Advertisement

Main Ad

Przejażdżka Wachaubahn

Wachaubahn pociąg
Dolina Wachau, znajdująca się na liście UNESCO, to jeden z najpopularniejszych kierunków na krótkie wypady z Wiednia. Malowniczo wijący się wśród wzgórz Dunaj, winnice, kościoły i klasztory, ruiny zamków... Bez samochodu najłatwiej dojechać do Kremsu an der Donau, który sam w sobie jest wart choć jednodniowego zwiedzania. Po samej dolinie można się przemieszczać potem autobusami, a w sezonie także statkami oraz niewielką kolejką łączącą Krems z Emmersdorfem an der Donau i nazwaną po prostu Wachaubahn. I właśnie tę ostatnią opcję postanowiłam przetestować tej jesieni... ;)
Wachaubahn kursuje od marca do końca października - kursy odbywają się kilka razy dziennie, a zarówno dokładny rozkład, jak i cennik, znajdziecie na oficjalnej stronie. W 2020 roku bilet całodniowy, umożliwiający dowolne wsiadanie i wysiadanie na wszystkich stacjach, kosztował 22 € (11 € - ulgowy). Z Kartą Dolnej Austrii również przysługuje nam raz w roku bilet całodniowy. Kolejka liczy sobie 13 stacji: dwie w Krems, Stein - Mautern, Unterloiben, Dürnstein, Weißenkirchen, Wösendorf-Joching, Spitz, Schwallenbach, Willendorf, Aggsbach Markt, Grimsing oraz Emmersdorf. Jednak traktowanie Wachaubahn jako pociągu hop on - hop off, żeby zobaczyć jak najwięcej miejscowości, nie ma najmniejszego sensu. Przede wszystkim kolejka jeździ za rzadko, no a poza tym dolina Wachau to nie jest miejsce na zwiedzanie na tempo ;). 
Ja postanowiłam odwiedzić dwa miasteczka, no i przyjrzeć się dolinie Wachau z okien pociągu, pokonując całą trasę. Przejazd z Kremsu do Emmersdorfu trwa pięćdziesiąt minut. Wachaubahn jest zsynchronizowany z ÖBB, czyli austriacką koleją narodową - po przyjeździe z Wiednia do Kremsu mamy ok. pół godziny do odjazdu Wachaubahn (w drodze powrotnej jest podobnie). Praktycznie nie potrzeba tyle czasu, bo oba pociągi odjeżdżają przecież z tego samego dworca, no ale w przypadku jakichkolwiek problemów czy opóźnień dobrze mieć jakiś większy margines czasowy. Podczas mojego wypadu pierwszy pociąg z Krems odjeżdżał o 9:20 i już chwilę po 10 wysiadłam na niewielkiej stacji w Emmersdorfie.
Emmersdorf an der Donau to niewielkie miasteczko (niespełna 2.000 mieszkańców) położone nad Dunajem (na co sama nazwa wskazuje), na wysokości opactwa w Melku. Zresztą niemal z każdego wzniesienia w Emmersdorfie wyraźnie widać budynki opactwa, a między miejscowościami kursują regularnie autobusy. 
W swoim stylu pierwsze kroki skierowałam do widocznego już z daleka kościoła św. Mikołaja. Pierwsze wzmianki o tej świątyni pochodzą już z XIII / XIV wieku, a mniej więcej w kolejnym stuleciu otrzymała ona swój późnobarokowy kształt. Charakterystyczną, barokową wieżę dobudowano dopiero w 1738 roku. Większość wyposażenia kościoła jest również nowsza niż sam budynek - ołtarz pochodzi z końca XVII wieku, organy z 1760 roku, ambona z 1770 roku, a witraże to już w ogóle, dopiero druga połowa wieku XX. Taka mieszanka wygląda dość ciekawie, ale że kościół ładnie wyremontowano, całość sprawia bardzo estetyczne wrażenie.

Kościół położony jest nieco na uboczu miasteczka, ale po krótkim spacerze szybko dotarłam do samego historycznego centrum, położonego bliżej rzeki. Przyznam, że czekało mnie tu miłe zaskoczenie - po spacerze przez Emmersdorf odniosłam wrażenie, że to bardziej wioska niż miasteczko i niczego specjalnego po centrum się nie spodziewałam. A tu wyłoniła się przede mną wąska uliczka pełna kolorowych domków, restauracji (w większości już zamkniętych), wszystko utrzymane w idealnym porządku i pięknie zdobione roślinnością. Aż się chciało chodzić w tę i z powrotem z aparatem... :)
Największą atrakcją turystyczną centrum Emmersdorfu jest kapliczka św. Marii Magdaleny, zbudowana na pierwszym piętrze jednego z budynków, żeby wylewający czasem Dunaj nie zniszczył jej wnętrza. Kapliczkę założył w 1516 roku Paul Frey von Friesing. Obok pochodzącego z 1674 roku ołtarza znajdują się organy z początku XVII wieku - pięknie odrestaurowane, wciąż są w użytku i można spróbować na nich zagrać.

Mając jeszcze trochę czasu do odjazdu pociągu, wybrałam się na krótki spacer wzdłuż Dunaju. Biegnie tu trasa piesza i rowerowa, porobiono ławeczki i miejsca odpoczynku - gdyby tylko było trochę cieplej, z przyjemnością można by tu dłużej posiedzieć... :) Na przystani zobaczyłam też trochę ludzi, więc pewnie jeszcze jesienią kursowały statki / promy pomiędzy Emmersdorfem a Melkiem. Z wybrzeża na dworzec miałam ok. dziesięć minut spaceru, więc gdy zbliżała się już pora przyjazdu pociągu, wróciłam na stację.
Dwadzieścia minut jazdy Wachaubahn i wysiadłam w kolejnej miejscowości, którą chciałam tego dnia odwiedzić - Spitz an der Donau. Miasteczko zamieszkałe jest już do czasów celtyckich (pierwsze wzmianki o nim pochodzą z IX wieku), a obecnie zamieszkuje je niewiele ponad 1.500 osób. Spitz od dłuższego czasu był na mojej liście miejsc do odwiedzenia w dolinie Wachau, więc bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że Wachaubahn zatrzymuje się tu na stacji kolejowej.
Ledwo opuściłam dworzec, a i tu natychmiast rzuciła mi się w oczy wieża kościelna. Niestety, ta średniowieczna perełka okazała się zamknięta z powodu prac remontowych - wielka szkoda, bo zdjęcia  kościoła św. Maurycego znalezione w internecie są naprawdę piękne. Cóż poradzić, dolina Wachau jest dość blisko, trzeba będzie tu kiedyś wrócić ;). Tym razem zaś obeszłam tylko niewielki plac przed kościołem, otoczony szeregiem kolorowych domków.
W Spitzu w wielu miejscach porozstawiano drogowskazy, kierujące do największych atrakcji w okolicy. Skoro kościół był zamknięty, podążyłam za strzałkami do Czerwonej Bramy. Sama brama jest kamienna i zdecydowanie nie jest czerwona, ale nazwa nie nawiązuje do jej koloru, ale raczej do miejscowej legendy. Brama przez wieki stanowiła część miejscowych fortyfikacji i podczas wojny trzydziestoletniej od tej strony podeszli do miasteczka Szwedzi. Najeźdźcy mieli przewagę liczebną i szybko wybili obrońców bramy, których krew miała zabarwić fortyfikacje właśnie na czerwono. Dziś Czerwona Brama jest atrakcją nie tylko ze względu na swoją historię, ale przede wszystkim przez położenie - góruje ona nad Spitzem i okolicznymi winnicami, a widoki stąd są naprawdę piękne.
Korzystając z tych wszechobecnych drogowskazów, postanowiłam też zajrzeć na pobliskie ruiny zamkowe, znajdujące się na jednym ze wzgórz. Tutaj jednak drogowskazy okazały się niezbyt pomocne, bo strzałkę znalazłam jedną, a potem już na różnych rozwidleniach o drodze do zamku nic więcej nie wspomniano. Spróbowałam więc oprzeć się na Google Maps, które jednak zupełnie wyprowadziło mnie na manowce, gubiąc szlak wśród setek winorośli. W efekcie nadłożyłam drogi o dobrych kilkadziesiąt minut, ale że ścieżka prowadziła przez wzgórza pełne winnic... no, nie mogłam narzekać ;).
Uwielbiam ruiny zamków, a w dolinie Wachau (co też uwielbiam) sporo takich miejsc jest dostępnych kompletnie za darmo, bez żadnych biletów wstępu. Nad Spitzem wznoszą się ruiny Hinterhaus - o zamku po raz pierwszy wspomniano w 1243 roku, co nie znaczy jednak, że dopiero wtedy go zbudowano. Badania wskazują, że najstarsze części zamku pochodzą już z XII wieku. Ruiny zachowane są w naprawdę niezłym stanie i same w sobie niewątpliwie stanowią fajną atrakcję turystyczną. A przy tym to kolejny genialny punkt widokowy w okolicy - mamy tu Dunaj i Spitz u stóp, widoki zdecydowanie warte wspinaczki na górę :).
Z ruin musiałam już zejść nieco szybszym tempem, żeby zdążyć na pociąg powrotny do Kremsu - na szczęście droga przez miasteczko jest dużo prostsza niż błądzenie po winnicach ;). Do Wiednia wróciłam zachwycona - dolinę Wachau niezmiennie uwielbiam, a do listy odwiedzonych w niej miejsc właśnie dodałam dwie kolejne perełki. No i sama przejażdżka Wachaubahn to bardzo fajna atrakcja, bo tory biegną wśród winnic i wzdłuż rzeki, więc i w drodze trudno oderwać wzrok od okna...

Prześlij komentarz

0 Komentarze