Advertisement

Main Ad

Lodowiec Dachstein

Lodowiec Dachstein od dawna był na liście miejsc, które bardzo chciałam w Austrii odwiedzić. Wiedziałam więc, że trzeba tam będzie podjechać podczas naszego urlopu w okolicach Salzburga. Jedynym problemem wydawała się niesprzyjająca pogoda - w końcu wjazd kolejką na ponad 2.000 m n.p.m. w deszczu nieco mijał się z celem. Na szczęście na ostatni dzień naszego pobytu w tej okolicy zapowiadano przejaśnienia od wczesnego popołudnia. Wieczór wcześniej jeszcze sprawdziłam prognozy (powinno być słońce) oraz dostępność biletów (prawie żadnych rezerwacji, dostępne na każdą godzinę), więc decyzja podjęta - jedziemy na Dachstein! Rano było pochmurnie, ale bezdeszczowo, można więc było mieć nadzieję na słoneczne popołudnie. Zajrzałam jeszcze raz na stronę lodowca, żeby zarezerwować kolejkę na konkretną godzinę... i szok. Choć jeszcze wczoraj dostępność była spora, obiecująca prognoza pogody zachęciła nie tylko nas - na najbliższe dwa słoneczne dni biletów już nie było, na ten dzisiejszy pochmurny - zostały pojedyncze. Tyle że my byliśmy we trójkę i pojedyncze nas nie urządzały... Zaczęłam żałować, że biletów nie kupiłam dzień wcześniej, ale skoro było ich dużo, woleliśmy poczekać do następnego dnia i upewnić się co do pogody, bo ostatnimi dniami prognozy nie były zbyt wiarygodne. A więcej czasu nie mieliśmy, następnego dnia przenosiliśmy się już do Tyrolu... Zjedliśmy śniadanie, zaczęliśmy ustalać plan B, co w takim razie będziemy dziś zwiedzać. Krótko przed wyjściem tata rzucił jednak: sprawdź rezerwacje jeszcze raz, może się coś zwolniło. Bez szczególnej wiary w powodzenie odpaliłam stronę i nagle wyświetliło mi się: wjazd o 14, zjazd ok. 17 - akurat trzy bilety dostępne. Teraz się nie zastanawialiśmy, zarezerwowałam od ręki. Zwłaszcza, że rezerwacja nic nie kosztuje, bilet kupuje się i tak dopiero w kasie. Mając potwierdzenie w telefonie, uśmiechałam się sama do siebie - jedziemy na lodowiec!
Wrzuciliśmy w GPS hasło Schladming-Dachstein i wyruszyliśmy w drogę - samego hasła Dachstein lepiej unikać, bo internet często podpowiada też znajdujący się koło Hallstattu Dachstein im Salzkammergut. Żeby dojechać pod kolejkę, mamy dwie opcje. Pierwsza to zostawienie samochodu na dole i podjazd autobusem (rozkład tutaj), a druga - wjazd drogą Dachsteinstrasse aż do parkingu pod kolejką. Aby zniechęcić do rozjeżdżania górskich dróg, za wjazd samochodem wprowadzono opłatę w wysokości 20 €. Jednak korzystający z gondoli mogą wjechać autem za darmo - trzeba tylko pamiętać o obowiązkowym skasowaniu biletu na górnej stacji kolejki. My wybraliśmy zatem tę drugą możliwość i zaparkowaliśmy przy dolnej stacji - wjazd Dachsteinstrasse to droga ostro pod górkę z mnóstwem serpentyn. Po takiej trasie auto rodziców wymagało spotkania z mechanikiem, więc przyszło nam się zastanowić, czy jednak ten autobus nie byłby lepszym rozwiązaniem ;). Jeszcze przed wjazdem na Dachsteinstrasse pojawiło się przypomnienie, że bez rezerwacji do kolejki nie wejdziemy, więc lepiej od razu zawrócić, jeśli nie rezerwowaliśmy. A tego nieźle pilnują - przed nami w kolejce do kasy stała polska rodzinka, wykłócająca się o zakup biletów; z tego, co wychwyciłam, mieli rezerwację... tylko nie na ten dzień. My byliśmy przed czasem i przy kasie czekała nas miła niespodzianka - po godzinie 13 bilety są tańsze i zaoszczędziliśmy ładnych parę euro :). Gondole jeździły nieco częściej, niż było to zaznaczone na stronie z rezerwacją, nie było też problemem, byśmy wsiedli do wcześniejszej kolejki, skoro już byliśmy na miejscu.
Niby było to słońce... ale były też chmury. Podmuchy wiatru przeganiały je w tę i z powrotem, zasłaniając i odsłaniając widoki. Opatuliłam się szczelniej kurtką i rozejrzałam się po okolicy, a widok naprawdę robił wrażenie. Dla większych efektów weszliśmy jeszcze na most wiszący - zawieszony czterysta metrów nad przepaścią. Całość trochę się chwiała, ale sprawiała stabilne wrażenie i bez strachu weszłam na most.
Jak możecie zobaczyć na powyższym zdjęciu, na końcu mostu ustawiła się już kolejka. Znajdują się tam schody donikąd, czyli platforma widokowa, do której trzeba zejść trochę w dół. A kolejka, w której też natychmiast stanęliśmy, ustawiona jest do robienia zdjęć z otaczającym nas widokiem. Ja szczęścia nie miałam - kiedy w końcu doczekałam się na swoją kolej, wiatr przywiał kolejne chmury i widoczność spadła prawie do zera... Cóż, miałam prawdziwe schody donikąd ;). A czekać na poprawę warunków nie było jak, bo za mną też była już spora kolejka chętnych do zdjęcia w tym miejscu.
Zaledwie parę kroków za mostem wiszącym i schodami donikąd znajduje się kolejna atrakcja lodowca Dachstein - pałac lodowy. To właśnie zdjęcia z pałacu tak mnie swego czasu urzekły, że chciałam tutaj przyjechać ;). Miejsce to jest otwarte codziennie przez cały rok, poza kilkoma tygodniami w grudniu, kiedy przeprowadzane są prace mające na celu utrzymanie pałacu w jak najlepszym stanie.
Pałac lodowy stworzono w 2007 roku - wykuto go pod sześciometrową warstwą lodu. Wzdłuż ścian biegną poręcze, ale posadzka jest utrzymywana w dobrym stanie i w dobrych butach nie powinniśmy się po tym lodzie ślizgać. W środku znajdziemy wykute w lodzie kolumny, korytarze i rzeźby, zapewniające odwiedzającym podróż w czasie, jak to reklamują się na stronie ;). Podobało mi się, lubię takie miejsca, ale temperatury nie pozwoliły nam zbyt długo pozostać w środku.
Po wyjściu z pałacu jest czas na główną atrakcję - spacer po lodzie i śniegu. Dachstein liczy sobie 2.995 m n.p.m., ale kolejką nie wjechaliśmy tak wysoko, byliśmy w okolicach 2700 m. Biegnie stąd kilka różnych szlaków widokowych, jednak my nie zdecydowaliśmy się na długi spacer. Po pierwsze był sierpień i choć na górze było dość chłodno, to jednak temperatury były dodatnie, a śnieg i lód zamieniły się w mokrą breję. Spacer po tym zdecydowanie nie należał do przyjemności. Mimo wszystko marzliśmy, a wiatr nam nie pomagał - szczególnie, że przywiewał coraz więcej chmur, w których było zimno i mokro, a widoczność robiła się coraz gorsza. Gdy do tego dołożyć zamartwianie się o samochód, który ledwo wdrapał się na górę i nie wiadomo, czy zechce też zjechać na dół... Po lodowcowej sesji zdjęciowej skierowaliśmy się znowu do kolejki, by zjechać na dół. Mimo że bilety mieliśmy na późniejszą godzinę, nikt na to nie patrzył - jak było miejsce w gondoli, to można było wsiadać.
A z informacji praktycznych - aktualne szczegóły dotyczące godzin kursowania kolejki oraz cennik znajdziecie tutaj. W 2020 roku ceny są następujące (bilety normalne, dziecko płaci połowę ceny):
- Wjazd lub zjazd - 24 €
- Wjazd i zjazd - 40 €
- Wjazd i zjazd po godzinie 13 - 35 €
- Bilet dla psa - 4 €
- Wstęp na most wiszący, schody donikąd oraz do pałacu lodowego - 10 €
Jeśli bierzecie ze sobą psa, musi on być na smyczy i mieć kaganiec, ponadto nie wejdziecie z nim na most i do pałacu. Osobiście uważam, że jak już zdecydujemy się na wjazd na górę, to grzechem byłoby nie skorzystać z tych dodatkowych atrakcji, są naprawdę fajnie zrobione :). Zresztą sama wyprawa na lodowiec to zawsze ciekawe przeżycie - zwłaszcza, gdy się pomyśli, że tego lodu i śniegu coraz bardziej ubywa...

Prześlij komentarz

0 Komentarze