia, ale fajnie mieniły się w słońcu. Drugi, położony na trasie do pałacu, upamiętniał ofiary i zaginionych z okresu obu wojen światowych.
Jeszcze trochę austriackiej wiosny i widoków na miasteczko uzdrowiskowe i góry w tle, zanim przejdę przez most i zacznę spacer po drugim brzegu Schwarzy... :) Mijam też willę Wartholz, w której na świat przyszedł Otto von Habsburg, ostatni arcyksiążę Austro-Węgier. Była to też letnia rezydencja Karola I Habsburga - ostatniego władcy cesarstwa.
Tuż za mostem znajduje się miniaturowa stacja kolejowa Reichenau - normalne pociągi dojeżdżają tylko do Payerbachu, ale pomiędzy Payerbachem, Reichenau i pobliskim Hischwang kursuje specjalna kolej Museumsbahn. Oczywiście nie kursuje w czasach zarazy, ale w sezonie jest to niewątpliwie dodatkowa atrakcja.
Po tej stronie Reichenau jest co oglądać i nie mam tu na myśli tylko widocznego ciągle w tle Raxa. Znajdziemy tu Schloss Reichenau, obecnie siedzibę miejscowego muzeum (na pewno Was zaskoczę, gdy powiem, że też było zamknięte podczas mojej wizyty, prawda?), a tuż obok kościół katolicki p.w. św. Barbary, patronki górników. Ku mojemu zaskoczeniu, otwarty.
Idąc dalej Thalhofstraße, docieram do kolejnego budynku związanego z cesarzem - tym razem jednak nie Karolem, ale jego poprzednikiem, Franciszkiem Józefem. Letnią rezydencję wybudowano w latach 1856-57 dla cesarza, jego żony - słynnej Sisi, oraz ich dzieci, Rufolda i Giseli. Obecnie budynek jest znany jako Sisi-Schloss Rudolfsvilla, a na ścianach willi umieszczono zdjęcia rodziny cesarskiej zrobione właśnie tutaj.
No dobra, ale pokazuję tu budynek za budynkiem, a to przecież nie o to chodzi... W końcu przyjechałam tutaj na początku maja - to był mój pierwszy wypad za miasto po długich tygodniach zamknięcia w domu. I przede wszystkim chciałam sobie pospacerować po okolicy, nacieszyć się wiosną i słońcem, popatrzeć na góry... W Reichenau naprawdę są przepiękne widoki!
Pociąg powrotny miałam zarezerwowany na konkretną godzinę, więc starałam się w pełni wykorzystać ten czas, ciągle odbijając gdzieś w bok. Wymierzyłam sobie z Google Maps, ile czasu potrzebuję, by dojść z powrotem do dworca w Payerbach... i omal się na tym nie przejechałam. Bo okazało się, że wyznaczona droga biegła przez wiadukt nad torami, który akurat zamknięto ze względu na remont i nie dało się tego obejść. Musiałam więc się cofać i iść naokoło, co jednak pieszo trochę zajmuje. A zdążyłam trochę fartem, bo gdy stałam na rozwidleniu dróg, gdzie strzałki wskazywały do dworca kompletnie przeciwny kierunek niż Google Maps, podszedł do mnie jakiś miejscowy z pytaniem, gdzie chcę dojść. Po czym wskazał mi ścieżkę na skróty biegnącą do dworca... na której omal nie połamałam sobie nóg, ale hej, zdążyłam 15 minut przed odjazdem pociągu! ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze